czwartek, 30 października 2008

vhs r.i.p.



Z przykrością zawiadamiamy, że po długiej i ciężkiej chorobie zmarła kaseta VHS. Swieć panie nad jej duszą...
Decyzją władz firmy JVC, ostatniego wytwórcy wolnostojących magnetowidów, produkcja tych urządzeń została wstrzymana. tym sposobem firma która w 1976r. tym modelem rozpoczela erę "filmów wideo", erę tą zakończyła. w ciagu 32 lat na rynek wyplynelo 900mln egzemplarzy tego sprzętu (z czego 50mln wypuscila firma JVC), dzieki czemu Film wyszedł z kin i trafił pod strzechy domostw jak Ziemia długa i szeroka (i prądu starczy). juz nie trzeba bylo oszukiwac kasjera/biletera w kinie, zeby moc obejrzec jak Jean Claude Van Damme pierze po mordzie rzesze wrogów-zabójców jego brata o ktorym nigdy nie wiedzial dopoki sie nie okazalo ze go zaciukali. teraz wystarczylo wziac karte do wypozyczalni (wyrobiona przez rodzicow, dumnych posiadaczy fałhaesa) i zapierdalac co sil w nogach po "terminatora/predatora/rambo/krwawy sport", a moze i "lody na patyku cz.3" by sie jakos udalo wypozyczyc za pomoca starszego kolegi. taaaak, kaseta wideo zagrala kolosalna role w rozwoju mojego pokolenia, nie tylko rozrywkowo-odtwórczą ma sie rozumiec. niezaprzeczalnym jej atutem byla mozliwosc wlasnorecznego nagrywania na nią wszystkiego czego dusza zapragnie. czy to mecze nba w tvp2, czy film na nowo powstalym polsacie (pauzowany na reklamy) czy teledyski z vivy zwei - kasety zmienialy swoja zawartosc szybciej niz udawalo sie nam zmieniac opisy na naklejkach. do tego zawsze znalazl sie jakis znajomy posiadacz kamery, wiec kaseta zagoscila juz nie tylko przy wieczornych seansach filmowych ale takze przy niedzielnych wspominkach slubno-komunijno-urodzinowo-wyjazdowych. niestety "life goes on" jak zwykl podspiewywac tupac shakur. miejsce kaset zajely blyszczace krazki dvd, a miejsce rubinów szerokokatne plasmy i LCD o przekatnych duzych jak murzynskie kuny. w cyfrowym swiecie analogowe pudelko z dwoma rolkami i tasma zostalo odstawione na polke z napisem "passe" i stamtad sie juz raczej nie ruszy - to nie winyl ktory dzieki DJ'om bedzie przezywal swoje kolejne mlodosci over and over again (a moze i nie?). dlatego tez, jako ze nastal listopad, mamy za soba swieto zmarlych i klimat raczej refleksyjno nostaligiczny, uczcijmy pamiec kasety VHS chwilą ciszy podczas ktorej czesc z was moze wlaczyc na wideo jakis film, a reszte zapraszam na wycieczke "down the memory lane"...







łezka się kręci co? dlatego apeluje, jesli macie magnetowidy i kasety, nie pozbywajcie sie ich, pamietajcie ze kiedys urodza sie wam dzieci (albo waszym znajomym, jesli sami nie planujecie) ktore nie beda znaly swiata w ktorym nie ma ronda giedroycia, dvd i laptopów, sa za to bajki na polonii1, gry na atari 130xe oraz, wlasnie, oraz filmy na KASETACH WIDEO. wtedy jako dobrze wujkowie/ciocie usadzicie malca grzecznie i puscicie mu gumisie na VHS. na pewno mu sie spodoba.

...jesli nie, zawsze zostaje lisc "kontrolny w potylice" :)

dzisiejszy kacik filmowy zostanie zaprezentowany w telegraficznym skrocie zeby wam nie marnowac ekranow tym wpisem:
- zwazywszy na wspomnieniowo-nostalgiczny klimat powyzszej notki to nie sposob nie poinformowac, ze francuzi planuja ekranizacje przygod Mikolajka. tak wlasnie TEGO Mikolajka, no bo co w koncu kurcze blade. sam nie bede sie rozpisywal wiec zacytuje sobie źródło:
"O przeniesieniu na kliszę filmową perypetii Mikołajka oraz jego kumpli Rufusa, Alcesta, Euzebiusza, Kleofasa i znienawidzonego okularnika Ananiasza wielu reżyserów marzyło od dawna. Niestety, właścicielom praw autorskich do serii książeczek, czyli Jeanowi-Jacques'owi Sempému i córce René Goscinnego Annie, ten pomysł zupełnie się nie podobał. Złamali się dopiero dla Laurenta Tirarda, młodego reżysera i scenarzysty, który nakręcił m.in. pokazywanego niedawno w naszych kinach "Zakochanego Moliera". Jemu także (razem z Grégoire'em Vigneronem, który pomagał Tirardowi pisać scenariusze do większości filmów) powierzyli stworzenie scenariusza opartego na serii książek."
ostroznie panowie, ostroznie. za niewypal na TAKIM materiale moga sie posypac glowy. doslownie.
- do obsady "inglourious basterds", czyli nowego filmu tarantino dolaczyl samuel l. jackson. dolaczyl tym samym do mike myersa, brada pitta i diane krueger, niemniej jednak samuel zajmie sie w filmie jedynie rolą narratora, dlatego nie ujrzymy go masakrującego nazistów wraz z innymi czlonkami "nieslawnego" oddziału. too bad.
- za to na pewno bedzie mozna obejrzec z bliska Charliego, który wraz z HellBoy'em sprzedaje w swoim nowym filmie zmarlych. doslownie. I Sell The Dead.


a w kaciku muzycznym dzisiaj tylko jeden news ale za to jaki - snoop dogg i massive attack popelnili wspolnie kawal dobrego $%&#@!. numer nazywa sie "calling mumia" i wbrew tytulowi nie odnosi sie do niedawnego halloween ale poswiecowny jest bylemu czlonkowi Czarnych Panter nazwiskiem Mumia Abu Jamal oczekujacemu na wyrok smierci w wiezieniu w USA. kawalek znajdzie sie na sciezce dzwiekowej do filmu o Jamalu, a sciagnac i odluchac mozecie go sobie u mnie o tutaj:
Snoop Dogg & Massive Attack - Calling Mumia (100 Suns)

enjoy!

środa, 29 października 2008

where amazing happens - errata

mala errata do poprzedniego wpisu, oczywiscie mialem to wkleic i oczywiscie zapomnialem. a filmik pasuje do tytulu posta jak malo ktory.

miron, szalony ziom ze szczecina, który kata na chyba wszystkich mozliwych srodkach ekstremalnego transportu w hardkorowym skoku z trasy zamkowej.

miron + kite + wiatr + odra = szczecin, where amazing happens


wiecej na www.exports.info.

wtorek, 28 października 2008

where amazing happens

mimo, że wideo jest z poprzedniego roku to i tak doskonale oddaje moje oczekiwanie...

dzisiaj sie zaczyna! co takiego? jak to co - nowy sezon NBA! pierwszy w ktorym mam na tyle dobry komputer i szerokie łącze inernetowe, żeby sledzic mecze na biezaco nie ogladajac sie na Canal+. oczywiscie jaram sie jak dziecko, dzisiaj o 1 w nocy zasiade przed lapsem, dopingujac mojego czarnucha Lebrona
przez nastepne kilka miesiecy moje sportowe mysli ogranicza sie do ponizszych ewentualnosci: mistrzostwa lakersow, obrony mistrzostwa celtics, mvp dla lebrona, postepu miami, gry gortata, zmian w nowym jorku, motywacji pistons, eksplozji chrisa paula i dwighta howarda, zdrowia branda i shaqa, zgrania blazers, chemii w rockets, serca spurs, jaj mavericks i temperatury suns.
oczywiscie tylko czesc z was podziela moja fascynacje, czesc od koszykowki woli pilke nozna, tenisa i wystepy laskarzy na trawie, a reszta jest asportowa i uznaje niepotrzebne pocenie się za manifestacje gleboko zakorzenionych instynktow pierwotnych, tudzież sposob na bajerowanie dup :) no coz nie kazdego mozna uszczesliwic, dlatego dzisiejszy wpis a wlasciwie jego powyzsza czesc zostala skierowana prosto w kierunku koszykarsko nastawionej części czytelników (moze oprocz filmiku z "testosteronu" - to taka uniwersalna prawda o facetach i kobietach i ich wzajemnych na siebie wpływach).
poniższa część jest juz nieco bardsziej uniwersalna, a zaczyna się od bardzo waznego ogloszenia. otóż wymyslone przeze mnie w poscie ponizej "negatywne wishful thinking" najprawdopodobniej w naturze nie wystepuje, niemniej jednak z pomocą przyszla mi nieoceniona Asia ztj. Coco i za pomocą pilnych poszukiwan oswiecila mnie ze opisane w poprzednim poscie poniedzialkowe nastawianie sie na nie a potem robienie wszystkiego zeby to 'nie' sie wydarzylo tylko po to zeby samego siebie utwierdzic w przekonaniu ze mialo sie racje - to nic innego jak tylko forma samospelniajacego sie proroctwa, o ktorym uczylem sie lat temu kilka na psychologii spolecznej, mialem nawet 4 z zaliczenia ale oczywiscie zapomnialem i postanowilem wymyslac jakies durnowate terminy. od tej chwili obiecuje wiecej podobnyuch farmazonow nie plesc i z tego miejsca Asi kochanej dziekuje :)

zeby tak juz w ogole zakonczyc na pozytywnie, oczywiscie kącik muzyczny, a w nim powrót pewnego Pana.

