środa, 1 września 2010

dnia pierwszego Września

Dziś o mnie, dla mnie i tych, którzy się tu odnajdą.

Rysowałem z Kisiem komiksy, za co groził mi wielki, niepasujący do niczego Glan z Fizyki na świadectwie. Grałem w kręgle plecakiem i nogami kolegów. Puszczałem strzałki do Wally'ego, który nie wiedząc co zrobić, miotał się pod tablicą mrucząc pod nosem "Pietruszkiewicz, ja cię zabiję". Strzelałem z papierowych kulek do Kopernika w sali od Geografii. Trzy razy zerwałem torebkę stawową na sali gimnastycznej u prof. Kubickiego. Kolekcjonowałem "pytanka kontrolne" z Biologii, które wraz z kilkoma jedynkami zawsze dawały "Dobry" na półrocze. Nauczyłem się, że "w historii nigdy nie było żadnego 'więca", a Stalin to nie znaczy Hitler". Wymyśliłem "gorszące" zdjęcia pod makami z Monte Cassino, które miały potem w domu wszystkie koleżanki z klasy, wychowawczyni i facetka od polaja. Draka była, jak się okazało, że ta ostatnia nie zabrała ich do domu, tylko postawiła sobie w klasie, gdzie czasem pan ksiądz prowadził zajęcia religijno-indoktrynacyjne. Kochałem się w kilku dziewczynach z klas tych i owych. Słyszałem o sobie, żem błazen klasowy, ale też, że potrafię wczuć się w kobiece myśli interpretując na kolanie Pawlikowską-Jasnorzewską. Robiłem napady na sklepik szkolny. Wygrałem konkurs rzutów osobistych z trenerem reprezentacji koszykówki w trakcie Dnia Sportu. Strzelałem gole w meczach między klasowych. Pomagałem historykowi wyrzucać mojego kolegę przez okno z drugiego piętra. Pierwszy raz piłem alkohol na wycieczce klasowej do Krakowa i tam nauczyłem się, że pod wpływem kocham wszystkich. Jako dyżurny meldowałem o stanie klasy, nieobecnościach i nieprzygotowaniach na lekcjach matematyki, wymyślając potem prof. Baranowi tematy zastępcze do "popłynięcia" w wykładzie zamiast pytania z funkcji. Co rano sprawdzałem "szczęśliwy numerek" w szatni. Kłóciłem się z wychowawczynią o szerokie spodnie i afro na głowie (oh, how I miss you afro). Przekomarzałem się z Zuchą, wymyślałem wierszyki na Lidkę i przygadywałem Pieczarom. Zasiadałem w "ławie kujonów". Za długo siedziałem pod prysznicem po WF-ie, mimo albo dlatego, że w szatni przebierały się już dziewczyny z 4B. Dwa razy w tygodniu wracałem z Knopfem, Kisiem i Kowalem z SKS-ów obok "największego burdelu współczesnej Europy". Wracając z odpowiedzi matematycznych liczyłem tylko "chuje", które (nomen omen) Fallus zdążył mi w tym czasie narysować na marginesie zeszytu. Bił rekordy z jednej odpowiedzi na kolejną. Bałem się legendarnej Stępniowej, grasującej po korytarzach w przerwach. Byłem jaskiniowcem matematycznym, "nasmarowanym, niczym kaczka tłuszczem nieprzepuszczającym wiedzy". Poprawiałem nauczycielki od angielskiego. Nie paliłem na przerwach w podwórku na drugiej stronie ulicy. Żartowałem, śmiałem się i dokazywałem. Poznałem przyjaciół na lata. Napstrykałem sobie wspomnień jak fotek, które trzymam w albumie za lewym uchem. Była jeszcze nauka, ale kto by to pamiętał. To był beztroski czas, który wrócił przy okazji rocznicy ataku na Westerplatte. Owszem, tęsknie. Life goes on.



2 komentarze:

Osia pisze...

i kurwa nie zauwazylem przez cale liceum, ze przebywam w tym samym gmachu co Magda Ośka.

NIENAWIDZE.

owiec pisze...

przecież wiesz, ze dowiedziałem się, że Magda Ośka to Magda Ośka, jak już było za późno na powrót nawet do Liceum dla Dorosłych :)

Poza tym Magda Ośka nie przebywała tam ze mną przez całe liceum, a już na pewno nie dała po sobie poznać, że jest Magdą Ośką, nie dokuczała mi na przerwach, nie nosiła koszulek z napisem "Jestem kuzynką Krystka" i na pewno sama nie wiedziała, że chodziła do liceum z Owieczuniunią, dopóki sam jej tego nie powiedziałem.

:**