wtorek, 24 marca 2009

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie.

"zajebali biednemu kurierowi w niedzielę 22.03.2009 o 22:02 spod klubu Heyah (podczas końcówki Greenwaya)" - oto cytat z profilu jeszcze niedawnego posiadacza powyższego sprzętu. Rower ów należał do Filipa S. znanego w naszym dobrze pierdolniętym towarzystwie pod pseudonimem "Fallus" (tak, tak, to TEN gość). Rower, nazywany po prostu "Wheelerem", był jego wizytówką, narzędziem pracy, symbolem, a co najważniejsze chyba najlepszym przyjacielem, z którym dzielił pokój z balkonem. Matura z głośniczkiem, zawiasy, fallus taxi 6969 6969, masa krytyczna - te i inne wydarzenia z rowerem są związane jednoznacznie i każdemu, kto je pamięta, wspomnienie "Łilera" samo napływa łzy do oczu. niestety, jako że prawdopodobienstwo znalezienia roweru przez Policję oscyluje w okolicach błędu statystycznego, nadzieja na odzyskanie w ten sposób roweru jest nikła. dlatego też apeluję w imieniu Fallusa - jesli natrafisz wzrokowo na powyższy jednoślad, nie wahaj się, dzwoń pod 504 777 687. Jak znam życie, pewnie będzie jakaś nagroda, jak znam Fallusa, to nawet nie chcę sobie wyobrażać jaka :)

P.S. Niespodziewanie, z cichacza i podstępnie nadszedł specjalny dzień. Dziś mija dokładnie rok od założenia tej witryny. Niestety nie mam dzisiaj weny wspominkowej, co więcej, już parę razy zdarzyło mi się tu wspominać, podsumowywać i planować przy okazji przeróżnych okazji :) Dlatego też dzisiaj jest tylko przypomnienie pierwszych urodzin KTL, a ewentualne toasty możemy wznieść w City w najbliższą sobotę (28.03.2009).

Na hulanę przyjeżdza nie byle kto - imprezę w city zagra Resoul, dj i producent. Jego gust, talent i umiejętności zwróciły swego czasu uwagę przedstawicieli legendarnej wytwórni Sonar Kollektiv. Resoul został zwerbowany w jej szeregi, co zaowocowało współpracą z Jazzanovą przy wydawaniu składanek "Secret Love". Prócz współpracy z kolektywem, Resoul jest również członkiem ekipy True Beatz (promocja imprez funkowych) a także autorem cyklicznej audycji Soul Unlimited. Chętnych do zapoznania się z dokonaniami Resoula zachęcam pod poniższy obrazek - tam znajdziecie pierwsze trzy części składanek "Secret Love". Na żywo do sprawdzenia już w sobotę w City. Gościnnie - BennyTheBall.
Polecam.

niedziela, 22 marca 2009

stary człowiek, a może

Starzejemy się. nie ma co się oszukiwać, każdemu z nas bardziej przybywa niż ubywa (chyba, że włosów, ale to też zależy gdzie i komu), coraz mniej nam się chce, coraz szybciej się męczymy, coraz częściej mówimy "jak ja byłem młody", "kiedyś to było", "a pamiętasz jak?". przechodzimy przez fazę "back in the days" idealnie uchwyconą w nieśmiertelnym numerze "can it all be so simple", wspominając, narzekając i roniąc łzę za młodzieńczą energią i zapałem, która bezpowrotnie minęła.

bezpowrotnie?

dla tych, którzy podpisaliby się obiema rękami i lewą nogą pod powyższym akapitem, mam dzisiaj historię faceta, w którego słowniczku próżno szukać określeń "za stary", "nie dam rady", "już nie te lata", może kiedyś, ale teraz?". Ken Mink, bo o nim mowa, to 73-latek Knoxville w USA. 52 lata temu Ken grał w reprezentacji Lees College w Jackson, jednakże w wyniku splotu dziwnych okoliczności (ktoś wysmarował mydłem lub pianka do golenia pokój trenera, padło na Minka, ten się nie przyznał) wyleciał z uczelni. Ken nigdy nie pogodził się z sytuacją, miłość do sportu została, przez lata parał się przeróżnymi dyscyplinami, aż w końcu, będąc w kwiecie emerytalnego wieku postanowił wrócić tam, gdzie przerwano mu pół wieku wcześniej - do koszykówki uniwersyteckiej. Wysłał swoje CV do kilkunastu uczelni, z których jedna, Roane State Community College (RSCC) zaoferowała mu możliwość trenowania z reprezentacją. Ken skorzystał z okazji, zapisał się na dzienne studia i zgłosił na trening.

Energiczny dziadek, trenujący z młodszymi o ponad 50 lat atletami z miejsca stał się sensacją. Jego przygotowanie fizyczne i energia, jaką wkładał w grę przysporzyły mu fanów nie tylko wśród członków drużyny, czy kibiców uczelni, ale także fanów basketu na całym świecie. Jakież było więc zdziwienie, gdy okazało się, że Mink nie tylko zaczął trenować z drużyną, ale też udało mu się rzucić punkty w regularnym meczu ligowym.

Sfaulowany przy próbie rzutu, Ken pewnie wykonał dwa osobiste, zapisując się tym samym w historii jako najstarszy gracz, który kiedykolwiek zdobył punkty w meczu ligi uniwersyteckiej. Ken stał się gwiazdką mediów, zaproszono go do kilku talk-show, "dziadek" został symbolem tego, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa, żeby wrócić do starych,dobrych czasów, żeby poczuć się kilka/kilkanaście/kilkadziesiąt lat młodszym. Co więcej, udowodnił, że można być przy tym (mimo siwizny i osteoporozy) równie beztroskim młokosem co dawniej. Jak? Ken zawalił hiszpański, za późno przeniósł się na socjologię i tym samym, z braku odpowiedniej ilości zaliczeń, został ukarany odsunięciem od drużyny. Tym samym pokazał, że w życiu nie ma sensu robić niczego na pół gwizdka - jeśli chcesz znowu być studentem, to nie tylko po to, żeby pograć w kosza, ale też po to, żeby znowu mieć problemy z zaliczeniem w pierdolonym dziekanacie.


w muzycznych zakamarkach owczego bloga dziś pozycja wyjątkowa. poniższy wykonawca nie ma bowiem kontraktu z żadną wytwórnią, nie stoi za nim żadna marketingowa machina, nikt nie promuje jego talentu w radio czy telewizji. Dub FX, bo o nim mowa, to samorodny talent, brytyjski beatboxer, który na majspejsowym profilu opisuje się słowami: "a schizahfrenic gemini beat-boxer performing live in the street with a loop-station and an effex unit...... coz thats what i am i guess..". Cóż dodać? Chłopak opisuje się zwięźle i prosto, ale co najważniejsze, trafnie. Ten gość to jednoosobowa orkiestra plus wokal, muzyk, który za pomocą specjalnego urządzenia do zgrywania pętli potrafi zagrać na swoich strunach głosowych kawałek złożony z linii perkusyjnej i wokalnej, okraszonej "efektami" i "background-wokalami". Nie wiem, czy da się opisać go lepiej, bo zdecydowanie najlepiej jest go posłuchać - próbkę jego możliwości prezentuje poniższy filmik prosto z ulicy w Amsterdamie:

Po więcej zapraszam pod poniższy obrazek - znajdziecie tam kompilację jego wystepów "live" w przeróżnych miastach świata - bo tym Dub FX na codzień się zajmuje, TO jest prawdziwy artysta ulicy. Chętnych, z możliwościami finansowymi, zachęcam do zakupu poniższej składanki (można to uczynić na jego stronie www.dubfx.net), resztę zachęcam do zapoznania się z tym nietuzinkowym wykonawcą - może za jakiś czas pojawi się w Polsce, wtedy na żywo będzie można sprawdzić jego unikalne zdolności i płacąc chociażby za bilet na koncert wynagrodzić mu niesamowitą pracę jaką odwala na mikrofonie.
polecam.

środa, 18 marca 2009

Religulous - ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość

dziś króciutki kącik filmowy jeno, a w nim film, który obejrzałem dwa razy z rzędu i chętnie trzecie raz również do niego wrócę. Reżyser "Borata", Larry Charles oraz Bill Maher - komik, autor prześmiesznego programu "Real Time" nadawanego przez HBO, były gospodarz programu "Politically Incorrect" nadawanego przez Comedy Central prezentują zabawną, zaskakującą ale prede wszystkim skłaniającą do poważnej refleksji podróż wgłąb fenomenu religii. Maher spotyka się z chrześcijańskimi ex-gejami, kapelanem kierowców ciężarówek, antysyjonistycznym żydowskim rabinem, holenderskimi muzułmanami, portorykańskim wcieleniem Jezusa, watykańskim astronomem, byłymi mormonami, brytyjskim islamskim raperem oraz amsterdamskim oszołomem z kościoła cannabisu, odwiedza Muzeum Kreacjonizmu w Kentucky, religijny park rozrywki "Holy Land" na Florydzie, Watykan, aby zakończyć podróż na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie, świętym miejscu trzech wielkich religii - Judaizmu, Chrześcijaństwa i Islamu. W każdym wywiadzie stara się w zabawny sposób wytknąć słabe strony rozumowania "religijnych" rozmówców, zadaje trudne pytania, a najdziwniejsze odpowiedzi opatrywane są iście montypythonowskimi przerywnikami filmowymi. Twórcy kroczą drogą znanego zoologa, ewolucjonisty i zagorzałego ateisty prof. Richarda Dawkinsa, autora przełomowych książek "Samolubny gen" czy "Bóg urojony", a także świetnych filmów "Wrogowie rozumu", czy "Źródło wszelkiego zła", jednakże konwencja "Religulous" (zgrabne połączenie słów "religious" i "ridiculous" czyli "religijny" i "niedorzeczny") jest w porównaniu do Dawkinsa o wiele bardziej luźna, zdystansowana, humorystyczna i zabawna - w końcu Maher to przede wszystkim świetny komik. Jeśli lubicie taką tematykę (a wiem, że wielu z Was lubi) to nie zastanawiajcie się ani chwili tylko ściągajcie film. Jeśli zaś boicie się, że tematyka obrazi Wasze uczucia religijne, to może dajcie spokój, w końcu najciężej jest przekonać przekonanych. Niemniej jednak ludziom z dystansem i przede wszystkim wątpliwościami polecam ten kawałek dobrego dokumentu.

- link: jak zwykle "pod"
- wielkość filmu: niecałe 700mb
- napisy: załączone
- serwer: megaupload

Dla tych, którzy z różnych powodów nie mogą pobrać z wyżej wymienionej lokacji podaję link do torrenta, za pomocą którego film można posiąść, a także do napisów, które potem razem z filmem można odczytac w domowych pieleszach: filmLINK i napisyLINK.
miłego oglądania :)

p.s. tytuł posta zawiera oczywiście cytat z piosenki pewnego duetu piosenkarsko-niepiosenkarskiego :) ZAiKSy opłacę, obiecuję :)

wtorek, 17 marca 2009

pod patronatem

moje Ciastko uświadommmmmiło mi, iż wybiła północ i rozpoczął się siedemnasty dzień marca, który na całym świecie kojarzy się z Irlandią, piwem i przeróżnej maści Patrykami. Jako, że noszę dumnie to imię, to pozwolę sobie zaakcentować ów dzień notką, która, mam nadzieję i nie wstydzę się tego, sprawi iż przeróżne osoby złożą mi życzenia, co przecież jest miłe i każdy to lubi :)

Do tych kilku słów wstępu, rozwinięcia i zakończenia w jednym dodam poniższy zabawny filmik ilustrujący historię św. Patryka. Filmik jest przeznaczony oczywiście dla młodszej widowni, stąd brak w nim tak oczywistego atrybutu świętowania jak piwo, niemniej jednak zachęcam do obejrzenia - mnie wprawił w dobry humor (a że ostatnimi czasy więcej mam złohumorowych bodźców, to tym bardziej doceniam jego wesoły i lekki format).



To by było na tyle dzieciaki, pan Owca idzie spać, jutro kolejny pracowity... ekhm... kolejny ciekawy dzień - życzę wszystkim miłego 17 Marca, a chcących wychylić tradycyjnego browarka-z-okazji proszę o mały toaścik, przyda się trochę pozytywnej energii, nawet jeśli (a może zwłaszcza jeśli) płynie z uśmiechniętej nad kuflem mordy :)

niedziela, 15 marca 2009

queen - who wants to live forever

kto z was chce żyć wiecznie?

bez pytań... najlepszy rockowy numer wszechczasów

NAJ

LEP

SZY!

jeśli się nie wzruszyłeś pod wpływem.... to nie mam pytań....

najpiękniejszy kawałek świata, jeśli nie czujesz go... to nie mam pytań -

who wants to live forever

sobota, 14 marca 2009

Steak & BJ Day

Tak, tak drogie panie, już dzisiaj, 14 Marca, dzień kotleta i fellatio, czyli po niepolsku - "Steak & BJ Day" - oficjalny i jedyny powszechnie uznawany Dzień Mężczyzny (prawdziwi faceci leją na inne Dni Chłopaka sikiem prostym, mam rację?). Nie będę się rozpisywał nad temat tradycyjnych obrzędów związanych z tym magicznym świętem, aczkolwiek nieborakom nierozumiejącym na czym to ma polegać, a chcącym pokazać ich men just jak bardzo im care odsyłam do serwisów fachowych - STEAK i BJ.

