czwartek, 12 lutego 2009

gdzie diabeł nie może, tam rokity pośle

miała być dzisiaj notka pod hasłem "history of violence vol.2", bo nie minęło chwil parę od incydentu w hollywood, a już w innej części świata doszło do kolejnego aktu przemocą fizycznej wobec kobiet. dwie polki, posłanka i była posłanka, nelly i maria rokity (chyba siostry, z tego co się orientuję) zostały brutalnie potraktowane przez monachijską (czyli nawet nie niemiecką, bawarską-monachijską ergo nazistowską z zasady) policję tylko dlatego, że ich kapelusze i płaszcze i reszta kapeluszy, samowolnie przemieściły się do luków bagażowych vip-klasy, z czym obie polki nic wspólnego nie miały oczywiście. w końcu miłość do nakryć głowy wyssały z mlekiem matek oraz chłoniętymi namiętnie występami hanki bielickiej i elżbiety II, stąd nie może dziwić chęć zapewnienia ulubionym częściom garderoby należnego im miejsca. niestety naziści-faszyści-germańscy-kurwa-oprawcy nie mają szacunku do krakowsko-czelabińskich nakryć głowy, co pokazali w toku wspólnej naszej (tfu!) historii wielokrotnie dekapitując wraz z odzieniem głowy słowiańskie od cedyni przez grunwald aż do warszawy '44 (dane nie potwierdzone, najpewniej z palca wyssane - przyp. aut.). pomne tamtych wydarzeń sisters rokita nie dały sobie w jęczmienną dmuchać i stawiły czynny opór przeciw barbarzyńskim zapędom demonicznej stewardessy, co zaowocowało (jakżeby inaczej) decyzją pilota, najpewniej wnuka czerwonego barona (kolejna wyssana informacja - przyp. aut.) o usunięciu krnąbrnych pasażerek. ale ale, nie będzie niemiec pluł nam w twarz! maria, z domu jan, zaparła się w fotelu, zakrzyknęła "żywcem mnie nie wezmą" (nie wiedząc zapewne o niemiecko brzmiącym nazwisku aktora-autora owego cytatu) i tym sposobem ściągnęła na siebie gniew gestapowców, którzy, nie bacząc na postanowienia konwencji genewskiej, zastosowali wobec niej środki przymusu bezpośredniego (kajdany ciemiężycielskie) oraz werbalnego, nazywając janmarię "dziurą w męskim odbycie". nie dziwi w tej sytuacji reakcja ofiary prześladowania, której pełen emocji i bólu zapis dźwiękowy przytaczam poniżej:

jeśli ukoiliście już skołatane nerwy (bo nie wyobrażam sobie innej reakcji na to wstrząsające nagranie) to mogę was jedynie zapewnić, że rodzeństwo rokitów udało się dzięki pomocy watykanu, szwajcarii i tajnych kanałów dyplomatycznych sprowadzić z terenów rzeszy z powrotem do kraju ojczystego. pozostała jednak zadra, kolejny policzek wymierzony honorowi polaka przez plugawą dłoń niecnego sąsiada. myślę, że będę wyrazicielem woli ludu, jeśli zawołam "na berlin lechu! na berlin" - wojna, to jedyne wyjście z zaistniałej sytuacji. skoro jay-z był w stanie zagrozić chrisowi brownowi trwałym kalectwem, to nie widzę powodu, dla którego prezydent nie powinien ruszyć z nowopowstałą zawodową armią na reichstag. jeśli nie, to przynajmniej niech sprzeda soczystego liścia angeli przy okazji jakiegoś szczytu (nie mylić ze szczytowaniem - przyp. aut.). lechu, nie daj się prosić, za ziemniaka i "for mary".

no więc miało być o przemocy, ale rozmyśliłem się i nie będzie. będzie o miłości, gdyż bo ponieważ jutro święto wszystkich zakochanych, kochanych, kochających i sprzedawców czerwonego barwnika. tak więc moi drodzy - kochajcie się, emocjonalnie i fizycznie, tudzież na odwrót, dbajcie o siebie, nie kłóćcie się, pomagajcie sobie, wybaczajcie, tęsknijcie za sobą, szanujcie się, cieszcie się swoim towarzystwem, bawcie się i resztę miejcie w dupie... przepraszam, nosie. czego życzę ja niżej podpisany, autor. a na deser - good ol' love i masta ace oraz 9th wonder na bicie. polecam.

w wersji "download" - TUTAJ

p.s. zupełnie niemiłośnie, ale za to bardzo hulaszczo, co w sumie też jest dość miłosne bo emocje podobne - wrzucam dzisiaj selekcję singli (jeśli jeszcze ktoś czegoś nie ma) pierwszego zespołu tegorocznego open'era, który zasługuje w mojej opinii na miano gwiazdy. mimo, że ponownie (po 3 latach), to jednak mając w pamięci ich koncert rozpierdalający lotnisko w babich dołach na kawałeczki, nie mogę się nie cieszyc. ladies i panowie: basement jaxx - the singles
HASŁO: warez-bb_bloob


*ciekawostka - "żona" po norwesku to "kuna". autorem tej wiadomości jest głowa. koniec ciekawostki*

niestety nie KUNA, tylko KONE/KONA (bo skrzynia mi wyjaśnił że jedna to określona, a inna nieokreślona. forma, nie żona :P). niestety ciekawostka tak do końca nieaktualna, chociaż może nieco troszkę. zainteresowanych przepraszam :)

3 komentarze:

Cookie pisze...

kuny tez jutro maja swoje swieto slyszalam. one nie uzywaja przemocy i sa mile i je tez trzeba kochac :)

owiec pisze...

no myslalem ze to jednoznaczne :)

ale dziekuJe za podkreslenie ;]

Cookie pisze...

no niby jednoznaczne, ale nie do konca, jak ktos ma 2 zwierzatka (NA PRZYKLAD owieczke i kune), to warto oba osobno uhonorowac :]