niedziela, 24 sierpnia 2008

Boogie Brain Festival - Recap

Jestem. Niedziela, godzina 21.15, na tvnie Limahl w stroju Pawła Stasiaka z Papa Dance śpiewa o niekonczoncej się historii (przyznaje, łapie za kunę, ale o sopocie pozniej :P) a ja zasiadlem za klawiutarą mojego lapsa zeby wypluc pare slow o mijającym weekendzie. Jedni pojechali na Coke Festival posluchac playbackowego Timbalanda, przebrzmiałych The Prodigy, jukendensowego Seana Paula czy Missy (którą sam bym kurwa chętnie obejrzal :P), inni do Czechtojamamzadarmo na HH Kemp zobaczyc na zywo Rootsów, Pharoahe Moncha i innych rapowych przeKotów. Ja zostalem w wiosce z tramwajami na Boogie Brain Festival. to kolejne wydarzenie którym sie jaram niezmiernie na lamach tegoz medium (po batmanie ofkors) i kolejne, które moje mega wysublimowane i wysokie wymagania spelnilo w kazdym calu. nie to ze wszystko bylo na 100%, nie wszystko sie udalo, nawet wiecej, bylo kilka niedociagniec, takich mniejszych i takich wiekszych zeby tylko wymienic obsuwy czasowe, frekwencje, wpadki sprzetowe na ktore pare razy narzekali wykonawcy - co widac bylo z widowni, hot dogi za 6zika (zajebiiiisteeeee :P), ogrodki piwne dostosowane raczej do rozmiarow krasnali ogrodowych z 'mlodych wilkow' niz 100kilowych klocow pokroju mojego i 'krzysztof ibisz' zabawiajacy publicznosc w przerwach zartami z najgorszego notesu karola strasburgera. na tym zatrzymalby sie typowy szczecinski malkontent spod znaku 'tusienicniedzieje' dodajac jeszcze pogode ktora oczywiscie obarcza organizatorow no bo kogo, chyba nie pana Jahwe wielmożnie nam z zawszeMarysią panującego. ja jednak po pierwsze nie jestem maruderem, po drugie jak juz pisalem mam prawdopodobnie obnizone wymagania kulturalno-oswiatowe, po trzecie jestem wiernym wyznawcą monty pythonowskiej zasady 'always look on the bright side of life'.

a ta 'jasna strona' festiwalu byla imponująca... IMPONUJĄCA (to dla tych z jaskrą zaćmą astygmatyzmem którzy mimo wszystko mnie czytają). mowie oczywiscie o stronie muzycznej. na ta chwile odpuszcze sobie moj 'ulissessowy' styl bez interpunkcji, bez przerw i bez sensu i właczę "wordowy" system punktowania,
dzien 1:
1. L.U.C. i Rahim - zawsze wydawalo mi sie ze rah, z racji 3xklanowo-paktofonikowo-pokahontazowej przeszlosci bedzie kolem zamachowym tej kolaboracji. okazalo sie ze el u ce, wygladajacy jak modern-możdżer to prawdziwy mozg tej ekipy. moze przesadze ale ten koncert, wokal brunetki po prawej, trąbka za nią, skrzypce po lewej, GENIALNE wizualki dostosowane do kazdego numeru - to bylo polskie (z zachowaniem dystansu i perspektywy) massive attack. do tego niespodziewane beatboxy/freestyle oraz gadki luca, łączące numer z numerem... genialny, mimo swojego spokoju, koncert. 4+.
2. Pink Freud - wiem ze sporo osob przyjechalo wlasnie na nich, ze to nowa jakosc na naszej scenie, ze to och i ach. i faktycznie, grali zajebiscie, ale hmmm oni grali. po prostu grali. nie zrobili show, nie wymuszali kontaktu z badz co badz nieliczna publicznoscia. po prostu wyszli, poprawnie do bólu zagrali swoje, podziekowali i zeszli. muzycznie swietnie (bo graja fajnie), imprezowo - srednio. 3+.
3. Nookie & Lady Free.... a wlasciwnie nie, poczekajcie, reeeeewiiiiiiind.
3/4. Nookie & lady Free & Marc Mac (4Hero) & MC MG - czemu to polaczenie? bo... od poczatku: na scene wyszedl nookie w towarzystwie Lady Free (emsi) i pana mietka, odpowiedzialnego w tym gronie za sprzęt dmuchany saksofonowy. czemu pan mietek? czapeczka do tylu, stroj prosto z outletu dla pracownikow fizycznych... i dmuchanie w saks lepsze niz robert chojnacki i cala banda jego przodkow az do wojskiego dmiącego w róg w znanej powiesci akcji 'don tadeiro'. koncert, wlasciwie set (bo nie bylo kiedy nawet na glos przyklasnac) rozpierdolil pierwszy dzien w drobny mak. lady free na mikrofonie robila doslownie wszystko, od spiewania przez rap, do typowego 'being mc' czyli podrywania publicznosci do zabawy. ladna, energetyczna, wygadana - byla idealnym dopelnieniem dzwiekow plynacych z glosnikow. i kiedy wydawalo sie ze nookie zmiecie konkurencje pierwszego dnia, na scene wszedl marc mac. nie to ze wszedl zeby zmienic nookie, on wszedl tylko po to zeby ze swoim mc zbic piony ze skosnookim miszczem i przybaunsic troche przy polamanych dzwiekach. w tym momencie w amfiteatrze zrobilo sie szczecinsko. czyli jak? czyli kameralnie, swojsko, w klimacie 'wszyscy wszystkich znaja'. marc mac przejal decki od nookiego w srodku jakiegos numeru i tym samy zaczal sie set 4hero. muzyka wyhamowala, w eter poszly delikatne broken beaty, mimo ubogiej na pierwszy rzut oka kolaboracji patefon-emce amfiteatr zapelnil sie nujazzowo-polamanymi dzwiekami z ktorych duet 4hero jest tak znany na swiecie. i kiedy polecial chyba najbardziej znany chyba kawalek 'hold it down' myslalem ze to juz droga ku zakonczeniu. nic. bardziej. mylnego. pod koniec numeru mc mg zawolal z backstage'a wspomniana wyzej lady free ktora na wejsciu zaczarowala publike wokalem do 'I am the black gold of the sun" zeby potem pojechac znowu drumowo az do konca (zahaczajac o remix 'move on up' curtisa mayfielda'). 6. zwyczajnie, bez zastanowienia, celujacy za pierwszy dzień!
4. musze przyznac zupelnie szczerze ze jazzsteppa sluchalem do polowy a koncert Mala mnie ominal totez go ich nie skomentuje (z pobocznych informacji wiem ze bylo grubo, a Mala i dubstepowe bity rozpierdolily na koniec caly teatr lesny albo nawet parkowy :) domyslne 5.