bierzcie i ssijcie z tego wszyscy, albowiem zacna to plyta, zaprawde powiadam wam :)

niedziela, 26 października 2008

poniedziałek / zagłosuj se na openera

jako ze weekend, jak to weekend ma w zwyczaju, sie skonczyl i nadchodzi tydzien, a tydzien zawsze nadchodzi od poniedzialku, to pomyslalem sobie, ze z tej okazji napisze nowa notke. nie chodzi o to ze to jakas specjalna okazja, w koncu co tydzien w niedziele jest taka sama historia, ale fajnie raz na jakis czas napisac cos "z okazji" a nie ot tak, bo wypadaloby cos skrobnąć. dlatego też dzisiejsza notka jest z okazji poniedzialku.

poniedzialek to specyficzny dzien tygodnia. chyba zaden inny powszedni dzien nie ma tak mocnej pozycji jak on. nie mowie tu o piatku, bo piatek, a w zasadzie jego druga polowa zalicza sie juz wlasciwie do weekendu, a wiec klasycznym dniem powszednim nie jest. przyjmijmy wiec ze dni powszednie to pierwsze 4 doby tygodnia (dla katolików to doby od 2-5). niby zwykle 4 dni, z nazwy i definicji "powszednie" - w koncu zaden wszechmocny dziadek nie odpoczywal po uciazliwej robocie w czwartek, ani john travolta nie mial goraczki srodowej nocy, ani powiedzonko "thank fuck it's tuesday" nie zrobilo oszalamiajacej kariery. powszednie dni nie maja co sie rownac z weekendem pod wzgledem famy i medialnosci. to jakby ubodzy kuzynowie, plawiacy sie w blasku bogatszej i bardziej slawnej rodziny - "hej to ta kuzynka niedzieli, środa... ale szpetna lafirynda, tylko popatrz...". o tak, dni powszednie sa nijakie, wręcz "żadne". z jednym wyjątkiem - poniedziałek. ten dzien obrosl juz legendarną wręcz otoczką - wszyscy wiedza ze w poniedzialki sa najwieksze korki, najdluzsze kolejki, najbardziej upierdliwi interesanci, najgorsza pogoda, po drodze mijamy najbrzydsze kobiety i mezczyzn, w poniedzialek nigdy niczego nie wygralismy, nie udalo nam sie pozytywnie zalatwic, za to wlasnie w poniedzialek ugryzl nas kiedys pies, potracilo auto, trafil piorun, dostalismy mandat, zgubilismy portfel z dokumentami i gotówką, zostalismy oblani z setek wiader (w lany, a jakże, poniedziałek) i zmarła siostra kuzynki cioci gieni od strony ojca, ta z Elbląga. poniedzialek emanuje tak negatywna energia, ze nawet złowieszczy piątek 13go patrzy na niego z mieszaniną podziwu i zazdrości. fenomen poniedzialku zostal nawet poddany wielu badaniom, z ktorych wyniklo niezbicie, ze poniedzialek, pod wzgledem kłód rzucanych Ci pod nogi przez zycie nie rozni sie specjalniec (o zgrozo!) od innych dni tygodnia. wspomniany fenomen to idealny przyklad negatywnego "wishful thinking" (jesli ma to swoją nazwę wlasną to proszę o oswiecenie mnie) - budzac sie rano WIESZ ze ten dzien bedzie do dupy. ze szef bedzie marudzil w pracy, ze nic ci sie nie bedzie chcialo, ze spotka cie masa nieprzyjemnych rzeczy, ze co 10 minut bedziesz patrzyl na zegarek myslac: "niech ten dzien juz sie skonczy". wstajesz oczywiscie lewą nogą, przeciagasz sie, idziesz do lazienki zmyc z japy resztki weekendu (a działo sie, oj działo), patrzysz w lustro i w myslach wymieniasz te wszystkie tytuly filmow i piosenek, ktore oddaja twoj stosunek do rozpoczynajacego sie dnia. on bedzie najgorszy - WIESZ to.

dlatego wlasnie za nic w swiecie nie dasz sobie w poniedzialek wmowic ze portfel zgubiles nawalony w niedziele rano w taksowce, mandat dostales wyprzedzajac na trzeciego w drodze nad morze w piatkowy wieczor, w totka nigdy nie wygrales miliarda w srode miliarda w sobote, a pies ugryzl cie w czwartek, jak szedles wyniesc butelki po piwach po srodowej lidze mistrzow. przeciez wiesz ze to niemozliwe, w inne dni zdarzaja sie same pozytywne rzeczy.

...tylko żeby przetrwac ten cholerny poniedzialek...

p.s. z zasady w ten chujowy dzien nic nie pomaga, ale moze ktos przeczyta to we wtorek i taki prezent muzyczny bedzie jak znalazl - stary jak swiat (1997) album, ktory jest w mojej scislej 20stce ulubionych płyt długogrających. "electro glide in blue" - autorstwa apollo 440. zawsze kiedy mysle o ich karierze to nasuwa mi sie analogia z jednym z semestrów w moim liceum, a konkretnie z fizyką, z której to miałem na koniec roku oceny: 1, 5, 1, 1. ta piątka to oczywiscie odpowiednik ponizszego albumu, o reszcie nie ma co wspominac. za to "electro glide in blue" to wg mnie pozycja obowiązkowa.
i na koniec - jesli chcesz miec wplyw na to kto wpadnie w lipcu na Openera to zaglosuj w ponizszej ankiecie. Zaglosuj, a nuz przyjadą. a nawet jesli to tylko marketingowo-promocyjna akcja Alterartu, to, cytując Adama Z. ps. Zielu - "warto wierzyć w ten optymistyczny wariant" (kliknij sobie w obrazek ponizej. o!)

piątek, 24 października 2008

filmowisko

dzisiaj kuturalnie vol. 2.
na poczatek film na ktory baaaardzo wytrwale i na szpilkach czekam - the watchmen. w sieci zahulał plakat,oraz drugi trailer który zapowiada naprawde niezle widowisko. do tego genialna wersja numeru "the end is the beginning is the end" zespolu smashing pumpkins (ktory to znalazl sie w szybszej wersji na sciezce dzwiekowej do filmu "batman i robin")

mniam!

oczekiwanie na strażników powinny mi (nam?) umilić dwa inne "komiksowe" filmy:
punisher war-zone (gdzie franka castle zagra mój człowiek z "rzymu", titus pullo we wlasnej osobie, ray stevenson) - trailer ZDECYDOWANIE nie dla dzieci i osob wrazliwych na nogi krzesel wbijane w oko.

oraz zblizajacy sie wielkimi krokami jako prezent gwiazdkowy "the spirit" (poniżej pan Miller wyjasni ci kto to taki ten "duch")

ciesze sie niezmiernie, ze hollywood zaczelo inwestowac w ekranizacje komiksow nie tylko dla dzieci i lekko wyrosnietej mlodziezy, ale siega tez na wyzsze polki, po bardziej klimatyczne, ambitne i treściwe historie, ktore moglyby zawstydzic niejednego przedstawiciela "prawdziwej literatury".

jesli chodzi o hollywood to na dzisiaj wszystko ALE nie jednym woodem swiat filmowy stoi. na drugiej polkuli, gdzie czasem slonce (swieci), czasem deszcz (pada) niemniejsza kariere robi brat blizniak hollywoodu, choc zupelnie niepodobny - bollywood. czemu wspominam o tej krainie smiesznych piosenek, kolorowych strojow, fikuśnych tańców i zawszepozywtywnych zakończeń? otoz hinduscy potentaci filmowi postanowili wziac na warsztat jednego z najslynniejszych hollywoodzkich czarnych charakterów i zrobic remake jego historii w klimacie panjabi. o kim mowa? o koneserze wina, wloskiej muzki i mózgów na cieplo, niejakim Hannibalu Lecterze. tak tak, bollywoodzki aktor Aamir Khan, który zreszta ma juz na koncie wystep w hinduskiej wersji filmu "memento", ma chrapke na role ulubionego kanibala popkultury. jesli uda sie przemycic do fabuly i scenografii typowe bollywoodzkie klimaty ze spiewem, tancami i tęczą krzykliwych kolorow to zareczam ze jako pierwszy kupuje bilet, kilo jarania i zamykam sie w kinie na caly tydzien. wiecej info TUTAJ.

