środa, 21 lipca 2010

Boogie Brain 2010

Jest środa, a jak wszyscy doskonale wiedzą, środa to najlepszy dzień dla notek promocyjnych. Tak już jest od wieków, tradycja taka, że muszą nam oddać samolot, z początków lotnictwa, ekstradycja. Skoro zacząłem od słowa "promocyjna", nietrudno się domyślić jaki będzie dzisiejszy temat. Tak, pani w pierwszym rzędzie ma rację, pan z tyłu sali również, małpa w czerwonym niestety nie zgadła, ale jak poczeka to ja wszystko wyjaśnię. Otóż, moi drodzy za dni/godzin/minut/sekund dokładnie tyle, ile na tej stronie pokazuje specjalny zegar (po lewej, po lewej) rozpocznie się 3 edycja Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego Boogie Brain. Od pierwszej edycji jestem z organizatorami słowem, myślą i duchem, w tym roku zaś dodałem do kompletu uczynek w postaci pracy sztabowej. Stąd też mój middle finger dla osób wyczuwających kryptoreklamę, a wielkie pozytywne machanie prawicą dla całej reszty. Ruszamy!

3 edycja, 4 sceny (po dwie każdego dnia), nowa miejscówka (Łasztownia - Nabrzeże Starówka), 23 wykonawców z kraju i zagranicy tej bliższej i dalszej. Tak w skrócie można podsumować tegoroczną zabawę pod szyldem "Boogie Brain". Nie byłbym oczywiście sobą, gdybym zakończył na tej krótkiej jak ogonek buldożka francuskiego notatce. Co to, to nie. Wszędzie dziś liczą się przede wszystkim konkrety Czego więc można się spodziewać w tym roku, czego nie miał rok poprzedni ani wcześniejszy? Przede wszystkim miejsce. Centrum. Wyspa. Poniemieckie budynki. Widoki. Klimat. Przestrzeń. Wszystko to, co potrzebne imprezie "miejskiej", żeby (przynajmniej od tej strony) odniosła sukces. Tak się jednak składa, że nawet najfajniejszy kubeczek nic nie zdziała, gdy do środka nalejemy podłą lurę. Dlatego właśnie czas skupić się na esencji festiwalu, nieprzypadkowo nazwanego "muzycznym". Boogie Brain 2010 to, jak już wspomniałem, dwudziestu trzech artystów na 4 autonomicznych scenach. Wyborny matematyk od razu dostrzeże poważny skok ilościowy w stosunku do lat ubiegłych - i będzie miał rację. Festiwal się rozrasta, buduje masę mięśniową, 3 razy w tygodniu siłownia, basen, rower, zdrowe odżywianie - i to widać. Wszystkiego jest więcej i to cieszy, niemniej jednak nie od dziś wiadomo, że nawet cztery Dody nie dadzą w rezultacie jednego Waglewskiego. Nie o ilość nam przecież chodzi, ale o jakość i to jakość z sami wiecie jakim znakiem. Jak zatem będzie w tym roku z jakością?

Odpowiedź jest banalna - jak zwykle. Actress - wielka niewiadoma zarówno dla nas, Was jak i pewnie jego samego. Gość, który nadaje nowe znaczenie słowu "enigmatyczny". MJ Cole - klasyk UK Garage, odpowiedzialny wraz z duetem Artful Dodger za eksplozję popularności tego połamanego wynalazku z wysp. Zed Bias a.k.a. Maddslinky a.k.a. Phuturistix, człowiek o wielu twarzach, weteran sceny, wciąż potrafiący zaskoczyć świeżością i otwartością na nowe brzmienia. Marcus Intalex, drum'n'bassowy wirtuoz lżejszych dźwięków, potrafiący jednak w setach zaskoczyć nagłym zwrotem ku drapieżnemu jungle. Benji B, prezenter najlepszej stacji radiowej świata BBC Radio1, kolekcjoner płyt i smakosz najlepszych wypieków podawanych na dwunastocalowych talerzach. Innocent Sorcerers znani także jako Niewinni Czarodzieje, dynamiczni w live actach, niezrównani w remixach, autorzy nieoficjalnego hymnu najpopularniejszego szczecińskiego klubu - City Hall. Sporo "jakości" a to dopiero pierwsza ze scen - UK Stage.

