Dziś o mnie, dla mnie i tych, którzy się tu odnajdą.
Rysowałem z Kisiem komiksy, za co groził mi wielki, niepasujący do niczego Glan z Fizyki na świadectwie. Grałem w kręgle plecakiem i nogami kolegów. Puszczałem strzałki do Wally'ego, który nie wiedząc co zrobić, miotał się pod tablicą mrucząc pod nosem "Pietruszkiewicz, ja cię zabiję". Strzelałem z papierowych kulek do Kopernika w sali od Geografii. Trzy razy zerwałem torebkę stawową na sali gimnastycznej u prof. Kubickiego. Kolekcjonowałem "pytanka kontrolne" z Biologii, które wraz z kilkoma jedynkami zawsze dawały "Dobry" na półrocze. Nauczyłem się, że "w historii nigdy nie było żadnego 'więca", a Stalin to nie znaczy Hitler". Wymyśliłem "gorszące" zdjęcia pod makami z Monte Cassino, które miały potem w domu wszystkie koleżanki z klasy, wychowawczyni i facetka od polaja. Draka była, jak się okazało, że ta ostatnia nie zabrała ich do domu, tylko postawiła sobie w klasie, gdzie czasem pan ksiądz prowadził zajęcia religijno-indoktrynacyjne. Kochałem się w kilku dziewczynach z klas tych i owych. Słyszałem o sobie, żem błazen klasowy, ale też, że potrafię wczuć się w kobiece myśli interpretując na kolanie Pawlikowską-Jasnorzewską. Robiłem napady na sklepik szkolny. Wygrałem konkurs rzutów osobistych z trenerem reprezentacji koszykówki w trakcie Dnia Sportu. Strzelałem gole w meczach między klasowych. Pomagałem historykowi wyrzucać mojego kolegę przez okno z drugiego piętra. Pierwszy raz piłem alkohol na wycieczce klasowej do Krakowa i tam nauczyłem się, że pod wpływem kocham wszystkich. Jako dyżurny meldowałem o stanie klasy, nieobecnościach i nieprzygotowaniach na lekcjach matematyki, wymyślając potem prof. Baranowi tematy zastępcze do "popłynięcia" w wykładzie zamiast pytania z funkcji. Co rano sprawdzałem "szczęśliwy numerek" w szatni. Kłóciłem się z wychowawczynią o szerokie spodnie i afro na głowie (oh, how I miss you afro). Przekomarzałem się z Zuchą, wymyślałem wierszyki na Lidkę i przygadywałem Pieczarom. Zasiadałem w "ławie kujonów". Za długo siedziałem pod prysznicem po WF-ie, mimo albo dlatego, że w szatni przebierały się już dziewczyny z 4B. Dwa razy w tygodniu wracałem z Knopfem, Kisiem i Kowalem z SKS-ów obok "największego burdelu współczesnej Europy". Wracając z odpowiedzi matematycznych liczyłem tylko "chuje", które (nomen omen) Fallus zdążył mi w tym czasie narysować na marginesie zeszytu. Bił rekordy z jednej odpowiedzi na kolejną. Bałem się legendarnej Stępniowej, grasującej po korytarzach w przerwach. Byłem jaskiniowcem matematycznym, "nasmarowanym, niczym kaczka tłuszczem nieprzepuszczającym wiedzy". Poprawiałem nauczycielki od angielskiego. Nie paliłem na przerwach w podwórku na drugiej stronie ulicy. Żartowałem, śmiałem się i dokazywałem. Poznałem przyjaciół na lata. Napstrykałem sobie wspomnień jak fotek, które trzymam w albumie za lewym uchem. Była jeszcze nauka, ale kto by to pamiętał. To był beztroski czas, który wrócił przy okazji rocznicy ataku na Westerplatte. Owszem, tęsknie. Life goes on.
