niedziela, 25 lipca 2010

Boogie Brain - Day 1 (23.07.2010)

Nie wiem od czego zacząć. Autentycznie, zabrakło mi słów, co zdarza się w zasadzie tylko wtedy kiedy śpię, tudzież pałaszuję jakieś wyśmienite wyroby gastronomiczne. Nie mam słów żeby opisać wrażenia z nocy "z czwartku na niedzielę". Jedyny w roku weekend, gdzie "niemaopcjiżebędziepadało" spotyka się z "czytytosłyszałeś". Weekend, w trakcie którego masz szansę "na", kiedy ci z domowych głośników są na wyciągnięcie okrzyku, kiedy aura, klimat i warunki pogodowe są daleko w kolejce za atmosferą, dźwiękiem, odbiorem, znajomymi, frekwencją, a nawet napojem, grillem, toi toi'em czy nawet niedoborem fajek w kiermanie. Weekend mocy, niewyspania, afterów, opadów i w moim przypadku nocnych podróży do Tesco, faktur za benzynę, stref na literkę, masy znajomych i muzyki. Muzyki, która nawet w języku polskim powinna przyjąć przedrostek "the". To była The Muzyka, muzyka przez duże M i jeszcze większe K. Muzyka, którą spotykasz na co dzień za pomocą wynalazków marki Youtube, iPod czy Creative Zen. Muzyka, która Cię ukształtowała, którą wspominasz, ale też ta, której słuchasz teraz, o którą prosisz Dj'a w klubie i która towarzyszy Ci wszędzie, gdzie tylko zawiniesz stopą. Dźwięki tegorocznej edycji Boogie Brain powinny ostatecznie pozamykać usta rzeszy malkontentów piszących/mówiących o festiwalu "dj'e dla debili", narzekających na wysokość dotacji, angaż środków wspólnych, czy zwyczajną pomoc jednego Szczeciniaka dla drugiego. Jasna sprawa - w sieci wciąż pozostanie ekipa niestrudzonych poszukiwaczy marnotrawstwa i złej dystrybucji funduszy, ale umówmy się - to jest patologia, a patologią nikt poważny się nie zajmuje (chyba, że mu za to płacą, a przedrostek "pato-" ma między "dr" a "nazwisko"). Każdy, kto był w tym roku na Łasztowni wie, że takiej imprezy nam brakowało, że Boogie Brain to inicjatywa ruszająca skostniałym myśleniem "Szczecin = Stocznia", że to w końcu z-prawdziwego-zdarzeniowy festiwal, który ma szansę zostać szanującym się partnerem Audioriver, Selektora czy Taurona. Nie użyłem słowa "konkurentem", bo nie o to chodzi, żebyśmy walczyli z powyższymi markami. Organizatorom zależy jedynie (a w zasadzie przede wszystkim) na zbudowaniu własnej marki. Ludzie mają do nas przyjeżdżać nie dlatego, że jesteśmy lepsi od tych czy innych, tylko dlatego, że jesteśmy inni. Tak jak Heath Ledger stworzył własnego Jokera, tak Boogie Brain ma własny pomysł na miejski festiwal. Nie kopiujemy Jacka Nicholsona - nadajemy własny ton wyobrażeniu o imprezie z elektronicznym sznytem.