p.s. z cyklu "se posluchaj jak sie nudzisz" - Amplified presents: Dirty Soul Electric. skladanka wypuszczona przez Amplified-Online, jako pierwsza z trzech planowanych plyt, majacych na celu promocje dobrego neo-soulu. jesli takie hasła jak "Dwele", "Bilal", "Musinah" czy "Sy Smith" nie sa ci obce, a chcialbys sie dowiedziec czym potrafi zaskoczyc Jimi James albo Nneka - ta plyta jest zdecydowanie dla Ciebie. a jesli mimo wszystko powyzsze hasla nie mowia ci kompletnie nic a nic, ale myslisz ze warto rozszerzac horyzonty muzyczne i nie tkwic caly czas w jednym miejscu to bądź mym gosciem i również sciagnij sobie ten album :)

czwartek, 23 października 2008

owca muzykant

dzisiaj bedzie kulturalnie, w sensie o filmach, muzykach i innych takich. bez zbednego jak zwykle pierdolenia, w sensie gadania bo kulturalnie mialo w koncu byc.
zaczne od swiezynki, informacji z przedostatniej chwili dotyczacej przyszlorocznej edycji Openera. nie wiadomo jeszcze kto wystapi ALE wiadomo ze zmienia sie formula festiwalu. Alter Art podpisal umowe z radiem RMF MAXXX w wyniku ktorej powstanie scena POP na ktorej prezentowac sie bede artysci szeroko rozumianej muzyki popularnej, czyli Dody, Gosie Andrzejewicz i inne tego typu wynalazki.... nie no dobra, żartowałem :) żadne rmfmaxxxy ani eski nie zagoszcza na festiwalu, przynajmniej nie na najblizszej decyzji - nie zmienia to faktu ze formula sie zmienia - zamiast 3 dni Opener 2009 bedzie trwal tych dni 4. od 2 do 5 lipca przyszlego roku na lotnisku Babie Doły (Kosakowo) bedzie mozna posluchac JESZCZE wiecej zajebistych wykonawcow ze wszystkich zakątków muzycznego świata. na trzy cztery zbieramy pieniazki na karnet :)

druga muzyczna sprawa wieść historia dotyczy Kanye West'a. nie ukrywam ze mam do pana sentyment i lubie jego dokonania tak solowe jak goscinne, o producenckich nie wspominajac. dlatego też niemalymi obawami przyjmuje kolejne informacje na temat jego nowego albumu "808s & Heartbreak". kto sie interesuje ten wie, innym moze ta informacja gdzies przez ucho sie przewinela - Kanye przezyl jakis czas temu osobista tragedie, zmarla jego matka, z ktora mial mocny kontakt i ktorej odejscie mocno "odchorowal". na tyle mocno, ze ta strata ma sie odbic dosc mocnym pietnem na nadchodzacym albumie. zalozenie jest takie: kazdy numer na nowej plycie ma byc oparty o bebny 808, to raz. dwa - na plycie nie bedzie ze strony kanye ani kawalka rapowania. "album producencki"? bynjamniej. nowe wcielenie kanye to... wokalista! pamietam, kiedy pare lat temu west zaczynal solowa kariere - byly glosy ze to przede wszystkim swietny producent, współautor wielkiego sukcesu plyty Blueprint, że bity a i owszem ale rap? pewnie pojdzie w kierunku dr. dre czy diddy'ego, ktorzy brak swoich umiejetnosci "lirycznych" musieli nadrabiac na plytach zapraszajac rzesze gosci. kanye wypial sie na krytykow i pokazal ze oprocz reki do bitów ma tez jezyk do tekstow. moze brakuje mu dosadnosci Nasa czy charyzmy Jay-Z, moze nie pluje rymami jak Busta i nie ma flow Commona, ale nie mozna mu odmowic pomyslu na siebie, tego chicagowskiego dystansu do zgnilizny nowego jorku, tych wersow, po ktorych przewijasz na poczatek numeru zastanawiajac sie "co autor chcial przez to powiedziec". do tego geniusz operowania samplem, nawet tak ryzykownym jak "diamonds are forever" czy "harder better faster stronger" - to wszystko w sumie dalo efekt jakiego niewielu spodziewalo sie na poczatku kariery pana Westa. tyle tylko ze Kanye lubi uznawac sie za czlowieka renesansu, za kogos, kogo nie dotycza normy (jak w przypadku nagrania przy okazji ataku huraganu Katrina), kogos kto sam sobie wytycza nowe drogi, nawet jesli otoczenie puka sie w glowe. do tej pory wygrywal taka strategią, wygral przerzuceniem sie na rap, wygral ryzykownymi samplami, wygral wspolpracą z wykonawcami zupelnie nierapowymi jak Fall Out Boy czy Maroon 5 - i za kazdym razem te posuniecia mi sie podobaly. niemniej jednak ostatnio cos zaczelo sie psuc. a dokladnie zaczelo sie psuc w momencie kiedy uslyszalem remix do kawalka "lollipop" Lil Wayne'a (ktorym sie jaram, zeby nie bylo) gdzie kanye ŚPIEWA swoją zwrotkę na vocoderze nieudolnie nasladując niejakiegbo T-Paina (jesli mozna go nasloadowac jeszcze nieudolniej niz sam to robi). o ile skrzekliwy lekko zalatujacy podspiewywaniem rap Wayne'a pasuje jak ulal, o tyle zwrotka Kanye mnie najpierw rozsmieszyla a potem zazenowała. puscilem to jednak kolo ucha, myslac ze to jednorazowy wyskok. niestety, minelo pare miesiecy i okazalo sie ze "spiewanie na vocoderze a'la T-Pain" to po prostu nowa "dróżka" Kanye. do internetu wylal sie singiel promujacy nowe wydawnictwo Westa "love lockdown", potem "heartless" a ja sie pytam - o co kurwa chodzi? jestem w stanie zrozumiec potrzebe zmiany ekspresji, przewartosciowania tresci tekstow, szukania nowej drogi, ale na litosc boska panie West... przeciez te numery brzmia jak kulawe ballady ktore nie dostaly sie na plyte Chrisa Browna, a na takie plyty za reguly dostaje sie wszystko. nie komentuje teledysku bo moze jest w nim jakas glebia ktorej nie rozumiem, ale muzycznie Kanye nie postawil ani jednego kroku w przód. co wiecej, nie postawil kroku w bok, to raczej kilka skoków do tylu. do "graduation" wyznaczal nowe trendy w mainstreamowym rapie, w momencie gdy Jay nagral koncept album scisle zwiazany z filmem, kiedy Dr Dre po raz kolejny przekladal premiere Detoxu, Diddy zapadal sie a bagnie pop piosenek, a Nas oznajmial ze Hip Hop umarl - w takim momencie Kanye rozpierdalal w pyl "billboardowego ulubienca" 50Centa i pokazywal ze mozna nagrac swieza komercyjna plyte nie bedaca kalką kalki kalki plyty poprzedniej. teraz natomiast postanowil znowu pobawic sie z konwencją - o ile jednak jego poprzednie zabawy mialy charakter progresu, to te aktualne, to po prostu zanurzenie sie w bardzo modnym aktualnie w stanach pop-bagnie, ktore ogarnelo "czarny-mainstream" za sprawą wspomnianego juz T-Paina i jemu podobnych muzycznych eunuchów. proste jak melodyjka z katarynki podklady (przy ktorych bity No-Limit z konca lat 90tych to Bachowskie kompozycje), pretensjonalne teksty, "vocoderowe" efekty tlumiace braki wokalne - tym sie teraz jara Ameryka. od kogo jak kogo, ale od Kanye moznaby sie spodziewac jakiegos zwrotu, przelomu, a nie przytakniecia i pogodzenia sie z tym trendem. dlatego mimo ze do numeru "robocop" zostal zaproszony Herbie Hancock, mimo ze na plycie ma sie pojawic i Jeezy i Lil' Wayne "spiewajacy jak Axl Rose", mimo ze Common powiedzial "I love it" - ja do nowego albumu podejde z zajebistą rezerwą. w to, ze plyta odniesie komercyjny sukces i sprzeda Westowi miliony egzemplarzy, nie watpie. boje sie tylko ze bedzie to raczej zasluga jego aktualnej pozycji w grze niz wartosci jego albumu. zeby ja zdobyc musial sie ostro naharowac i produkowac naprawde rewelacyjne plyty. majac ją rozmienia sie na drobne w dziwacznych eksperymentach.
obym sie mylil. premiera "808's and heartbreak" planowana jest na 25 listopada.

