Dawno temu postanowiłem, że nie będę pisał o polityce. Oczywiście postanowienie to złamałem kilka razy, bo gdybym nie złamał, to nie byłbym sobą. Konsekwencja - zero, to w końcu mój znak rozpoznawczy. Dziś nie jestem pewien, czy temat jest bardziej polityczny, czy bardziej społeczny, czy raczej światopoglądowy, czy tak po prostu mam ochotę o tym napisać - jeśli jednak rzygasz każdym tematem, który przechodzi przez adres Wiejska 4/6/8 w Warszawie, to możesz sobie odpuścić resztę tekstu - po co masz się stresować.
Dziś będzie o partnerstwie. Temat przeruchany przez media wszelkiego odcienia jak to tylko możliwe, niemniej jednak dający na tyle do myślenia, że aż się chce przelać to na klawiaturę. Paradoks. Czemu? No jak to czemu? Zastanów się przez chwilę - ile przemyśleń i refleksji może normalny człowiek poświęcić tak prozaicznej sprawie, jak dwójka dorosłych ludzi, którzy poprosili się o chodzenie. Jest kochane, jest całowane, jest pewnie robione coś więcej pod kołdrą, albo i na pralce i w zasadzie temat zakończony. Zdrowia i pomyślności życzę. Proste? Nie do końca.
Otóż - są na świecie takie rzeczy, które się wielu z Nas nie śniły. Że np. Michael Jackson chciał kiedyś zagrać Spider-Mana, lamy potrafią surfować, 5318008 wpisane na kalkulatorze, to po angielsku "cycki" (ale tylko jak odwrócisz kalkulator do góry nogami - takie jaja!), a niektórzy ludzie nie chcą się hajtać, bo nie. Nie przeszkadzają im kocie łapy, żyje im się dobrze w konkubinatach i za nic w świecie nie chcieliby tego psuć. I nie chodzi tu o niechęć do kościelnej sztampy. Są po prostu wśród nas takie pary, którym szczęście (mam nadzieję) i spełnienie (tym bardziej) daje bycie ze sobą - bez papierków, zaświadczeń czy aktów. Każdy z nas kogoś takiego zna, a jeśli nie zna, to znaczy że ma niewielu znajomych i coś z nim jest nie tak. Wiem, wiem - to wszystko wciąż wydaje się proste. Są ze sobą? Są. Dobrze im? Dobrze. Więc gdzie na tej kociej łapie jest pogrzebany jakikolwiek pies? Otóż (po raz drugi) - życie niestety nie składa się z samych zajebistości. Oczywiście najlepiej by było, żeby tych zajebistości było jak najwięcej i zapewne każdy z Nas do tego dąży, bardziej lub mniej świadomie. Niestety w życiu, z dowolną i najczęściej nieprzewidzianą częstotliwością, pojawiają się problemy. Pal licho, jeśli dotyczą zepsutej spłuczki w kiblu lub trzymiesięcznego okresu wypowiedzenia z korporacji. Da się naprawić. Gorzej, jeśli te problemy wiążą się ze wspólnym gospodarstwem domowym, hospitalizacją czy co najgorsze - z zejściem do piwnicy, zdaniem kluczy czy jakie tam stosujecie eufemizmy związane ze śmiercią. Do tej pory państwo w obrączkach i państwo na kociej łapie żyli sobie tak samo. Raz lepiej, raz słabiej, ale do przodu. Niestety jedna para w takim momencie zastaje przed sobą zajebiście strome schody. Małżonkowie dzielą prawo własności do przeróżnych rucho- i nieruchomości (wyłączając przypadki intercyzy i rozłączności majątkowej), mają prawo do informacji o stanie zdrowia, a także spadku. Jeśli jednak nie posiadasz stosownego papierka, w jednym momencie możesz z partnera/kochanka/drugiej połowy stać się nikim. Dosłownie.W świetle prawa jesteś dla najbliższej Ci osoby obcy. Nieważne ile lat życia dzieliliście, czy macie dzieci lub zwierzątka domowe, czy w pocie czoła wiliście sobie wspólne (ale siłą rzeczy zapisane na jedno z Was) gniazdko, jak wiele, jak mocno i jak poważnie Was łączyło - jeśli coś się popsuje, to państwo prawa mówi Wam, drodzy obywatele: "sayonara", trzeba się było hajtać, durne fajfusy. I w sumie byłoby w tym sporo racji, gdyby nie to, że:
Nic temu państwu, reprezentowanemu przez urzędasów i ich przełożonych, do tego jak każdy z Nas chce sobie ułożyć życie. Jedni czują spełnienie w małżeństwie z czwórką rozkosznych berbeci, inni w samotności w objęciach rybek akwariowych, a jeszcze inni w zwyczajnym, niezdefiniowanym do końca "byciu ze sobą, tak po prostu". Niby wszyscy spełniają swoje obywatelskie obowiązki (zakładając, że płacą podatki, nie ściemniają w PIT'ach, nie jeżdżą na gapę i sprzątają odchody po swoich pupilach). Problem w tym, że Ci pierwsi cieszą się przy tym pełnią praw, Ci drudzy z wyboru z części tych praw nie korzystają, natomiast Ci trzeci są tych praw pozbawieni. Why? Because fuck you, that's why. Państwo polskie, złotymi ustami naszych posłów daje im do zrozumienia, że kładzie na nich laskę. Wycierając sobie gęby frazesami o solidarności, pomocy wykluczonym i wyrównywaniu szans, wybrańcy narodu wypierdalają do śmietnika projekt ustawy, która ma w zasadzie jeden cel: ułatwić życie pewnej części obywateli. Nikomu nie zabierając przywilejów, nie wchodząc z butami w niczyje prawa, nikogo nie ograniczając, nikomu nie robiąc krzywdy. Dając za to niektórym ludziom możliwość poukładania sobie formalności bez zawierania związku małżeńskiego, którego z różnych powodów zawierać nie chcą, czy nie mogą (i nic Nam do tego, drodzy Państwo). Jedno z wyjątkowo rzadkich w naszej szerokości geograficznej rozwiązań "pro", a nie "anty".
Niestety w Polsce miłość bliźniego jest kaleka. Kochamy najczęściej za coś, pomagamy bo tak wypada, ułatwiamy jak ktoś nas zmusi. Dobroć? Życzliwość? Bezinteresowność? Owszem, ale tylko dlatego, że przeraża nas smród pośmiertnej siarki w jakimś zatęchłym kociołku w piekle. Empatia to tylko obco brzmiący wyraz ze słownika Kopalińskiego, my mamy, nam jest dobrze, należy się i basta. Reszta niech zamknie japy, albo spierdala do zachodnio-relatywistyczno-przegniłej cywilizacji śmierci. Wystarczy już, że chłopi nie odrabiają pańszczyzny, dzieci nie pracują w fabrykach, niewolnictwo jest zakazane, a kobiety mogą głosować. Partnerstwa im się jeszcze zachciewa i to z prawami jakimiś. Wywrotowców banda!
2 komentarze:
5318008 - naprawdę wychodzi boobies :-)
kolejna ciekawa informacja z internetu ;-)
Bardzo dobry tekst :) Podpisuję wszystkimi kończynami :)
I widzę, że przerwa jakaś się zrobiła... To ja czekając na nowości sięgnę w przeszłość...
Prześlij komentarz