Piątek. Dzień z gruntu polski, czasem znany, czasem odkrywczo anonimowy. Dzień gdzie Maximilian Skiba spotyka Marię Peszek, gdzie Pol_On i Catz'n'Dogz robią klimat, gdzie set My Name Is Dubby rozgrzewa fanów Fisza, gdzie Kristen czarują publiczność powracającą z Jacka Sienkiewicza, a Łona z Pimpsami i Supra1 robią szum niczym nie ustępujący zacięciu Paprika Korps. Dzień w zasadzie polski, który jednak w drobny pył rozbija wokalistka z korzeniami niepolskimi zupełnie. Karnacja, wokal, energia, cornrowsy, akcent i styl - największą gwiazdą piątkowego line-up'u okazała się (zgodnie z przewidywaniami i przeciwnie obawom) gwiazda, o której Zed Bias powiedział: "She's famous. We're unknown comparing to her. She's huge". Panna słusznie przybierająca pseudonim "Dynamit". Niomi Arleen MacLean-Daley przedstawiająca się publiczności jako Ms Dynamite. Ostrzegam - od teraz będę nieobiektywny, a nawet tendencyjny. Cały piątek minął mi pod hasłem "Supra1 i Ms Dynamite". O ile chłopaki z Krakowa zrobili to, czego się po nich spodziewałem i ruszyli mnie nawet do podrygów w kałuży (remix "Little Jinder" to to, na co czekałem!), o tyle Ms Dynamite była dla mnie gigantyczną niewiadomą. Podobno gwiazdeczka. Podobno głowa w chmurach. Podobno robi swoje i "naranara". Podobno, a podobno i podobno. Fakt - wchodzi na scenę, intonuje nieśmiertelny hicior, niby okazuje zdziwienie, niby jest energia, ale nauczony doświadczeniem wiem, że wszystko można "zagrać". Nagle nadchodzi ten moment. Moment niespodziewany po 25 minutach. Moment, którego nikt nie oczeukuje... "Na zakończenie zaśpiewam". Minęło niespełna 30 minut, a w głowach publiczności rozlega się gromkie "what the fuck?!". Ms Dynamite schodzi ze sceny, tłumaczy, rozmawia i... nagle dochodzi do wniosku, że Szczecin bawi się tak dobrze, ze nie można go tak zostawić. Wraca na scenę, proponuje "one more", słyszy "two more", podejmuje wyzwanie i od tej pory zaczyna się wymiatanie właściwie. Półplayback? Fałsze? Brak emisji? Człowieku, czy ty widziałeś ten sam koncert? Ms zmieniło się w MC. Niomi postanawia rozkręcić wspólnie z Dj'em Three najgrubszą imprezę dnia. Kręcenie pośladem, dośpiewanki, taniec, uśmiech, propsy, sweter, interakcja, mikrofon, szał i feedback. Pełen pakiet imprezowego grania, ruszenie tłumem, pytania, odpowiedzi, "kocham cię" i wprowadzenia do kolejnych numerów z wywiadem wśród zgromadzonych "bad gyals" na czele. "Wile Out", "Dy-na-mi-tee", premierowe "What You're Talking About", czy wspomniane "Bad Gyal" - Ms Dynamite nie spoczęła na laurach z czasów Brit i MOBO Awards. Zzajarana reakcją na jej występ postanowiła podzielić się ze szczecińską publicznością nowościami, świeżym stylem, kawałkiem starej siebie i doprawić to wszystko uśmiechem za milion funtów szterlingów. Scena była jej i to dało się zauważyć. Czuła publikę i dała się jej czuć w zamian - a to, moi drodzy, jest rzadką i cenną umiejętnością, którą posiadło niewielu wykonawców. Udało mi się zamienić z nią niejedno słowo po koncercie, wymienić spostrzeżenia na kilka tematów i powiem Wam jedno: nie spotkałem jeszcze gwiazdy, która spsułaby mi wizję "gwiazdeczki" w takim stopniu jak Ms Dynamite. Next door girl. Dziewczyna z sąsiedztwa. Laska, z którą możesz pogadać o wszystkim, która sama cię zapyta o imię, a potem opowie o urodzinach synka. Dziewczyna, która wraz z nieocenionym Dj'em jest w stanie pogadać o muzyce, szkockim akcencie, wyższości wódki z red bullem nad jack'n'coke oraz wysłuchać opisu "Chopina na Betonowcu" z rozdziawionymi ustami. Mój absolutny faworyt dnia pierwszego, coś co opowiem wnukom, noc do zapamiętania i zdecydowany gwóźdź piątkowego programu.

Sobota? Pozwól mi odetchnąć nieco, o sobocie opowiem ci za momencik.

Ce.De.eN.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ms Dynamite zasługuje na swoje artystyczne pseudo w 100%.Jeden z najlepszych koncertów w moim życiu,"jeden z najlepszych" ponieważ mało kto jest w stanie przebić mike'a skinnera na scenie,ale tak czy siak to co zrobiła ms dynamite na boogie brain to istna petarda.

owiec pisze...

Man we absolutely mash down Poland YAKSHAMAAASH with @Ms_Dynamite we also dropped Magnetic man - I need air & it went BONKERS NO JOKE

tak dj three podsumował :D