zeby jednak nie bylo tak bardzo negatywnie, to mam dla was dobra plytke. rok 1998. aphrodite. n.w.a. luniz. roni size. jeru the damaja. mack 10. jungle brothers. ice cube. need to say more?
p.s. kulturalnie filmowo bedzie kiedy indziej gdyz bo poniewaz sie nie zmiescilo :)

sobota, 18 października 2008

żarty żartami

"Pan Cezary zasiadał właśnie do porannej kawy, gdy na telefonie wyświetlił się SMS: "Co powstanie ze skrzyżowania Murzyna z ośmiornicą? Nie wiadomo, ale musi bardzo szybko zbierać bawełnę".
- Może nie mam poczucia humoru, ale taki żart wydał mi się żenujący - denerwuje się nasz Czytelnik. SMS takiej treści dostali przed kilkoma dniami abonenci sieci Era, którzy zamówili usługę "Dowcip dnia".
- Dziwi mnie, że poważna firma, która aktywnie wspiera sportowców, akcje charytatywne i kulturę, pozwala sobie na dowcipy rodem spod budki z piwem - komentuje. Pan Cezary był klientem Ery od jej powstania, czyli od około 15 lat. - Wystarczy, nie mam zamiaru przedłużać z nimi umowy - deklaruje."

takiej treści artykuł przeczytałem dzisiaj na portalu Gazeta.pl. jedno słowo mi się cisnie na usta, palce i klawiutare - KURWA MAĆ (ok to dwa slowa). czy w tym kraju wystepuje jeszcze w naturze poczucie humoru? takie swobodne, hasajace po ulicach, wpadajace przez okno w kuchni i wypadajaca zsypem w korytarzu? jest? widzial ktos? ja sobie jedno kiedys upolowalem, mam, pielegnuje, czasem wyprowadzam do ludzi, daje mu korzystac z internetu ale mam wrazenie ze moje poczucie humoru jest coraz bardziej samotne. wiec funduje mu przerozne gry i zabawy, a przynajmniej sie staram. no bo jak tu kurwa w takim kraju wychowac porzadnie mlode poczucie humoru? mlodziez, jak wiadomo lub nie, rozwija sie w oparciu o pewne wzorce. taki np. mlody smak ksztalci sie na dobrym pierogu, bigosiku czy schaboszczaku, zeby potem mogl w pelni docenic smak zagranicznych frykasów. a co ma zrobic poczucie humoru? powinno od malenkosci otaczac sie swojskimi zartami - i tu zaczyna sie problem - gdzie ich szukac? w peerelach odpowiedz byla prosta - bareja, tey, starsi panowie, olga lipińska, alternatywy, brunet, tym, komiksy christy, chmiela czy baranowskiego, wymieniac i wymieniac mozna bez konca. potem GENIALNE polskie monty pythony - Za Chwile Dalszy Ciag Programu - a dzisiaj? bez żartów, wystarczy zerknac na kolejne "kabaretony" zeby ze smutkiem w oczach dojsc do wniosku "skad oni sie kurwali". nasz żart narodowy lezy na poziomie manueli z bigbradera, miodowych lat, daleko od noszy, neonówek i innych fatalnych "rozsmieszaczy", z vivowskim "fristajlo" i emtiwiwowskimi 'wlatcami moch" na czele. co z tego ze raz na jakis czas pojawia sie perełki typu halama, mumio, testosteron, ciało, jak za moment zaleje ich fala niań, hel w opalach, rodzin zastepczych, wiecznie zywych kryszaków, wtórnych dańców i masa anonimowych "nowych nadziei polskiego kabaretu". mam wrazenie ze nawet stojacy zawsze o klase wyzej majewski sie nieco wypalil, ale co mial biedak zrobic skoro w jednym rzedzie z nim stoi kuba, ktory swoje problemy z erekcja ukrywa pod nawykiem nawiazywania do seksu w KAZDYM mozliwym temacie (kurwa, mam wrazenie ze jakby zaprosil dziwisza to tez by rozmawial z nim o cipkach...), albo uposledzony syn pana koterskiego, niejaki michal - zywa reklama kampanii "niepelnosprawni umyslowo - pelnosprawni w pracy".
wiem ze porownywanie nas do zachodnich wzorcow z reguly swiadczy o jakis kompleksach. ale nie w tym przypadku. czemu? dlatego ze my naprawde mamy sie czym w kategoriach humorystycznych pochwalic. wspominalem juz o calej peerelowskiej plejadzie ZAJEBISTYCH satyryków/komediantów/kabareciarzy jak zwal tak zwal. moze wtedy to bylo odreagowanie dla smutnej jak zycie towarzyskie zakonnicy rzeczywistosci. potem puscila cenzura, niby juz wszystko wolno, ale przez tą doslownosc stracilismy to co w polskim humorze (a istnieje taki gatunek) bylo najcenniejszego - metafore, przenosnie, zarty umiejetnie powtykane pomiedzy wiersze, tak zeby dopiero po mrugnieciu okiem mozna sie bylo domyslic o co naprawde chodzi. wolnosc wypowiedzi zabila wielopoziomowosc polskiego żartu. a niestety w kategoriach żartu bezposredniego jestesmy sto lat za wspomnianym przeze mnie zachodem (czyli po czesci za murzynami :P). mowie tu przede wszystkim o USA i wielkiej brytanii, bo to najlepsze przyklady. mimo wręcz patologicznej w Stanach poprawnosci politycznej tamtejsi "stand-up comedians" (czyli niewystepujacy u nas gatunek, a jesli juz to w postaci "ja-pierdole-zejdz-ze-sceny" pazury) potrafia przez 60 minut wystepu wypowiedziec taka ilosc zartow o podlozy religijno-seksualno-rasowym, ze św. pan Cezary Od SMS'a dostalby ostrego pierdolca z powiklaniami. tam nie ma miejsca na zawoalowane puenty, delikatne podejscie do sprawy, oczko do publicznosc, ze piwo jest ;) bezalkoholowe - tam kazdy wali prosto z mostu. o murzynach, o zydach, o polakach, o katolikach, o muzulmanach, o kobietach, o mezczyznach, w kazdym kontekscie. i co najwazniejsze - śmiesznie. chris rock, pablo francisco, jim brewer, robin williams (tak TEN robin williams) eddie murphy czy chociazby program "whose line is it anyway" to absolutna przeszła i wspolczesna elita, którą co sezon goni inny "newcomer" z porcją konkretnych zartow. za to angole, niby tez sztywni poddani krolowej, sa mistrzami abstraktu, cietego komentarza, siarczystego bluzga czy konkretnego bezsensu. monty python, benny hill, a obecnie jimmy carr czy alan carr (niespokrewnieni), programy typu 8 out of 10 cats czy never mind the buzzocks, little britain i serial znany w polsce pod nazwa pcin dolny - to przyklady jak nam jeszcze daleko do takiego poziomu. ale nie ma co narzekac - po prostu na tym warto wychowywac nasze poczucia humoru, zeby nam nie zgnusnialy przy kolejnych toptrendy nocach kabaretowych z elitą dobrego humoru. a przy okazji jezyka sie poduczą. moze za pare lat to nas beda z napisami transmitowac za wielka wode. heh.

a tak na marginesie - tylko czekac az pan Cezary po obejrzeniu losowo wybranego filmiku zazada od youtube przeprosin...

p.s. czemu dobre filmy leca w tv po nocach bez zadnych zapowiedzi? w piatek 'sin city' dzisiaj 'lsnienie' z napisami. a o 20 gwiazdy tancza i robia lody.... no kurwa... wezcie sobie lepiej posluchajcie dobrej muzyki, powiadam wam zaprawde.
a co moze byc lepsze niz pierwsza od 6 lat, a druga studyjna w historii plyta najlepszego elektronicznego kolektywu który nam mutter reich wydała - Jazzanovy? no co?
premiera 24 października. oczywiscie.

piątek, 17 października 2008

wasza-klasa.pl

usunąłem konto na portalu dla ludzi z klasą. widocznie nie mam klasy, albo mam jej za mało albo wrecz przeciwnie - moze za duzo zeby wciaz to konto na tym portalu mieć. "naprawde?", "skąd ten desperacki krok?", "czemu tego ze mną nie skonsultowaleś?", "zbiesil sie?", "owca, why?" - te i inne pytania cisną się pewnie na usta i klawiatury wszystkich zainteresowanych. otóż chętnie wam powiem czemu - dla mnie osobiscie formuła naszej-klasy się wypalila - moja aktywnosc ograniczala sie do klikniecia pare razy w ciagu dnia, odrzucenia zaproszenia od nieznajomych, przyjecia od znajomych, wrzucenia raz na jakis czas fotki i podejrzenia nowo wrzuconej fotki znajomego. codzienna bezmyslna rutyna, klik-klik, jak uposledzona kukulka w czasomierzu.