Berlin Stage to przede wszystkim Henrik Schwarz, kolejny wykonawca, któremu bez problemu można przykleić plakietkę "weteran". Klasyk berlińskiego deep house'u, maczający jednak palce w każdej dającej się wykorzystać elektronicznie materii - od techno do jazzu. Współautor przekrojowego materiału pt. "The Grandfather Paradox: A Journey Through 50 Years of Minimalistic Music", stworzonego we współpracy z kolejną gwiazdą Boogie Brain. Dixon, bo o nim mowa to przede wszystkim filar prestiżowej Sonar Kollektiv, pracowity autor serii Off Limits, połowa duetu Wahoo, DJ, producent, autor remixów oraz współwłaściciel klubu piłkarskiego. Następni w kolejce z Berlina do Szczecina są internacjonalni, transkulturowi i międzygatunkowi Jahcoozi (purystom językowym zalecam ciszę, tudzież zgrzytanie zębami). Łączący The Cure z elektroniką, eksperymentujący, szalejący tak w studio jak i na scenie. Festiwalowy "must-see". Na drugim biegunie znajdziemy za to Sheda, minimalowego producenta zachłyśniętego dźwiękami prosto z Detroit. Sety Sheda to jednak nie tylko pulsujące techno, to również zgrabnie wpleciony między wierszami dubstep, garage i nowoczesne r'n'b. Mieszanka wybuchowa. Skład reprezentacji berlińskiej zamyka Till Von Sein, DJ obracający się głównie w gatunku tech-house, dobry znajomy naszych szczecińskich Kotów'i'Psów, fan dobrej zabawy, który swoim talentem uświetni również oficjalne festiwalowe after-party. Sobota zapowiada się bardzo bogato.

Tak, zgadza się, zacząłem od przysłowiowej "dupy strony", bo przecież festiwal zaczyna się w Piątek. Zdaję sobie z tego sprawę, niemniej jednak doszedłem do wniosku, że elementarna gościnność wymaga przedstawienia najpierw gości zza granicy - Piątek zaś to dzień prawie wyłącznie polski. Dwie sceny - sygnowana nazwą muzycznego czasopisma scena Laif i fenomenalny Red Bull Tourbus - oldschoolowy autobus ze ściętym dachem. Na pierwszej - selekcja najgłośniejszych elektronicznych wykonawców znad Wisły - techno/house'owy duet Pol_On, młody i utalentowany Maximilian Skiba, zanurzony w dźwiękach electro i disco house'u, robiący furorę swoimi remixami basowi wymiatacze z Supra1, szczeciński towar eksportowy, którego singiel na warsztat wziął sam Carl Craig - Catz'n'Dogz, oraz grająca legenda polskiej elektroniki, Jacek Sienkiewicz. Między nimi zaś artystka, na której występ podczas Boogie Brain czeka bardzo wielu fanów. To oczywiście Ms Dynamite - czarująca niegdyś neo-soulowym obliczem, wybuchowo powracająca do klubów na skrzydłach m.in. Zinca. "Przekrój" pyta, czy będziemy w Szczecinie świadkami nowych narodzin tej dynamitowej wokalistki. Jeśli zrobi z publiką to, co w teledysku "Wile Out", to z pewnością na Laif Stage czeka nas niesamowity koncert . Druga z prezentowanych w piątkową noc scen, to wspomniany już mobilny wynalazek sponsorowany przez firmę Red Bull - Tourbus. Zaparkowany na Łasztowni zabierze na pokład wykonawców, których w większości przedstawiać nie trzeba - najpierw dubstepowi My Head Is Dubby, którzy supportowali takie gwiazdy gatunku jak Rusko, Hatcha, The Others czy Scuba. Następnie grający reggae kolektyw Paprika Korps, grający tak jamajsko, że nawet zimni Finowie postanowili ostatnio zaprosić zespół na kilkunastokoncertową trasę po ich pięknym kraju (w celach rozgrzewkowych ma się rozumieć). Trzy kolejne pozycje na liście, to wykonawcy, dla których wystarczającą reklamą jest w zasadzie samo nazwisko. Łona w towarzystwie żywego instrumentarium czyli The Pimps, braterski duet Fisz Emade oraz wypełniająca po brzegi szczecińskie sale koncertowe Maria Peszek. Nic dodać nic ująć. Tourbusową imprezę zakończą natomiast dźwięki szczecińskiego rocka w wykonaniu zespołu Kristen. Uff. Mało?

Jeśli tak, to już jutro w Kinie Zamkowym, a potem na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich festiwalowe oglądanie filmów w pod chmurką. Cztery obrazy których wspólnym mianownikiem jest muzyka. Jakie to pozycje? Starczy tego dobrego - jeśli faktycznie zainteresował Was temat, to czas najwyższy zajrzeć na oficjalną stronę festiwalu. Tam informacji wszelkich znajdziecie bez liku, a i zdjęciem tudzież szerszym opisem uraczyć się możecie. Ja już nic więcej w temacie do powiedzenia nie mam. No, może jedno - widzimy się na Łasztowni w Piątek. Elo.


3 komentarze:

fok pisze...

czuje sie ojcem chrzestnym pojawienia sie tourbus'a na boogie. az lezka w oku sie zakrecila. mam nadzieje ze bedzie dawal rade jak zawsze.

owiec pisze...

czuję się zatem ziomblem ojca chrzestnego tourbusa.

na pewno będzie dawał radę :)

Anonimowy pisze...

to kim ja mam się czuć?
mogę być Waszym bonkiem :D