dzien 2.
drugi dzien mial w zalozeniu zaczac sie na bloniach darmowymi warsztatami, filmami, pokazami, pierdołami itepe. nie zaczal sie z prozaicznej przyczyny = napierdalalo z chmurki jak z przyslowiowego cebra. stad pewnei debilne komentarze w lokalnej prasie ze 'porazka' niemniej jednak wlasciciele karnetow tlumnie (czyli w liczbie zakupionych biletow) stawili sie w okolicach 20.00 w amfiteatrze. wejscie sie nieco opoznilo (dzieki temu mialem czas na dyspute polityczna w Platanie z Żebrusiem) ale o 21 bylismy juz na miejscu oczekujac na rozpoczecie. i?
1. Slope - jaram sie danielem paulem. bez taniej podniety, autentycznie lubie album 'komputa groove' i spodziewalem sie dobrego klubowego brzmienia. i dostalem takowe. skad wiec takie wyczuwalne zawieszenie tonu? (ej no ja to czuje czytając, ty nie?) no wiec slope to genialny duet, ale do klubu. stalem na koncercie (a wlasciwie podrygiwalem) myslac sobie jak bardzo chcialbym pojsc na taka impreze w lokalu. zwyczajnie ilosc osob + miejscowka nie do konca przypasowaly formule 'dwoch djów i dwa decki'. niemniej jednak wystawiam zasluzona mocna 4.
2. urban deep - wiedzialem ze nookie ma dla nas jeszcze jakas niespodziewanke ALE to co przypichcil na solbote mnie rozjebalo - wokalistka (wiosna? podobniez tak) i ponownie pan mietek na saksofonie, spiewajacy (jak sie nagle kurtwa okazalo) REWELACYJNYM wokalem do deephouseowych bitów plus kultowy 'plastic dreams' (tam akurat mietek dawal na saksie) - to juz bylo za wiele :) zdecydowane 5. czemu nie 6? otóż.... (skocz do punktu 4.)
3. dick4dick - nie ukrywam, opuscilem, mimo ze z ciekawosci chcialem posluchac rockowego nudyzmu panów w strojach z mad maxa. głód wygral i poszedlem opierdolic hot doga za 6zika i salatke 'ziemniaki w cacikach' za 4zika, wracajac slyszalem tylko rozgoraczkowane glosy fanow i slady kefiru na scenie. stad daje 4 (dobrze ale obiektywnie bo nie widzialem, nie znam sie, nie sluchalem, nie oceniam w zasad\zie chociaz oceniam mimo wszystko... niewazne, nie sugerujcie sie :P)
4. .... (łącząc się z punktem 2) nie dałem urban deep 6 gdyz bo poniewaz po wspomnianym wyzej zespole na scene wszedl gwozdz (imho - in my humble opinion, wy nieircowe ciołki) wieczoru a mianowicie geniusz z antypodow Mark de Clive-Lowe. to co zrobil ten kolo za pomoca MPC, dwoch (bo trzeci mu padl) syntezatorow oraz trebacza z fryzura dr albana, wypasionego perkusisty i dwojki wokalistow (laski i emce) przeroslo moje najsmielsze oczekiwania. widzialem co prawda co mark robil kiedys na red bull music academy (dzieki Niecik :P) ale koncert mnie totalnie ROZKURWIL. mark co chwila ogarnial swoje decki, mc wraz z wokalistka porwali publike do hulany a trębacz bawil sie na scenie tak jak ja przy barze kiedy na okolo mam bande znajomych mord a na drewnianej desce stoja zastepy kamikadze. przyslowiowi 'wtajemniczeni' wiedza o co chodzi :). dlatego tez nookie dostal za wystep 5, tylko dlatego ze mark w moim osobistym mniemaniu zasluguje na jedyna 6 drugiego dnia.
5. w czasie wystepu wyzej zrobilo sie "jamajsko-wieszco" wiec w przerwie poszlismy do gory cos zjesc cos wypic cos pogadac. wrocilismy po wyczuciu mocnego wolnego bitu w podeszwach (albo sam wrocilem, skad mam wiedziec :) na dol na marka ernestusa (w linku jego duetowe wcielenie 'rhytm & sound'), ktory (jakby wiedzial, kurwa no jakby wiedzial) zaczarowal publike leniwymi reggae'owymi rytmami przyprawionymi wokalem tikimana. koncert sprawil ze w pewnym momencie chcialo sie powiedziec - ej ktoredy z kingston do szczecina. mocna 4 ze z plusem.
6. na szostym i ostatnim miejscu tego dnia a zarazem calego festiwalu uplasowal sie jegomosc znany pod ksywką LTJ Bukem wraz ze swoim dobrym ziomem MC Conradem. bylo po pierwsze mocno (mocniej niz na nookie'm), bylo bardziej monotonnie a wlasciwie jednorodnie, bo monotonnie sie zle kojarzy. bylo po prostu dobrze. czytalem glosy ze zabraklo jakiejs zywej sekcji, ze basy zagluszyly mc, ze w pewnym momencie brzmialo to jak zwykly set a nie wystep. coz moze taka specyfika, moze to mialo wlasnie w ten sposob zabrzmiec. nie ma watpliwosci ze 'pierdzenie' glosnikow nie dalo spac nikomu w promieniu paruset dobrych metrow. 5, mimo ze przed samym koncem wyszedlem, bo gdyz poniewaz musialem :P