co sie stalo? oto moje zdanie:
w zalozeniu mial to byc portal ulatwiajacy, a niekiedy umozliwiajacy kontakty ludziom, ktorzy kiedys chodzili ze soba do szkół/klas, kumplowali sie, ale po drodze gdzies sie pogubili i nagle za kliknięciem magicznej myszki sie odnalezli. faktycznie, na poczatku to byla swietna zabawa, te komentarze w stylu "o kurwa jakie on ma wlosy! jak ona schudla! oni razem? ta raszpla ma juz trojke dzieci? wow temu sie przypakowalo!", 'wyjechani' do stanów czy australii odnajdywali swoje dawne szkolne milosci ktore zostaly w nowym targu, studenci z kilku miast polski przypominali sobie wybryki na boisku za podstawówką itepe, itede. ale z czasem fora klasowe zaczely umierac, w koncu o czym moga ze soba rozmawiac ludzie, ktorych laczy jedynie to ze kilkanascie/kilkadziesiat lat temu siedzieli w sasiednich lawkach. jedno spotkanie na piwie, moze dwa, a potem tylko "co slychac", "a gdzie to foto bylo robione", "jak zona, co u dzieci", kurtuazyjne pytania bez zadnej chęci uslyszenia odpowiedzi, typowe amerykanskie "what's up", plus komentarze "pieknie wygladasz, nic sie nie zmieniles, pozdrawiam". z portalu dla ludzi z klasą zostal pan gąbka dla ludzi z fotką. kolejne debilne pomysly zmierzajace do ozywienia tego trupa, pierdoly do wysylania za pomocą smsów, najpierw-darmowe-a-potem-nie szpiegowskie narzędzia do sprawdzania kto nas podgladal, konkursy - nic z tych rzeczy nie przywrocilo temu portalowi swiezosci. bo i nie moglo - 11 milionow uzytkownikow? polowa to 'konta fikcyjne milosnikow masturbacji przy wielkiej grze'. pol miliarda dodanych zdjec? 3/4 to debilne zdjecia w stylu 'pochwal sie swoim sukcesem zawodowym/rodzinnym, niech ci te niedorobione kutafony z 3b zazdroszczą fury, żony i dzieciakow'. wreszcie miliard wyslanych wiadomosci? a licza sie te: "kelnerzy, kelnerki łączcie się cały świat zaprasza cie do znajomych"?

nasza, a wlasciwie juz wasza-klasa.pl zdycha. moze dla wielu osob, ktore faktycznie odnowily jakies wazne relacje portal jest wciaz wazny i potrzebny, czasem niezbedny. dla reszty zmienil sie w nowa fotka.pl, pożywke dla przeroznych blogow, targowisko na ktorym co lepsze krysie i co wieksze krystki prezentują megabajty fotek przy meblosciankach albo w futrynach, ktore co jakis czas obiega "akcja" wklejania podobizn sędziego webba/flag polskich/flag gruzinskich/protestow przeciwko 'komercjalizacji' portalu i innych. targowisko pierdolonej próżnosci, pojebanych lancuszkow, kretynskich komentarzy, "lofffciania, komciania, xDxDxD" i innych pokemonowych wynalazkow na ktore albo jestem za stary, albo za malo wyluzowany, albo jedno i drugie przyprawione chuj-wie-czym.

jedyne co mi pozostaje mi w tym momencie to wyrazic wielki podziw i szacunek dla jej tworcow. mieli naprawde swietny pomysl, stworzyli naprawde fajny portal, fenomen w koncu, jak go media okrzyknely, przez pewien czas to sie naprawde krecilo, ale taka formula, nieoparta przeciez na wspolnych zainteresowaniach (jak np. grono) a jedynie na mniej lub bardziej mocnych relacjach ludzi ktorzy sie nie widzieli od dawna, musiala sie w koncu wypalic. sprzedali udzialy za grube bańki w najlepszym mozliwym momencie. nie wiem czy przewidywali jej "rozwój" czy nie, ale moment wybrali idealny. jesli kiedykolwiek w polskim MTV wyemitują program "My Own Larry Page" albo "My Own Sergey Brin" to oni na pewno powinni sie znalezc w grupie kandydatow. w koncu na naszym internetowym podworku namieszali niemniej niz wyzej wymienieni panowie na swiatowym :)

p.s. salsa mnie spytal dzisiaj czy nie zal mi kontaktow (albo powiedzial ze jemu by bylo zal kontaktow. nie pamietam). prawda jest taka, ze kontakty na ktorych mi zalezy mam albo bezposrednie, albo telefoniczno-gadugadowo-gronowe (tak tak, jestem dziecko-neo, a raczej dziecko-chello). z 95% osob z mojej listy nie wymienilem ANI JEDNEJ wiadomosci a z pozostalymi 5% wymienilem ich ilosc sladowe - podejrzewam ze to dosc popularna forma aktywnosci. wiec jaki kurwa sens to wszystko utrzymywac? moze akurat zwolnilem miejsce na serwerze dla mlodego chlopaka, ktory zakochal sie w w przedszkolu a mariolce i teraz po latach ja dzieki mojemu miejscu odnajdzie, ozeni sie, bedzie mial 3 dzieci i wspaniale zycie. tak, kurwa, wierze w to :)

na koniec w kąciku muzycznym, z racji takiej, że zbliża się weekend, a wlasciwie nastał już - macie plyte o odpowiednim tytule. co wiecej macie plyte o odpowiednim klimacie. co ja w ogole mowie - macie plyte o odpowiednim tytule I klimacie. ha! to dopiero mieszanka.
V.A. - Weekend Nu-Jazz. link, tradycyjnie pod poduszką :)


jesli macie jakies komentarze, to nie bojcie sie napisac, o tutaj zaraz ponizej - chetnie sobie z wami pokonwersuje na ten temat. na inne tez, jesli macie potrzebe :P