Wszystkiego Najlepszego :)

P.S. Tak wiem, dzisiaj jest też dzień liczby Pi (3.14), ale notek na tematy matematyczne szukajcie gdzie indziej :)


W kąciku muzycznym tematycznie - najbardziej kosmaty, rubaszny i zbereźny raper w historii, definicja rapowego pimpa, pierwszy gość, który z numerów o bzykaniu zrobił pomysł na karierę i karierę tę uskutecznił. autor kilkunastu albumów (debiutował w 1983), z których jeden przybliżę dzisiaj - przed państwem Too $hort ze swoim albumem "Cocktails". Tytuł to oczywista gra słów nawiązująca do opowieści ("tales") koguta ("cock"), którym to mianem w potocznym angielskim zwykło się nazywać męskiego klejnota. Teksty? Monotematyczne (w tym przypadku to oczywiście zaleta), przy czym zgrabnie złożone i bardzo zabawne, do tego tłuuuuste bity na funkowych samplach - esencja Kalifornii z połowy lat 90tych - po których $hort Dog płynie jakby urodził się tylko po to, żeby pisać do nich swoje rubaszne zwrotki. Pozycja absolutnie obowiązkowa dla wszystkich playerów, oraz dla szmul z dystansem. Do reszty, której płyta do gustu nie przypadnie, autor ma wymowną linijkę - "you don't like my dirty raps, you can go to hell, cause short dog's on the mic telling cocktales". polecam!

piątek, 13 marca 2009

szczecinizm można leczyć

Ostatnio sporo miejsca poświęciłem przeróżnym szczecińskim inicjatywom, dziś więc pozwolę sobie kontynuować tę nową, świecką tradycję i znów wspomnieć o Naszym mieście w pozytywnym kontekście. Wiadomo bowiem, że większość mieszkańców tego pięknego miasta cierpi na zaawansowany "szczecinizm" objawiający się, niewidzeniem perspektyw rozwoju, brakiem świadomości w kwestii inicjatyw kulturalnych, zniechęceniem sportowym i patologiczną chęcią wyjazdu. Chorobę wywołują przeróżne zarazki, choćby przenoszony drogą wyborczą wirus "prezydent" i jego najbardziej nieznośna mutacja "jurczyk", ale także bakterie "miernoty", "krótkowzroczności" czy "stagnacji" zagnieżdżone na stanowiskach decydentów. Opisana jednostka chorobowa jest na szczęście uleczalna, niemniej jednak większość chorych na "szczecinizm" nie podejmuje kuracji, co więcej wmawia sobie i otoczeniu, że leków na tę przypadłość nie ma, uniemożliwiając tym samym ewentualne wyleczenie - każdy lekarz bowiem przyzna (doktorze Leciej?), że w kuracji najważniejsze jest pozytywne nastawienie pacjenta i wiara w końcowy efekt. Wtedy dopiero przeróżne specyfiki mogą zadziałać z pełną mocą. Tutaj wypada wspomnieć o kilku lekach na "szczecinizm", które albo są już na rynku jakiś czas i świetnie w kuracjach się sprawdzają, albo pojawiły się w ostatnim czasie na rynku i mają szansę na szybki i skuteczny sukces w walce z chorobą:
- Szczecin Music Fest, wspomniany i opisany już przeze mnie dwie notki temu, od 6 lat dający wielu Szczecinianom poważny zastrzyk pozytywnej energii i wiary w to, że można w naszym mieście przy ambitnej muzyce bawić się przez całą wiosnę-lato-jesień.
- Szczecin Rock Festiwal, nowy na rynku, specyfik o bogatym składzie (wśród substancji czynnych m.in. Kaiser Chiefs, Limp Bizkit, Chris Cornell, a także nie potwierdzony jeszcze na 100% Faith No More), którego producenci zapewniają o piorunującym efekcie już podczas zażycia w dniach 24-25 Czerwca na stadionie Pogoni.
- inSPIRACJE, 5 edycja festiwalu sztuki wizualnej, zażywana w dniach 19-22 Marca, pozwoli na rozszerzenie horyzontów, podniesienie poziomu wrażliwości artystycznej, czy wreszcie wypełni poczucie głodu doznań wizualnych. Pełna zawartość inSPIRACJI do wglądu na stronie domowej, warto jednak wspomnieć o głównej dla wielu gwieździe tegorocznej edycji, Peterze Greenaway'u, którego multimedialny występ "NoTV/Peter Greenaway Tulse Luper VJ Performance" ukoronuje w niedzielny wieczór cały festiwal.
- Boogie Brain, druga edycja najważniejszego klubowego wydarzenia w Szczecinie od czasu, gdy w okolicach noworocznej hulany 81/82 Tomek i Grażyna poczęli małego Patryka. Zeszłoroczne preludium, naszpikowane elektronicznymi gwiazdorami pierwszego sortu, dało przedsmak tego, jak Boogie Brain może się rozwinąć. Marcowy występ drum'n'bassowej elity w klubie Alter Ego w ramach imprezy "Atmosphere" to tylko maleńki kroczek ku edycji numer 2, która wg. zapewnień organizatorów odbędzie się niewątpliwie, trzeba tylko poczekać na ujawnienie tegorocznego składu. Chory na "szczecinizm" koneserze elektroniki w najlepszym wydaniu, w dniach 17-18 Lipca będziesz miał okazję przyjąć od mistrzów muzycznej farmacji dawkę najlepszego leku.
- Na koniec mała wisienka, sukces, który może nie dorównuje rozmachem poprzednikom, jednak ma potencjał do rozwoju i daje porządnego kopa zarówno autorom jak i fanom ich produktu. Film "Szczecin - Nie jesteś sam", stworzony przez niezależne studio filmowe Tygrysy Syberyjskie z Nevady (TSzN - GRATULACJE) został laureatem (dla analfabetów - wygrał) konkursu Radia Zet "Kocham to miasto". W związku z tym, w poniedziałek w godzinach 6-9 dziennikarze Radia będą nadawać na żywo z Pl. Rodła - wszystkich chętnych do udziału w audycji prowadzonej przez Marka Starbrata i Jarka Budnika zapraszam - info TUTAJ. Wróćmy jednak do filmu - namawiałem Was do głosowania na ów obraz nie tylko ze względów towarzyskich i nie dlatego, że twórców znam. Namawiałem Was do głosowania przede wszystkim dlatego, że treść filmu to właśnie idealny lek na przewijający się dzisiaj przez całą notkę "szczecinizm". Specyfik trafiający w poczucie nudy i zniechęcenia, leczący z ospałości i stagnacji, pokazujący miasto w różowych kolorach, takich, jakimi pod warstwą ciemnego tynku czy zakurzonych ulic naprawdę się mieni. Doskonale pokazujący, że jeśli szukasz w Szczecinie pozytywnej energii, dobrej zabawy, atrakcji i bezstresowo spędzonego czasu, to trafiłeś w dobre miejsce. A do tego CI ludzie...