Rysowałem z Kisiem komiksy, za co groził mi wielki, niepasujący do niczego Glan z Fizyki na świadectwie. Grałem w kręgle plecakiem i nogami kolegów. Puszczałem strzałki do Wally'ego, który nie wiedząc co zrobić, miotał się pod tablicą mrucząc pod nosem "Pietruszkiewicz, ja cię zabiję". Strzelałem z papierowych kulek do Kopernika w sali od Geografii. Trzy razy zerwałem torebkę stawową na sali gimnastycznej u prof. Kubickiego. Kolekcjonowałem "pytanka kontrolne" z Biologii, które wraz z kilkoma jedynkami zawsze dawały "Dobry" na półrocze. Nauczyłem się, że "w historii nigdy nie było żadnego 'więca", a Stalin to nie znaczy Hitler". Wymyśliłem "gorszące" zdjęcia pod makami z Monte Cassino, które miały potem w domu wszystkie koleżanki z klasy, wychowawczyni i facetka od polaja. Draka była, jak się okazało, że ta ostatnia nie zabrała ich do domu, tylko postawiła sobie w klasie, gdzie czasem pan ksiądz prowadził zajęcia religijno-indoktrynacyjne. Kochałem się w kilku dziewczynach z klas tych i owych. Słyszałem o sobie, żem błazen klasowy, ale też, że potrafię wczuć się w kobiece myśli interpretując na kolanie Pawlikowską-Jasnorzewską. Robiłem napady na sklepik szkolny. Wygrałem konkurs rzutów osobistych z trenerem reprezentacji koszykówki w trakcie Dnia Sportu. Strzelałem gole w meczach między klasowych. Pomagałem historykowi wyrzucać mojego kolegę przez okno z drugiego piętra. Pierwszy raz piłem alkohol na wycieczce klasowej do Krakowa i tam nauczyłem się, że pod wpływem kocham wszystkich. Jako dyżurny meldowałem o stanie klasy, nieobecnościach i nieprzygotowaniach na lekcjach matematyki, wymyślając potem prof. Baranowi tematy zastępcze do "popłynięcia" w wykładzie zamiast pytania z funkcji. Co rano sprawdzałem "szczęśliwy numerek" w szatni. Kłóciłem się z wychowawczynią o szerokie spodnie i afro na głowie (oh, how I miss you afro). Przekomarzałem się z Zuchą, wymyślałem wierszyki na Lidkę i przygadywałem Pieczarom. Zasiadałem w "ławie kujonów". Za długo siedziałem pod prysznicem po WF-ie, mimo albo dlatego, że w szatni przebierały się już dziewczyny z 4B. Dwa razy w tygodniu wracałem z Knopfem, Kisiem i Kowalem z SKS-ów obok "największego burdelu współczesnej Europy". Wracając z odpowiedzi matematycznych liczyłem tylko "chuje", które (nomen omen) Fallus zdążył mi w tym czasie narysować na marginesie zeszytu. Bił rekordy z jednej odpowiedzi na kolejną. Bałem się legendarnej Stępniowej, grasującej po korytarzach w przerwach. Byłem jaskiniowcem matematycznym, "nasmarowanym, niczym kaczka tłuszczem nieprzepuszczającym wiedzy". Poprawiałem nauczycielki od angielskiego. Nie paliłem na przerwach w podwórku na drugiej stronie ulicy. Żartowałem, śmiałem się i dokazywałem. Poznałem przyjaciół na lata. Napstrykałem sobie wspomnień jak fotek, które trzymam w albumie za lewym uchem. Była jeszcze nauka, ale kto by to pamiętał. To był beztroski czas, który wrócił przy okazji rocznicy ataku na Westerplatte. Owszem, tęsknie. Life goes on.
2 komentarze:
i kurwa nie zauwazylem przez cale liceum, ze przebywam w tym samym gmachu co Magda Ośka.
NIENAWIDZE.
przecież wiesz, ze dowiedziałem się, że Magda Ośka to Magda Ośka, jak już było za późno na powrót nawet do Liceum dla Dorosłych :)
Poza tym Magda Ośka nie przebywała tam ze mną przez całe liceum, a już na pewno nie dała po sobie poznać, że jest Magdą Ośką, nie dokuczała mi na przerwach, nie nosiła koszulek z napisem "Jestem kuzynką Krystka" i na pewno sama nie wiedziała, że chodziła do liceum z Owieczuniunią, dopóki sam jej tego nie powiedziałem.
:**
Prześlij komentarz