poniedziałek, 13 października 2008

miasto basketu

otrzymalem kilka komentarzy że marudzenie to nie w moim stylu, ze nie do twarzy mi z narzekaniem, ze po nastepnym niepozytywnym wpisie bedzie wpierdol (grozba karalna, artkul ktorystam kodeksu karnego!) dlatego wlasnie dzisiaj bedzie na miiiiiło.
po pierwsze primo wracamy do gry. w sensie w kosza gry. my czyli kto? my czyli drużyna znana wcześniej jako eko-jur. czemu wcześniej a nie teraz? o tym za moment. a teraz o druzynie. otoz jak pewnie pare osob wie jestem fanem basketu (czyli pilki koszykowej zwanej takze koszykowką) moje "fanowanie" obejmuje:
a) siedzenie przed kompem i ogladanie nocnych transmisji ligi en-bi-ej
b) hodowanie bebzona podczas podejmowania wyzej wymienionych wysilkow
c) ogladanie ligi polskiej i czasem europejskiej
d) bieganie po parkietach tudziez asfaltach odbijajac nadmuchany balon, rzucając nim w kierunku obreczy, w skrajnych przypadkach podajac kolegom z druzyny :)
jako ze w wieku lat 5 nie zostalem dostrzezony przez zadnego lowce talentow z zadnej znanej mi ligi koszykarskiej (z nieznanej mi chyba tez), przez pierwsze lata mojego rozwoju psychofizycznego pykalem z chlopakami w noge za garażami, zawsze bylem Bebeto albo Romario, ewentualnie Klinsmann, ale to jak Brazylia byla juz zajeta. Niestety zdolnosciami manualnymi prawej nogi nie grzeszę, o lewej nie wspomnę, bo z nazwy jest w koncu lewa (bez urazy dla mańkutów, ich lewe ręce bynajmniej lewe nie są) dlatego tez wybitnym napastnikiem nie zostalem (chociaz pare goli wcisnalem czasem), do pomocy bylem za leniwy bo kto to wymyslil zeby zapierdalac do ataku a potem jeszcze wracac do obrony... jeszcze czego... a na bramce sie zwyczajnie nudzilem. niemniej jednak to byly zlote czasy mlodziezowego sportu, nie bylo playstation, komputerow, kurwa nawet tetrisy to byl wynalazek nie dla wszystkich. dlatego, mimo ze z perspektywy czasu widze ze mlodego Blaszczykowskiego we mnie nie bylo za grosz, wtedy uwazalem sie za top5 na dzielnicy. no moze top25... ale jednak.
znowu sie zagalopowalem, mialo byc o baskecie - no wiec pilka nozna, bla bla bla, wiadomo - wszyscy grali w noge, znalezc boisko z koszem to bylo nie lada wyzwanie, wiec nie bylo jak sie zajarac innym sportem (nie no ok, byl baseball za pomocą deski ze smietnika, byly kapsle, siatka.. nie sorry, siatka byla dla pedalow :) minelo troche czasu uroslem pare centymetrow i okazalo sie ze mam nieco blizej do kosza na sali w podstawowce niz inne ziomble. do tego w rece wpadl mi jakis numer ś.p. magazynu Magic Basketball, a ze w mojej okolicy zbudowano pierwsze boisko do kosza z takiego prawie prawdziwego zdarzenia to zaczela sie choroba pod nazwa "koszykowka". oczywiscie dostalem moje pierwsze oryginalne firmowe buciory - Reebok Kamikaze II, oczywiscie wiazalo sie to z moim ulubionym graczem, oczywiscie zaczalem nieco okupowac telewizor bo wtedy, w tych pieknych czasach NBA fruwalo jeszcze na TVP2 (hej hej tu NBA) a potem jeszcze przez jakis czas na najlepszej do tej pory platformie kablowkowej - WizjaTV. zalapalem sie nawet w 8 klasie do reprezentacji szkoly i mimo ze sromotnie dostawalismy w dupe to jednak zabawa byla przednia. potem przyszly wakacje przed LO ja zaczalem chodzic na inne boisko (rowniez ś. już p. 35) gdzie grala szczecinska smietanka, ebz dwoch zdan - dwa boiska, mecze do nocy, po 25 osob co wieczor, trójki, dunki, skrecone kostki, otarte o asfalt kolana, najlepsze wakacje ever. a po nich? w liceum, okazalo sie ze pan do WF, niepowtarzalny jedyny Tomasz Kubicki) kiedys trenowal AZS, 2 dni w tygodniu SKS'y, reprezentacja, ehhh to byly czasy, nie dziwi fakt ze wazylem wtedy polowe obecnego siebie. ale wracajac do tego obserwatora ktory mnie nie zauwazyl w wieku 5 lat. niestety w wieku 15, 16 czy 17 rowniez zaden nie mial zamiaru dostrzec we mnie potencjalu, mlodzi trampkarze mieli latwiej - SALOS, mlodziki Pogoni, Arkonii, Odry i chuj wie jeszcze czego. mlodzi koszykarze mieli juz nieco pod gorke, jak sie ktos nimi nie zainteresowal sam, albo nie bylo znajomosci to ciezko bylo sie dowiedziec o jakimkolwiek naborze do szkolki jesli w ogole takie cos istnialo. no ale dosc narzekania (mialo nie byc, wiec nie bedzie) pomimo braku zainteresowania profesjonalistow maly Owca (ktory nota bene swoj pseudonim dostal od Arka Skrzypka na boisku wspomnianej wyzej 35) lupal dalej w basket, sieknal czasem trojeczek, wlazl czasem pod kosz, zerwal czasem torebke stawowa, wyjebal czasem nosem w asfalt - czyli standard. cale szczescie mial ten Owca i ma do dzisiaj bande zajebistych ziomow z ktorymi postanowil zaczac grac w SLAK'u. pogral pare sezonow, raz nawet miotnal 30 w jednym meczu innym razem z 28, potem SLAK sie rozjebal, powstala MLB czyli Miejska Liga Basketu, w ktorej oczywiscie Owca wraz ze swoimi ziomami (troche innymi niz ci ze SLAKu ale jednak niektore mordy sa dosc podobne) pogrywa od 3 sezonow. znalazl sie nawet jako "Hrabia" na projektach billboardów (rozgladajcie sie po miescie, a nuz mnie zauwazycie - na fotach nie mam czapki jakby co :P) a teraz przygotowuje sie jako kapitan do nowego sezonu.

w tym momencie wracamy do tego co napisalem na poczatku: "my czyli kto? my czyli drużyna znana wcześniej jako eko-jur. czemu wcześniej a nie teraz? o tym za moment." otoz moment ów nastal. jako ze nie mamy juz sponsora (a takim byla firma Eko-Jur) musimy zmienic nazwe. oczywiscie pomyslow jak zwykle jest mnostwo, jedne glupsze od drugich, ale Maczo podrzucil mi niezly pomysl. moze ktos z Was szanowni czytelnicy chcialby sie podzielic z nami jakas sugestia dotyczaca ewentualnej nazwy. moze chodzi Ci po glowie jakies wypasione slowo, moze masz tajny plan zarobienia milionow bolarów i zalozenia druzyny o tej nazwie? powiem ci od razu - to nie wypali, lepiej podziel sie pomyslem z nami :) a tak zupelnie serio - czekam na wasze sugestie, w koncu co 1000 głów to nie jedna, do tego owcza zakrecona.

a zeby wam sie lepiej myslalo, moja plyta na dzisiaj - najnowszy album Kano, a na nim Skepta, Wiley oraz niezrównany Davinche. ssać.
p.s. uwazni pewnie zanotowali fakt ze bylo tylko "po pierwsze primo". drugiego nie bedzie bo za bardzo sie rozpisalem nad pierwszym. przepraszam.

środa, 8 października 2008

ten marud

co to znaczy ze mam nie marudzic? mam odmowic sobie najwiekszej przyjemnosci? no ok drugiej najwiekszej? nie czekaj... trzeciej? przeciez marudzenie, narzekanie i zrzędzenie to nasza narodowa cecha. nażreć się, najebać i pomarudzic jak to jest tu strasznie. niewazne czy mieszkasz w siedlcach, sopocie, pod krakowem, za krosnem czy na pogodnie w szczecinie, niewazne czy masz 15m kwadratowych drewnianej chaty, żone i 7 dzieci bo pan bóg zakazal nakladac lateks na fiuta, czy 250metrow apartamentu w wilanowie i ekskluzywna dziwke za 5000 za noc co wieczor w jacuzzi - ZAWSZE znajdzie sie sie powod do narzekania. przeciez my to kochamy, na pytanie "co slychac?" w przeciwienstwie do amerykanow (nie przejmujcie sie, ich tez gowno obchodzi co u was kiedy mowia "what's up") zamiast powiedziec - spoko, a u ciebie? odpowiadamy - staaaary nie jest dobrze - i zaczynamy litanie do św. Teofila. czemu akurat do niego? przepraszam bardzo, ale skoro starzy skarcili go takim imieniem, to musi byc patronem jakis beznadziejnie chujowych spraw. no i zaczynamy - wiesz niby zarabiam te 15kawalkow na czysto, ale oderwala mi sie naklejka z plasmy w lazience... nie no plasmy w 4 salonach jeszcze wiszą, luz ale wiesz... i woda w jacuzzi zamiast 37 ma 38 stopni, a wiesz jak to dziala na swiezy pedicure prawda? no i powiem ci ze te nowe s-klasy sa przereklamowane, ja mam delikatna skore na dloniach a one maja podgrzewana kierownice i tak jakos mi sie miedzy palcami poci, fuj no mowie ci, co za zycie... lubimy to, po prostu, najzwyczajniej w swiecie to lubimy, jak dobrze by nam nie bylo, czego bysmy nie dokonali, gdzie bysmy nie doszli, ZAWSZE znajdziemy powod zeby ponarzekac. dlatego jak bede pisal takie notki jak wczoraj, to prosze mi nie wytykac ze marudze. ja tylko kultywuje tradycje przodków. chlubną, wielowiekową. ja pierdole, jaka ta klawiatura w laptopie jest dziwna... i ten touch-pad... goraco mi, ale jak otworze okno to bedzie zimno, a woda tak daleko stoi a nie ma mi kto podac i na ktorym kanale bylo tvn turbo, bo sie turbo erotyk konczy... ja pierdole co za zycie, no mowie ci, co za zycie...
olać to... idę spać :)

p.s. nowy clip to swietnego numeru commona z pharellem - universal mind control (z zapowiadanego na 11 listopada albumu "Invincible Summer"):