Niniejszym "szczecinizmowi" mówię stan-Owcze "NIE!" - i Was do tego samego zachęcam ;)

P.S. Na pewno zapomniałem tudzież nie napisałem o tym czy owym wydarzeniu - jeśli masz w głowie takowe dopisz w komentarzu, a ja następnym razem napiszę małą erratę :)

czwartek, 12 marca 2009

Bad Biology

Dzisiejszy post to w zasadzie filmowa ciekawostka, szczególnie ciekawostkowa ta ciekawostka dla fanów, a może raczej koneserów filmów z szeroko pojętej klasy G jak Gówno, tudzież Z jak Zajebistość N jak Niezrozumiała dla W jak Większości, aczkolwiek M jak Mega dla N jak Nerdów i P jak Popierdoleńców. Byłbym zapomniał, może się podobać R jak Raperom i F jak Fanom R jak Raperów - to tak dla wyjaśnienia. Ale do rzeczy...

Bad Biology to film autorstwa Franka Henenlottera i rapera R.A. the Rugged Mana. Jednym ze współproducentów jest Vinnie Paz z Jedi Mind Tricks, a autorem muzyki (smaczek) nie kto inny jak tylko Prince Paul we własnej osobie. W filmie pojawiają się również raperzy i producenci - wspomniani Paz i Prince Paul oraz Remedy z Wu, J-Zone i Reef the Lost Cauze z Army of Pharoahs.

teraz moze o samym filmie:

"Jest to połączenie czarnej komedii i horroru.
Poprzez biologiczne eksperymenty, młody mężczyzna i kobieta poszukują seksualnego spełnienia, nieświadomi swojego życia. Niestety ich ostateczne spotkanie i połączenie tych dwóch, niezwykłych istot ludzkich kończy się wybuchem i jednoczesnym końcem ich największego doświadczenia seksualnego, skutkujące najbardziej odrażającą historią miłosną w dziejach ludzkości."

film jest dziwny, w klimatach horrorów klasy Z z okolic lat 80tych, efekty specjalne... nie ma co komentować, niemniej jednak ma jakiś swój klimat, Rugged Man znany jest ze specyficznego poczucia humoru, jeśli obejrzymy z odpowiednim dystansem, to może się podobać ja lubię takie klimaty, wiec wrzucam. R.A. idący w ślady Rob'a Zombie? sprawdźcie :] ja aktualnie poluję na soundtrack, ktory podobno jest niezły (oprócz wyżej wymienionych m.in kool g rap, smoothe da hustler, killah priest, 60 sec. assassin, havoc, rass kass) - jak znajdę to dorzucę :)

link tradycyjnie pod zdjęciem - wielkość: 333 MB
wrzutka pochodzi z portalu RMVBUSTERS.PL i wrzucający ma pełne (nomen omen pirackie) prawa do niej :)

p.s. film jest zakodowany w formacie "RMVB" stąd dla osób z tym formatem nieobeznanych podaję link do pakietu "real alternative" (kodeki alternatywne dla 'real playera', mniej obciążające system, zawierające tylko potrzebne pliki, bez niepotrzebnych dodatków) który zainstalowany daje możliwość oglądania filmów w powyższym formacie.

Real Alternative do sciągnięcia: TUTAJ.


W kąciku muzycznym dzisiaj wyjątkowo żadnego albumu, jeno jeden numer, ale za to taki, że mucha nie siada, ani inny insekt tez się nie waży. Jeden z najlepszych kawałków w historii muzyki popularnej, rockowej czy jak wolicie ją nazywać - Queen - All dead, all dead. Numer zaśpiewany przez genialnego gitarzystę i w zasadzie drugiego wokalistę zespołu, współautora wielu hitów i niedocenianego tekściarza - Briana May. Co więcej, napisany również przez niego ku pamięci jego zmarłego przyjaciela. Pianino, wokal, oszczędna perkusja, linia melodyczna, aż w końcu tekst z cudownym "I'm old but still a child" w kulminacyjnym momencie... nie ma co się zachwycać, trzeba posłuchać:
Queen - All dead all dead
a jeśli spodobał się wam na "wrzucie" to zapraszam do ściągnięcia na dysk - link TUTAJ. Polecam.

środa, 11 marca 2009

Szczecin Music Fest 2009

Szczecin Music Fest - od paru lat cykliczna impreza... chociaż nie, to nie jest impreza, raczej cykl (ale że cykliczny cykl nie brzmi najlepiej...), tak, cykl koncertów organizowanych w naszym prawie-że-nadmorskim mieście co roku od lat paru, ilu - nie pamiętam. co pamiętam, to to, iż SMF był zawsze okazją do obcowania z muzyką najwyższej próby, 24-karatowym brzmieniem, bez śladu tombaku i pomalowanego aluminium. artyści zapraszani w ramach tego projektu to gwiazdy uznane na całym świecie, aczkolwiek niebywające na listach top10 najważniejszych stacji radiowo-telewizyjnych. co to oznacza? ni mniej ni więcej to, że wykonawcy odwiedzający Szczecin to muzycy z najwyższej półki z napisem "nie schelbiamy plebejskim gustom, choćby miało nas to kosztować nagrodę MTV w kategorii 'trendi wypas roku muaaaaa' ". Do tej pory w ramach SMF, lub koncertów zorganizowanych przez agencję SMF'em zawiadującą, odwiedzili nas takie koty jak: Apocaliptyca, Al Di Meola, Al Foster, Bajofondo Tango Club, Eliades Ochoa z Buena Vista Social Club, Cesaria Evora, Emir Kusturica z zespołem No Smoking Orchestra, Fania, Goran Bregovic, Jan i Anja Garbarek (aczkolwiek nie razem), Laika, Leszek Możdżer, Manhattan Transfer, Michał Urbaniak, Richard Bona, Suzanne Vega, Take 6 czy Urszula Dudziak (pełna lista wykonawców TUTAJ). Nie ukrywam, że łączy mnie z festiwalem osobisty epizod, w roku 2006, kiedy pracowałem w szczecińskim oddziale Gazety Wyborczej miałem niebywały zaszczyt przeprowadzenia wywiadów z trzema wykonawcami, którzy odwiedzili nas w ramach SMF - Janem Garbarkiem, Gustavo Santaolalla i Richardem Boną. Pierwszy okazał się niezłym mrukiem, ale Gustavo, zdobywca Oskara za muzykę do "Brokeback Mountain" oczarował mnie znajomością tematów futbolowych, natomiast Richard sprawił, że zbierałem szczękę z podłogi, kiedy opowiadał mi o wspólnej nagrywce z Johnem Legendem. Oba wywiady, w nieco okrojonej wersji, można przeczytać TUTAJ i TUTAJ, ale żeby nie było, że lansuję własne dupsko (no może troszkę) to skończę już tą prywatę i przejdę do sedna.