i to mocne 5 w zasadzie nalezy sie ode mnie dla calej tej inicjatywy ktorej kibicuje. kibicuje i mam nadzieje ze za rok sie powtorzy - w podobnym artystycznie klimacie, ale duzo lepszym frekewncyjnie/finansowo/organizatorsko wymiarze. na zakonczenie nie potrafie pomyslec czegokolwiek zlego o tym weekendowym szalenstwie muzycznym. w szczecinie takie rzeczy sie po prostu nie zdarzaly, miejmy nadzieje ze zdarzac sie zaczną z czestotliwoscia conamniej 12 miesieczną, jesli nie czestszą.

ze spiącym sprawozdawczym pozdrowieniem buziakiem klepnieciem po ryju (niepotrzebne skreslic) wasz Owiec.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

ejj ale to puszysta laska przy Mark de Clive-Lowe zaśpiewała po trochu 'hold it down' drugiego dnia a nie Lady Free pierwszego. no chyba że obie

owiec pisze...

przeciez nigdzie nie napisalem ze lady free zaspiewala hold it down, tylko ze PO hold it down mc mg ja zawolal na scene a ona zaspiewala 'I am the black gold of the sun' i juz zostala.

si?

Anonimowy pisze...

...a Wyborcza to dziwka :P

owiec pisze...

zdecydowanie pani Miłka Stankiewicz u mnie w gazecie polecialaby do działu nekrologów i ogłoszeń drobnych bo tym co popełniła tutaj:

http://miasta.gazeta.pl/szczecin/1,34939,5623826,Wielki_festiwal_Boogie_Brain_dla_niewielu.html

sprowadzenie Boogie do ilosci osob i wystepow pink freud i dick4dick to jakies nieporozumienie. no ale coz, jesli dla niej luc i rahim SĄ znani z paktofoniki i kalibra (mimo ze to luc z kanalu audytywnego byl gwiazda wieczoru a nie rah) to czego sie spodziewac.

Anonimowy pisze...

DziękOWIEC, teraz czuje jakbym tam była a przecież mnie nie było. Recenzja przeczytana jednym tchem, a że długa, to aż dech zaparło:-)

Anonimowy pisze...

Aż zapomniałam się przedstawić. I tak pewnie wiadomo, że to ja, Szmerek