TUTAJ w wersji MP3

aha i pamietajcie, jak bardzo byscie sie nie starali, ile wysilku nie wlozyli w przygotowania - ZAWSZE cos moze sie zjebac. a jesli ma sie zjebac, to zjebie sie na pewno - w koncu to niezawodne prawo Murphy'ego. z ilustracją poniżej - jak klikniesz to się powiększy... (swoja droga, to dobry tekst do łóżka. albo na pralke, tudziez pod prysznic, tam tez sie przydaje :)

wtorek, 7 października 2008

nie o to chodzi

co sie kurwa dzieje... ja sie zapytuje... co. sie. kurwa. dzieje. nie chodzi mi o burdel w PZPN, o kuratora ktory niby jest a go nie ma bo nikt go nie slucha, o seppa blattera ktory chce nam zabrac wszystkie mistrzowstwa swiata i europy do konca millenium, a potem jednak nam oddaje bo pan minister wcale nie chcial tego kuratora i on nie po to byl i w ogole.
nie o to chodzi.
nie chodzi o jaroslawa mniejszego ktory razem z paroma tuzinami swoich prawych i sprawiedliwych postanowil najpierw spierdolic z glosowania, potem zrobic "spontan" konferencje 100 metrow od sali obrad w pelnym blasku fleszy, a po jakims czasie napisac i wyslac usprawiedliwienie z powodu nieobecnosci ze szczerymi "niemozliwymi do pokonania trudnosciami" w tresci. a to wszystko po to zeby odzyskac 300zł ktore szanownym naszym deputowanym sie odcina za kazda NIEUSPRAWIEDLIWIONA nieobecnosc.
nie o to chodzi.
nie chodzi o naszego prezydenta, ktory wpadl na genialny w swej prostocie pomysl - podczas swojego jak zwykle porywajacego i dynamicznego orędzia zaproponowal, zeby decyzje o reformie naszych spraw zdrowotnych (ktore sa w tak glebokiej kupie, ze nawet gastrolodzy brzydza sie przy niej majstrowac) podjął "lud" - ten sam lud o ktorym Cabanis (teraz wam blysne znajomoscia historii) filozof francuski z czasów okołonapoleonskich napisal "wszystko dzieje się dla ludu i w imieniu ludu, nic przez lud ani jego nierozważnym dyktandem". na temat "ewentualnej mozliwosci komercjalizacji" szpitala, przychodni czy poradni ma sie wypowiedziec za pomocą krzyzyka pan hydraulik, pani sprzedawczyni, pan inzynier-elektronik albo pani magister towaroznawstwa na specjalizacji - produkty mączne. kurwa, moze wrocmy wszyscy do osad z gałęzi i żywicy i za pomoca odglosow bębenka na wiecu plemiennym decydujmy o prawie i obyczajach modlac sie do Swaroga i pijąc krew swiezo upolowanych rogaczy. przynajmniej nie bedziemy potrzebowac ZOZów i innych NFZów. sprawa rozwiazana.
ale nie o to chodzi.
nie chodzi mi wreszcie o to, ze zbliza sie jesien, potem zima, ze bedzie ciemno zimno i ponuro, a biale buty beda sie brudzily szybciej niz dochodzi prawiczek za pierwszym razem, ze nie wygralem dzisiaj 9milionow w kumulacji, mimo ze dalem szczesciu szanse, ze ser morski zamiast kosztowac 12.99 kosztowal dzisiaj 15.99 za kg i ze za ogladanie ludzi ktorzy podgladaja moje fotki i mowia sobie "hmmm to jest fajny gosc chcialbym byc nim/chcialabym byc z nim" pewien portal postanowil kasowac po smsie (bo skoro na 4fun.tv codziennie tysiac pojebanych dzieciakow wysyla sms-chaty, to czemu by nie mielibysmy na tych niedorozwojach zarobic).
NIE o to chodzi.
wiec o co? chodzi o to, ze w nocy z niedzieli na poniedzialek UPC pomieszalo mi czestotliwosci kilkunastu programow i zamiast vh1 mam rosyjskie pokwiki, zamiast tvn turbo i golych cyckow po 24 mam mrówki i tylko TV Trwam nadaje jak gdyby nigdy nic, psia mać. KURWA MAĆ, co się dzieje...

p.s. w watykanie mozna uprawiac seks majac 12 lat. czaisz...
Źródło: TUTAJ

poniedziałek, 6 października 2008

AA

no i sie udalo, parafrazujac pewnego juliusza - nie pilem, zaimprezowalem, przezylem. w sobote zorganizowalem sobie a wlasciwie w porozumieniu z współjubilatką Jenna zorganizowalismy sobie urodziny. niby nic szczegolnego, bo w koncu co roku w miare jak nam kresek przybywa (przepraszam - Jen nie przybywa, ona ma 18stki co wrzesien :) ogarniamy jakies mniejsze lub wieksze hulany, a jednak cos szczegolnego w tej konkretnej bylo. otoz, zgodnie z moim postanowieniem (kurwa, niedlugo ten blog stanie sie osrodkiem autoterapii on-line) nie ruszylem ani kropelki. oczywiscie ania kropelka byla troche zawiedziona, kupila ta bielizne specjalnie na moje urodziny, no ale coz, postanowienie to postanowienie. nie ukrywam ze 'po drugiej stronie baru' spotkaly mnie zdziwione twarze obslugi z ktorymi raczej znamy sie od strony "malego leszka w butli", "dwóch wodek i porzeczkowego" albo "kurfffaa jachtopin nie ziauaaaa??". tym razem zaskoczylem ich "banan/porzeczka proszę" albo "red bull'a proszę jeszcze raz" (niestety chyba z enerdżajzerami przesadzilem, bo rano czulem sie gorzej niz po nocy z etanolem). zaskocze pewnie was ale najbardziej zaskocze sam siebie - nie bylo najgorzej. prawda, z niektorymi znajomymi stracilem wspolny "level" i nic porozumienia pękla pod naporem procentow, ale w sumie pare osob tak jak ja pozostalo "saute" wiec w sumie nie czulem sie jakos specjalnie wklejony do nie tego obrazka co trzeba :) poza tym poszly dwa piccolo cherry w lodzie, okraszone urodzinowo weselnymi (ona temu winna? KTORY to wymyslil :) przyspiewkami wiec impreza po prostu nie mogla sie nie udac.
z tego miejsca (czyli z kanapy spod koldry prosto) dziekuje wszystkim ktorzy przyszli, dziekuje za prezenty ktore bede nosil, czytal, okupował w ustępie, zakladal na kune lub tez na nie zerkal ogladajac tv.
:* (w jezyku internetowych ludzi - całus, buziak, cmok)

p.s. przypadkiem zupelnym wpadlem w przepastnych archiwach serwisu youtube na taki oto filmik, dokumentujacy zmiany, jakim na przestrzeni paru lat poddal sie tudziez zostal poddany serwis google

"czy autor siedzial przy kompie tyle lat i robil fotki stronie glownej dzien po dniu?" spytacie... otoz nie, filmik ów powstal na podstawie rewelacyjnego serwisu pod nazwą: Internet Archive: Wayback Machine, czyli krotko mowiac internetowego wehikulu czasu. chcecie zobaczyc jak ktorys z popularnych serwisow wygladal pare lat temu? nic prostszego:
Onet w kwietniu 1999
WP w grudniu 1998
i oczywiscie moj ulubiony - Sex.com w grudniu 1996
jesli chcesz zobaczyc od czego zaczynali autorzy twoich ulubionych stron to zycze milej zabawy (oczywiscie poczatek mojego bloga, czyli waszej NAJULUBIENSZEJ strony jest latwo dostepny i bez tych masonskich wynalazkow :P)

p.s.dla.nerdów. jesli za dzieciaka lubiles łupać w mortala, wyrywać serca grajac kano, kregoslupy przy pomocy skorpiona, robic uppercuty i raidenowe pioruny, wystawiac autografy johnny cage'm czy zamrazac sub-zero a na najtrudniejszych fatality lamales jeden joystick tygodniowo + biegales do kiosku po nowe przygody superbohaterow wydrukowane w komiksach DC wydawanych przez TM-Semic to zbliza sie gra dla ciebie. zobacz jak to jest kiedy skorpion daje z polobrotu supermanowi, sub-zero mrozi batmanowi dupsko, a barraka tnie na czesci flasha.






aha i miej xbox'a 360 :)

sobota, 4 października 2008

muzycznie

jest sobota. a sobota od najdawniejszych czasów, kiedy po ziemi zapierdalal syn boga znanego-wczesniej-jako-jahwe, jest dniem hulaszczym, w sobote jest gorączkowa noc, w sobote są weselicha, w sobote jest szabas, w sobote jest po prostu relaks i odpoczynek i czilaut. a przy czym najlepiej odpoczywac? oczywiscie przy dobrym cycu i muzyce. ALE zalozmy ze akurat zadnego cyca pod reka nie masz, lub jestes kobietą marki hetero i dobry cyc cie nie relaksuje tak jak mnie. zostaja ci dwa wyjscia albo szukac fajnej kuny relaksacyjnej (w przypadku kobiety-hetero oczywiscie) albo posluchac "dobrych numerów" jak zwykl dobre numery nazywac koval. dlatego tez na dzisiaj przygotowalem dla was moje misie dobre numery. pierwsze dobre numery znajduja sie na nowej swiezutkiej fifarafa plytce abradaba którą prezentuję poniżej:
kolejne to:
- nowy singiel Fisza promujący zblizajaca sie plyte Hevi Metal:
Wiosna 86 (se sciągnij na dysk)
- oraz taki prawdziwy juz mam nadzieje powrot d'angelo w kawalku z nowej plyty Q-tipa:
I Believe (se posłuchaj na YouTube)

milej soboty :)

piątek, 3 października 2008

c.d.