Otóż sedno sprawy jest takie, że jak pewnie spodziewacie się SMF wraca w 2009 roku z siłą wodospadu. Nie ukrywam, że macie rację. Aczkolwiek wydaje mi się, że tegoroczny lineup to creme de la creme, wykonawcy z absolutnej pierwszej ligi, koncerty których przepuścić nie można. Najpierw swoimi aranżacjami zachwyci nas Jazz BigBand Graz, przez wielu porównywana do Cinematic Orchestra, następnie... nastepnego wykonawcę zostawię na koniec, potem legendarni afrykańscy muzycy zrzeszeni pod szyldem Orchestra Baobab (pozdrawiam :P), po nich wystapi legendarny Chick Corea, pianista jazzowy, jeden z pionierów tzw. "fusion", współpracujący w toku swej kariery z takimi gwiazdami jak Miles Davis, Pat Metheny, Bobby McFerrin. SMF zamkną swoimi koncertami bliżej mi nieznana ekipa Calexico, oraz genialny smyczkowy Kronos Quartet, uważany za najlepszy tego typu zespół na świecie. Ale, ale, pominąłem w mojej wyliczance jednego wykonawcę i nie ukrywam, że zrobiłęm to z pełną premedytacją - nie zdarzyło się bowiem, żeby jakieś nazwisko związane z SMF wywołało we mnie takie podniecenie. o kim mowa? panie i panowie, 24 maja w Szczecinie gościć będzie Nicola Conte, włoski Dj i producent, jedna z ikon acid i smooth jazzu, łączącego klasyczne brzmienia z elektroniką - genialny muzyk, związany w swojej karierze z należącą do Thievery Corporation wytwórnią Eighteen Streen Lounge oraz legendarną Blue Note, dla której wydał swój drugi album. Gwiazda, gwiazda i jeszcze raz gwiazda. W tym momencie kumatych (w sensie wiedzących o czym piszę) wypada mi tylko pozdrowić i wyrazić nadzieję spotkania na koncercie, natomiast niekumatym (myślącym że Nicola to imię żeńskie, a Miles Davis to jakis koszykarz z NBA) dać czas na zapoznanie się z dorobkiem absolutnych gwiazd, które już niedługo nawiedzą nasz gród.
W celu poznawczym odsyłam do oficjalnej strony SMF, ukrytej pod poniższym bannerem:
polecam!

wtorek, 10 marca 2009

R. Kelly - I Wish

jeden z najlepszych i najbardziej wzruszających numerów EVER. Jaram się ponownie po 9 latach.

R. Kelly - I Wish.

+ niegorszy Remix

poniedziałek, 9 marca 2009

dzień kobiet vol.2 - Anna Kornacka

kobiece święto już za nami, ale jako szczecinianinowi i (albo przede wszystkim) miłośnikowi płci przeciwnej, wypada mi wspomnieć o zwyciężczyni tegorocznego plebiscytu "Wysokich Obcasów", dodatku do Gazety Wyborczej, na Polkę Roku 2008. Została nią Anna Kornacka, szefowa Partii Kobiet, do tego Szczecinianka, współwłaścicielka firmy szkoleniowo-doradczej i agencji florystycznej.
Pani Anna wygrała z takimi kandydatkami jak Magdalena Środa, Krystyna Janda, Anna Dymna czy Agata Mróz. Dwa lata temu została przewodniczącą Partii Kobiet i mimo, że Partia nie odnosi spektakularnych sukcesów sondażowych, to jednak jest wartą uwagi inicjatywą i przewodnictwa owej organizacji i związanej z nim nagrody wypada pani Annie pogratulować, co niniejszym czynię.

źródło: Gazeta Wyborcza.

skoro już napisałem notkę, to dorzucę do niej tradycyjnie porcję dźwięków. dziś nieco inaczej, bo album, który prezentuję to w zasadzie muzyczny kabaret. The Lonely Islands to zespół, w którego skład wchodzi trzech komików - Akiva Schaffer, Jorma Taccone i Andy Samberg. Panowie, jako The Dudes, zaczynali swoją komediową karierę już w szkole średniej od parodii muzycznych i filmowych. W pewnym momencie działalności zostali zauważeni przez Lorne Michaelsa z Saturday Night Live i tak zaczęła się ich międzynarodowa kariera. Chłopaki robili furorę tak na kablu jak i w sieci niemożliwymi parodiami, nawiazującami do poprzednich dokonań, ozdabiając je nowymi pomysłami - wystarczy wspomieć pełne humoru i dystansu do absolutnie wszystkiego numery "dick in the box", czy "jizz in my pants". w 2007 roku ekipa wypuściła na świat film "hot rod", zainspirowany postacią legendarnego komika Willa Ferrela (współproducenta obrazu). sukces filmu skłonił chłopaków do wydania pełnokrwistego albumu (w końcu w muzycznym sosie czują się najlepiej) pod tytułem "incredibad". grupa zmieniła na czas promocji nazwę na wspomnianą wyżej "the lonely island" i z tak tajemniczym produktem udała się na podbój list przebojów. brzmi dziwnie? oczywiście, że brzmi dziwnie, w końcu to banda prześmiewców, parodystów, a co najważniejsze komików, zabrała się za mieszanie w popmuzycznym światku. z reguły takie projekty są z góry skazane na niepowodzenie, ALE, jeśli na płycie występują tacy goście jak T-Pain, Norah Jones, Jack Black, E-40, Julian Casablancas, Sly & Robbie, DJ Nu-Mark, J-Zone, (RAPUJĄCA!) Natalie Portman, Chris Parnell i Justin Timberlake, a promujący płytę teledysk wygląda TAK:

to wypada poświęcić przynajmniej chwilkę na sprawdzenie tego materiału, który od pierwszej do ostatniej sekundy kipi siarczystym żartem.
z głębi serca (a właściwie innego narządu, do którego bardziej pasuje czasownik "to jizz"*), polecam poniższy album:
hasło : dzidek1030
(więcej o bandzie zgrywusów pod TYM ADRESEM - w języku angielskim, ostrzegam!)

p.s. równie gorąco, jeśli nie goręcej, polecam (już zupełnie na poważnie) nowy album duetu Royksopp, prosto z Kuny. "enjoy!"

* to jizz - spuszczać się, jeśli ktokolwiek po obejrzeniu teledysku miałby jakiekolwiek wątpliwości :)

niedziela, 8 marca 2009

kobitkom moim z serca

kobieta, woman, femme, frau, donna, mujer, 여성, grua, امرأة, жена, 女人, žena, kvinne, אישה, vrouw, naine, babae, γυναίκα, nő, perempuan, 女, sieviete, moteris, mulher, femeie, женщина, kadin, phụ nữ - po jakiemu byś nie mówił (jeśli nie mówisz to też nie ma problemu - możesz migać), gdzie byś nie mieszkał, czego byś nie robił w życiu, kobieta to jedno z tych słów, których znaczenie poznajesz najwcześniej i nie zapominasz do końca. Najpierw mama, potem pani Tereska z przedszkola, Gabrysia z maluchów, Asia z leżakowania, pani Irenka z nauczania początkowego, Ola z ławki pod oknem, córka znajomych rodziców, pierwsza love z angielskiego pozalekcyjnego, pani "profesor-wicedyrektor" od fizyki, Agnieszka od godzin na telefonie, babcia, która odeszła, babcia, która została, wszystkie te wspaniałe z dziecięcego politechniki szczecińskiej, ciocia która odeszła, ciocia która została, wszystkie te wspaniałe które teraz zamążposzły, dzieci powiły, za miedzę wyjechały, nieznajoma z maturalnej (za młody dla niej jesteś), pani doktor analizy historii Polski, druga Agnieszka od związku, który jednak nie, ale bez złych emocji, sąsiadka, której muzyka przeszkadzała, bo rano do pracy, pani z Taxi OK trójka po rejonie, szefowa niesamowita w każdym słowa znaczeniu, współpracownice niesamowite, wszystkie po drodze poznane, w klubach na imprezach, w sieci i w mieście, aż w końcu ta jedna piekna brunetka z grona-a-potem-city-cześć-jestem-Patryk-ale-mów-mi-owca. zapewne pominąłem znaczącą ilość, nie wymieniłem z imienia, albo wymieniłem za krótko, albo pogubiłem chronologię, albo nie wiem co jeszcze nie tak zaskrobałem. grunt, że sens pozostał - od lat 27 towarzyszycie mi w lepszych i gorszych momentach, we wzlotach i upadkach, z jednymi wspomnienia wiążę cudowne, z innymi po prostu fajne, z innymi takie, o których lepiej nie pamiętać. through thick and thin, bo na dobre i na złe serialowo się kojarzy, jesteście obok, za i przede mną, blizej i dalej. bez was byłoby źle, nudno, inaczej, nie tak, z wami jest dobrze, tak po prostu bez zbędnych górnolotnych pierdół, bo Coehlo ze mnie żaden i dobrze, bo to grafoman podobno nielepszy niż ja. Bądźcie takie i nie zmieniajcie się, przecież to wszystko kręci się wokół Was. Przy okazji dzisiejszej okazji chciałbym Wam o tym jedno wspomnieć. I podziękować z całej wełny :*

a dla tej jednej szczególnej kobiety jeden szczególny numer:
Masta Ace feat. Leschea - Brooklyn Masala



od dziś każdy kącik muzyczny będzie się zaczynał powyższym obrazkiem bo to fajnie wygląda, o. również dziś w kąciku muzycznym, inaczej niż zwykle, nie będzie linku do pirackiej kopii albumu, dzięki któremu okradniecie z potencjalnych zysków biednego artystę, o nie. dzisiaj będzie coś wyjątkowego, bo i dzień poniekąd wyjątkowy. Hofander, znany jako mistrz kuchni i małżeńskiej alkowy podrzucił mi dzisiaj link do niesamowitego koncertu, którym to linkiem dzielę się z Wami (niniejszym, oczywiście). Jest to zapis paryskiego występu pana Carla Craiga, jednego z najważniejszych przedstawicieli muzyki elektronicznej z Detroit. O tym, że Detroit muzyką stoi, chyba nie trzeba nikogo przekonywać, wystarczy spojrzeć na listę wykonawców pochodzących z Motown (nazwa wytwórni wzięła się właśnie od tego skrótu - Motor City/Motown to określenie funkcjonujące w języku potocznym na takiej samej zasadzie jak Big Apple (Nowy Jork), czy Windy City (Chicago)), żeby przekonać się jaki impakt to samochodowe miasto na dalekiej północy wywołało na szeroko pojętą muzykę rozrywkową - lista ta zawiera między innymi takie nazwiska jak Diana Ross, Marvin Gaye, J Dilla, Dorothy Ashby, Moodymann, Rodzina DeBarge, Eminem, Stevie Wonder, Juan Atkins, czy wspomniany już Carl Craig. Czemu jednak ten konkretny koncert jest tak wyjątkowy? Otóż Craig wystąpił na nim z towarzyszeniem orkiestry "Les siècles" i pianisty Francesco Tristano. "Detroit techno" i klasyczne intrumentarium? Czy to można zjeść na jednym talerzu? Okazuje się, że owszem, co więcej smakuje wybornie i niespotykanie. Pełny zapis koncertu do odsłuchania:

dodam tylko, że jest opcja wybierania poszczególnych kawałków za pomocą przystępnie rozwiązanego "suwaka" w dole okienka. polecam.

sobota, 7 marca 2009

sprawdź się u Dantego

Dzisiaj zagadka marki umysłowej w sensie wymagająca dla chętnych. Poniższy obrazek (oczywiście w powiększeniu) pt. "Discussing the 'Divine Comedy' with Dante" autorstwa trzech chińskich artystów Dai Dudu, Li Tiezi, and Zhang An, pokazuje bandę najważniejszych osób w historii naszego zielonego globu w towarzystwie tytułowego Dante Alighieri . Wydaje Ci się, że potrafisz przypasować nazwisko do facjaty? no to sprawdź się.
Obrazek stał się małym fenomenem internetowym, a rzesze ciekawskich prześcigają się w identyfikacji poszczególnych postaci. Jeśli nudzi cię samodzielne poszukiwanie - możesz skorzystać z ich doświadczenia - ponumerowany obrazek znajdziesz TU, a listę odkrytych postaci - TU (i TU - z dowodami fotograficznymi). Niemniej jednak najpierw namawiam do wytężenia szarych komórek - zabawa jest przednia (nie to co trzy opalone modelki, ew. modele, w jacuzzi z Tobą w środku, ale jednak :P)

P.S. niektóre wizerunki i ich identyfikacja nie są do końca pewne, dlatego nie sugerowałbym się do końca wskazaniami internautów - jeśli macie własne typki, strzelajcie.

piątek, 6 marca 2009

po 11: nie rusz browara jełopie.

na początek pytanie:

co łączy poniższe zdjęcia:

zgadliście - na wszystkich zdjęciach występuje złocisty napój, czasem jasny, czasem ciemny, czasem mocny, czasem w wersji light, czasem w butli, czasem w puszce, czasem lany z kija do kufla, zawsze jednak lądujący w ustach, przełyku, żołądku ,wątrobie, nerkach, pęcherzu, a potem już wedle fantazji i odwagi - od sedesu/pisuaru, przez drzewo/podkrzaczek aż po budynek znienawidzonej szkoły/zakładu pracy/radiowóz policyjny (ostatnia opcja ma jednak podłoże emocjonalne i występuje w rzadkich patologicznych przypadkach tzw. olewania, którymi nie będziemy się szerzej dziś zajmować).