primo, dzieki za przypomnienie, otoz faktem jest ze zrobilem jeszcze w zyciu pare pozytecznych tudziez smiesznych rzeczy o ktorych zapomnialem, albo inaczej, ktorych sobie nie przypomnialem w momencie pisania poprzedniej notki. a byly to (w nawiasach pozwolilem sobie skomentowac :) :
- hofander napisal: udało Ci się jeszcze poprowadzić nasze wesele, może nie w całości ale zawsze to coś ;] (napisal hofander i nie ukrywam ze cenie sobie to doswiadczenie, mimo ze wspomnienia są pocięte nozem czasu i etanolu :P)

- cookie napisala : i byc etatowym Ciasioumilaczem! (taaaaaaak to mi sie udaje chyba caly czas :)

- foczek napisal: udało ci się:
-mowic po wegiersku (heszlasz kemeszlasz nie masz bileteszkasz? :P)
-pracowac dla RedBulla (chodzi ci o te 5 dni w wakacje? czy o te pozostale 55dni z bosmanami czerwonymi na placach placyckach i w parczkach szczecina? :D)
-rymowac przez cala droge, bez przerwy, Miedzyzdroje-Szczecin (skoro arek szukal izy w kupkach piachu na plazy, a powrot byl jakis taki senno napiety to musialem cos zrobic "szkoda ze pan tego nie nagral panie michale...")
-tanczyc bredgensa(taniec na glowie) oraz Capoeire (i patrz jak se wytarlem wlosy :P)
-strzelic w pesa bramke z polowy boiska (i przejebac turniej w siecinie :D)
-wygrac w nba fantasy (bez zartow, zajebisty jestem :P)
-nosić afro (i to na glowie i to na rekach miauczące tez mi sie zdarzylo)
-być ratownikiem nad Siecinem i w Dargobadzu (nad siecinem i Z dargobądza w swinoujsciu wraz z moim kolega, kuzynem tych szmul co to z kolegami przyjachaly uu uu na parkiecie... płaczę :)

- rzurzu napisala: sprawiłeś, że zgooglowana justyna hof na pozycji nr 5 pojawia się tylko i wyłącznie dzięki TOBIE! :* (promuje szczecinskie talenty. nawet jesli sa to talenty swinoujskie i nie muzyczne tylko rodzicielsko-wychowawczo-dietetyczne :P)

- salsa napisal: ooo tak, a po zgooglowaniu Piotr Wilento najpierwej wyskakuje: "Rafał Maserak szczecinskich imprez. Robert Kochanek sobotniego melanżu. Człowiek-Bausingbioder. Szatan Parkietu. Lucyfer Salsy...";D (czuje sie jak dr frankenstein czytajacy podziekowania od swojego stworzenia... wzruszon niezmiernie, wracaj juz, bedziemy wąchac klej i palic metamfetamine, bo wiesz, alkohol jest dla mnie niezdrowy :P)

przy okazji dziekuje wszystkim za zyczenia, az mi sie telefon rozladowal od smsow i polaczen, byly i buziaki na gadu i telefoniczny akordeon i kaczor donald ktorego nie doslyszalem ale wierze ze ladnie spiewal i gronowo-naszoklasowe no i przede wszystkim te osobiste z prezentami i gadzetami i WOGLE :) lowe was

na koniec muzyczne polecenie dzisiaj dwie plytki:
- nowa plyta Kaiser Chiefs, wyprodukowana przez Marka Ronsona:
- stara plyta, chyba najbardziej "niezauwazona" polska plyta, nie wiem czy z powodu nazyw zespolu nawiazujacej do ejakulacji, czy moze z jakis innych powodow. jesli jednak nie slyszeliscie tego albumu, a lubicie funk, brzmiący bas, dobre klawisze, proste ale nieglupie teksty i sporą porcję POZYTYWNYCH wibracji, to nie widze innej mozliwosci jak sciagniecie tej plyty: Polucjanci - Tak po prostu.
p.s. dzisiaj slucham Chopina. CZAISZ? ostatnio ogladalem ktorys odcinek 2 sezonu Dextera i pan special agent Lundry polecil Debrze Chopina... poczulem sie jak ostatni idiota, pomyslalem - kurwa, fikcyjna postac z amerykanskiego serialu o seryjnym zabójcy zasluchuje sie w kompozytorze z Polski a ja mieszkajac w tym kraju od 26 lat mam o jego tworczosci takie pojecie jak o swobodnej dyfuzji dowolnego indywiduum chemicznego (jonów lub cząsteczek) z jednego roztworu do drugiego przez membranę półprzepuszczalną, czyli osmozie... wiem ze istnieje, o uszy mi sie obilo, ale co to jest? jak to wyglada? nie mam pojecia. stad moje sobotnie postanowienie - odcham sie pan, przestan sluchac murzynskich melorecytacji o dziwkach, alkoholu, narkotykach i strzelaniu do innych mudzinów i zajmij sie troche kultura wyzszą namwet niz Maczo :) stad moj dzisiejszy czilaut z dzwiekami fortepianu...

*** a propos alkoholu... poplakalem sie wczoraj ze smiechu. POPLAKALEM!
Jim Breuer - Alcohol...

Oi! Heineken!

czwartek, 2 października 2008

26


dziś, 2 października stuknelo mi 26 rocznic urodzinowych...
z tego tytulu naszlo mnie na male podsumowanie. od 1982 roku zdążylem:
- ukończyć przedszkole nr 17
- ukończyć nieistniejaca juz jako instytucja szkołę podstawową nr 70
- złamać 3 razy ręce
- przepracować wakacje w USA
- sędziować na linii w 6 turniejach PEKAO Open
- zdobyc 3 złote kamertony z Chorem Dzieciecym PS oraz zjechac z nim Europe i Stany
- zdać mature na same-prawie-kurwa piątki i jedną szóstkę
- dostać sie na politologie na US (7 osób na miejsce :)
- nie ukonczyc politologii na US
- ukończyc za to LO9
- rozjebac sobie watrobe
- przylysiec nieco na glowie
- przytyc schudnac i znowu przytyc
- dac sobie wyciac wyrostek robaczkowy
- wygrac mistrzostwo Szczecina i regionu z reprezentacja LO9 w baskecie
- zrobic wywiad z Richardem Boną, Janem Garbarkiem i zdobywca oskara Gustavo Santaollala
- zostac wojewodzkim koordynatorem konkursu organizowanego przez GW i NBP
- zerwac milion malin i truskaw w Szkocji
- zostac ministrantem
- przeimprezowac rownowartosc range rovera i domu w malibu
- byc w cztero-i-pół-letnim zwiazku
- pojechac na dwa Opener'y
- rzucic 30pkt w meczu w SLAK'u
- zostac gronowładnym
- stracic dziewictwo czy tam prawictwo
- opowiedziec wiersz o Słoniu Trabalskim w Muszli w Miedzyzdrojach w wieku paru lat
- posprzatac dokladnie mieszkanie (2.... nie czekaj 3 razy)
- ugrać koło 200 na kreglach
- przejsc Diablo II
- ulozyc puzzle 1000 elementow
- sprawić, że powiedziala "jeszcze"
- zjechac kilka razy na nartach oraz wyjebac sie na dupe na snowboardzie
- sprzedawac gofry na Gubałówce (Szczecinskiej, zeby nie bylo niedomowien)
- przesluchac gigabajty muzyki i obejrzec gigabajty filmów oraz seriali wszelakich
- obejrzec gigabajty golych cyckow
- uzyskac certyfikat CAE
- przyrysowac Salsowego Renaluta 19 Chamade
- nauczyc sie skakac na glowke, jezdzic na lyzwach i rowerze
- naprawic mamie odkurzacz
ORAZ
- założyć tego bloga.

tym obecnym w jednej lub wiecej z wyzej wymienionych sytuacji dziekuje, kocham i pozdrawiam. Tych ktorzy nie moga takiej sytuacji znalezc na powyzszej liscie ale za to chcieliby cos dodac zachecam - nie krepujcie sie, jesli odnioslem jeszcze jakis sukces (a na pewno odnioslem tylko nie pamietam) przypomnijcie mi. w sobote w city robie taki maly spęd znajomych ktorzy chcieliby ze mna spedzic chwilke i z okazji urodzin wypic sok porzeczkowy tudziez szampana piccolo. jak masz chwilke to wpadnij ;)