A Piwo mu na imię (temu napoju).

ok, zagadka nr 1 za nami, teraz przejdźmy do kolejnych - co to za zdjęcia i po co tu one. najpierw odpowiedź na zagadkę nr 2 - otóż pierwsze zdjęcie przedstawia prezydenta USA Baracka Obamę na meczu NBA między Washington Wizards, a Chicago Bulls. Pan prezydent jak widać kibicuje swoim ukochanym Bulls, popijając sobie browarka, bo to trunek smaczny, poprawiający humor i sprzyjający wspólnemu kibicowaniu. drugie zdjęcie przedstawia brytyjski festiwal muzyczny "T in the Park" sponsorowany przez szkocki browar "Tennet's". Fani muzyki popijają oczywiście piwko marki sponsoringowej, bo nie od dzisiaj wiadomo, że imprezy muzyczne z dodatkiem piwka przyjemniej przebiegają, do tego trunek gasi pragnienie, co przy żywiołowym skakaniu w rytm muzyki jest zaletą nie do przecenienia. foto trzecie nie ma na celu przedstawienia piwa w tle imprez masowych (co ważne z punktu widzenia meritum dzisiejszej notki), ale pokazuje, (tej męskiej części czytelników - taki punkt widzenia), jak często kategoria "piwo" łączy się z kategorią "śliczne dziewczęta"... albo nam się tak tylko po paru piwkach wydaje (zarówno, że się łączy jak i że piękne są) - niemniej jednak zależność piwno-dziewczęca istnieje i każdy zdrowy dziewięciomiesięczny chłop mi racje przyzna. stąd fotografia numer trzy.

tak więc, pierwsze dwie zagadki rozwiązane. przejdźmy teraz do wspomnianego meritum, zagadki numer trzy, czyli sensu zamieszczania owych fotek. otóż, jak donosi pewien popularny newsowy portal, Senat naszej kochanej republiki przegłosował poprawkę do noweli ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, ZAKAZUJĄCĄ sprzedaży alkoholu w trakcie dużych sportowych i muzycznych imprez. O ile Sejmowa nowela nie obejmowała alkoholu do 4,5% (czyli wspomnianego piwa), o tyle Senat zajął się poprawką PiS'u, która założyła prohibicję całkowitą. Senat POPiSowy (60% PO, 39% PiS) poprawkę przyjął i tym samym do nowelizacji ją włączył.

Co to oznacza? Przede wszystkim to, że wybrani przez nas... przepraszam, przez Was (ja zagłosowałem na lewo o tej bandy, jeśli też tak glosowałeś, to zamiast "Was" wklej "Nich") deputowani postanowili po raz kolejny zadecydować w jaki sposób dorosły i odpowiedzialny za siebie Polak powinien się bawić i spędzać wolny czas. Politycy, którzy na sztandarach mają miłość do Narodu, którzy dumą z bycia Polakiem wycierają sobie swoje brudne gęby, którzy Polskości bronić będą przed Niemcami, Żydami, amerykańskimi dowcipami i stewardessami z Lufthansy, ci dumni z Polaków politycy traktują nas w rzeczywistości jak idiotów, którzy nie jest w stanie samodzielnie myśleć, więc trzeba im zabrać z ręki co bardziej niebezpieczne zabawki bo gotowi się nimi pokaleczyć albo pozabijać. A przecież nie po to uchwalili ku demograficznemu przyrostowi becikowe, żeby się teraz jeden z drugim zabijał bez sensu. Stąd kolejne "ograniczające" ustawy, dzięki którym statystyczny Polak, który sam nie wie co mu szkodzi, zostanie przez Państwo w tej świadomości wyręczony i przed wszystkim ochroniony.

Pierwsza była penalizacja marihuany, której działanie szkodliwe wydaje się żartem, gdy czyta się statystykę zgonów spowodowanych przez najzupełniej legalne papierosy i alkohol. Następnie, zupełnie niedawno, światli liberałowie zabrali się za legalnie działające dopalacze - odpowiednia ustawa, zabraniająca kilkunastu substancji (m.in. ziół południowoamerykańskich) czeka podobno w "lasce", mimo, że wg. specjalistów równie dobrze można by zakazać gałkę muszkatołową, dziką jagodę, miłorząb, melisę czy kozłek lekarski, które również mają działanie psychoaktywne i przedawkowane być mogą (o wyżej wymienionym alkoholu nie wspominając). Teraz, wszystkowiedzący senatorowie postanowili zdiagnozować i za jednym zamachem uleczyć problem ewentualnych sensacji w trakcie imprez masowych, które zdarzają się, zdarzały i zdarzać będą. PiS, a za nimi senatorowie PO, pod naporem przedstawicieli Apostolstwa Trzeźwości przy Konferencji Episkopatu Polski (a jakże!), którzy "wielkim niepokojem przyjęli informację o przegłosowaniu przez Sejm RP ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych" (tej z dozwolonymi trunkami do 4,5%), postanowili włączyć prohibicyjną poprawkę do nowelizacji wyżej wspomnianej ustawy. Szast prast - tak się uszczęśliwia krajanów. Nie będzie pijactwa, rozrób, awantur, niszczenia mienia, deprawacji i złym przykładem świecenia. Niczego nie będzie. O przepraszam - porządek i spokój - to będzie, tak!

Oczywiście w żadnym z tych zakutych łbów nie pojawiła się odrobina rozsądku, która kazałaby się zastanowić nad prawdziwymi przyczynami stadionowych burd - braku spójnej polityki dotyczącej chuliganów-recydywistów, kulawego monitoringu, egzekwowania zakazu stadionowego etc. W swej głupocie zapomnieli, że największym niebezpieczeństwem są pierdolnięci pseudokibice, którzy czy to po pijaku czy na trzeźwo (albo pod wpływem bynajmniej nie legalnych specyfików) są w stanie rozpętać na murawie i w jej okolicach małą wojenkę i żadna prohibicja nie zmieni tu nic. Poza horyzont ich wyobraźni wychodzi również fakt, ze przeciętni fani zespołu muzycznego, rozkoszujący się z zimnym piwkiem w ręku dźwiękami ulubionej muzyki, z reguły nie doprowadzają do awantur, czy burd. z reguły są to zdarzenia pojedyncze i patologiczne, których nie wyeliminuje zakaz spożycia. idioci skorzy do rozwiązywania nieporozumień za pomocą pięści istnieją i żadna ustawa nie poprzestawia im klepek z powrotem na właściwe miejsca. niestety ustawa może narobić sporo niedobrego - taki Heineken, główny sponsor znanego już w całej Europie festiwalu Open'er, nie mogąc sprzedawać podczas trwania imprezy swojego produktu, może zdecydować o przeniesieniu go, chociażby o kilkaset kilometrów na południe - podejrzewam, że zdroworozsądkowe Pepiki chętnie przyjmą wiadomość o kolejnej edycji Openera - Karlovy Vary 2010. My za to, mimo, ze na trzeźwo, znowu zostaniemy z ogromnym kacem... trzeba się przyzwyczajać co?

P.S. Na pocieszenie mam dwie wiadomości nienajgorszą i nienajgorszą - która najpierw? ok, zaczniemy alfabetycznie, jeśli chodzi o dopalacze, to jest duża szansa, że ustawodawcy potkną się o unijne regulacje dotyczące swobody przepływu towarów - zainteresowanych odsyłam do lektury TEGO artykułu. Drugim natomiast szczęściem w nieszczęściu, tym razem dotyczącym kulawej, "piwnej" sytuacji jest to, że poprawkę Senatu można jeszcze odrzucić w Sejmie (nie wiem dokładnie w którym momencie legislacyjnym jest nowela), więc politykierzy mają szansę aby pójść po rozum do swych pustych łepetyn i naprawić co nieco. ta, aha, a ja jestem kolejnym wcieleniem Buddy.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

żeby nie było tak do końca smutno (czyli jak to z reguły zaczynam kąciki muzyczne) przynoszę Wam na talerzu jeszcze świeże, jeszcze gorące, pachnące cudo schowane pod okładką poniżej. tak dokładnie, pod tą wystylizowaną na obraz WTC okładką premierowego wydawnictwa zespołu Two Fingers. któż kryje się pod tą nazwą? nie kto inny jak tylko (jakby to powiedział Ali G "nanawa dan" Amon Tobin i Joe "Doubleclick" Chapman - dwa elektroniczne koty, absolutni mistrzowie nowoczesnej muzycznej kuchni. Panowie wysmażyli nam porcję wyśmienitych futurystycznych podkładów, a żeby tego było mało, na aż 7 z nich swoimi zwrotkami raczy nas niesamowity MC z Londynu, Sway, plus podopieczna Missy Elliott - Ms Jade, oraz jamajska wokalistka Ce'Cile. Jednym zdaniem, w języku zagranicznym: "It's dancehall funk that sounds like it was made by replicants -- it's hip-hop lost in space, Afrika Bambaata fed through the Wachowski Brothers." Jeśli nie macię watpliwości - sprawdźcie. Jeśli macie - sprawdźcie również, co by je rozwiać. Jeśli natomiast nie wiecie kim byli replikanci, Afrika Bambaata kojarzy Wam się z Flintstone'ami, a bracia Wachowscy z doradcą prezydenta Wałęsy - to dajcie spokój, pewnie nie zrozumiecie :)

premiera wydawnictwa ogłoszona jest na 14 kwietnia. dlatego też, jeśli dzisiejsza wrzutka okaże się niekompletna, w stosunku do oficjalnej wersji, to z miłą chęcią zrobię update :)

poniedziałek, 2 marca 2009

jedynak / only child

jedynaki. ty i ja. naokoło każdego z nas narosło stado stereotypów, które liczebnością zawstydziłoby niejedną ekipę antylop na losowo wybranej sawannie w Afryce. egoista. rozpieszczony. "rodzice wyręczają go we wszystkim i spełniają każde jego marzenie". "żyje w przeświadczeniu, że jest najpiękniejszy, najmądrzejszy i wszystko się mu bezwarunkowo należy". "nie potrafi funkcjonować w grupie, gdyż nie zna podstaw porozumienia i współpracy z rówieśnikami".* takie i inne określenia przykleiły się do jedynaków świata i nieprędko się odkleją, bo tak jak żyd to komunista, czyścioch to pedał, ateista to satanista, tak jedynak to "pierdolony pępek świata bez szacunku dla otoczenia". nie mam zamiaru rozprawiać się z tym stereotypem, bo jest on stary jak świat, funkcjonował przed 1982 i będzie funkcjonował na długo po tym, jak rocznik '82 zejdzie z tego "ziemskiego łez padołu". jedno co mogę powiedzieć, to to, że jedynacy nie są wcale tacy źli jak ich malują i że niejeden "mały egoista", któremu nie poszczęściło się z rodzeństwem, ma w sobie więcej empatii, pozytywnych emocji i instynktu stadnego niż "brat" czy "siostra", bo nasze charaktery i usposobienia nie biorą się z ilości rodzeństwa, tylko z iloczynu doświadczeń podzielonego przez sumę pozytywnych znajomości, zawartych przez kolejne lata wegetacji. tak więc moi drodzy czytelnicy - nie podchodźcie do Nas z uprzedzeniem, jedynak może być takim samym, a nawet lepszym "ziomem" niż "brat/siostra", a to z racji tego, że od małego łaknie towarzystwa, za to fakt, że doskonale umie sobie zorganizować czas we własnym towarzystwie, nie oznacza wcale, że w gronie przyjaciół traci orientację. wręcz, powiem wam z doświadczenia, przeciwnie. wręcz przeciwnie.

skąd u mnie ta nagła troska o publiczny wizerunek jedynaków? otóż dobrze myślicie, jest drugie dno. powyższy akapit, choć obfitujący we wspaniałe, wiekopomne stwierdzenia, jest jedynie wstępem (nieco przydługim) do crême de la crême dzisiejszej notki. a tą śmietanką jest poniższy link. link prowadzący do serwisu Megaupload, na którym to serwisie zamieściłem z pirackim wyrachowaniem dwa albumy wykonawcy o pseudonimie, a jakże, Only Child (dla nieangielskojęzycznych - Jedynak). Pan Jedynak, znany także jako Justin Crawford, jest przede wszystkim Dj'em i jedną/drugą duetu Unabombers. Razem z drugą połówką Luke'iem Cowdrey'em (odmiana angielskich nazwisk po polsku woła o pomstę do Miodka, ale co poradzę :P) są właścicielami legendarnego klubu "The Electric Chair" w Manchesterze, określonego przez BBC nastepującymi słowami - "Electric Chair is less a club night, more a phenomenon". W lokalu swoje imprezy zagrali między innymi tacy wykonawcy jak Ashely Beedle, Carl Craig, Gilles Peterson, Theo Parish, Moodymann, Osunlade, Laurent Garnier oraz masa innych, podobnie wybitnych kotów. Unabombers są również odpowiedzialni za kilka dobrych składanek, których wspólnym mianownikiem może byc określenie "basement soul" - może mniej Ala Greena czy Diany Ross, może więcej elektroniki i połamanych bitów, ale tyle samo duszy, serca i kopa w brzmieniu. Powyższe wprowadzenie wydaje się niezbędne, żeby dobrze zrozumieć z jaką jakością możecie się spotkać na solowych, producenckich wyskokach Justina a.k.a. Only Child. Oba albumy to... to właściwie ciężka do jednoznacznego zdefiniowania mieszanka soulu, funku i elektroniki, podsypana doskonałym parkietowym wyczuciem tego co rusza dupskiem w klubach Europy. Dodając do tego gości w osobach Amp Fiddlera, Niko, Kathy Brown czy rapera Kriminul otrzymujemy mieszankę wybuchową, która jest w stanie rozpierdolić niejeden soundsystem. Polecam:

p.s. numer, który katuje od wczoraj, biciwo mnie rozpierdala na absolutne kawałeczki, dzięki pewnemu konradu wullertu i jego linkowi z gadu-gadu.
Tweet - Oops (Hudson Mohawke Remix)

* zacytowane pod gwiazdką stwierdzenia zassałem bezczelnie z artykułu "Jedynak w grupie" autorstwa Anny Rybińskiej, którą pozdrawiam i przepraszam za przywłaszczenie zajebistych określeń na potrzeby niniejszej notki :)