środa, 23 czerwca 2010

Refluks przełyku

"Za rzadko piszesz" usłyszałem po raz kolejny i stałych bywalców bloga pewnie nudzi już ten sam sposób zaczynania notek over and over again, że się makaronizmem posłużę. Prawda jest jednak tak banalna, że o ile tematów na pisanie nie brakuje, o tyle brak automotywacji. Banałem trąci, bo co to za problem usiąść na kilka minut chociaż raz w tygodniu, ale tu znów wychodzi moja przekorność - im bardziej ktoś każe, tym bardziej ja nie chcę. Im bardziej ktoś zmusza, tym bardziej ja odmawiam. Nawet jeśli ten "ktoś" to ja we własnej osobie i najlepiej powinienem sobie ze sobą poradzić, bo się znam jak mało kto. Niestety, ostatnimi czasy uczę się rezygnować z pewności dotyczącej tak mnie samego jak i wydawałoby się dobrze mi znanych osób. Nie mam oczywiście zamiaru rzygać tu przeróżnymi przejściami ostatnich tygodni. Może i jest to niekonsekwencja albo nawet i hipokryzja, bo przy pomocy Facebooka dość regularnie i bez specjalnych oporów informuję rzesze znajomych o rozmaitych przejściach, wzlotach i upadkach czy nawet dość intymnych przebojach ze mną w roli głównej. Tu jednak nie mam zamiaru ani użalać się nad sobą, ani dawać upustu emocjom, ani tym bardziej pleść głupot z imionami i nazwiskami w roli głównej. Jedno co mogę, a w zasadzie chcę powiedzieć to mała rada dla wszystkich, którzy odnajdą w tym choć trochę siebie. Nie ufajcie w 100%. Nie ignorujcie sygnałów. Nie bierzcie wszystkiego na słowo i obietnicę i najważniejsze - nie dawajcie się cali na talerzu. Jak wiele byłoby płaszczyzn porozumienia, jak dobrze byłoby przez 90% czasu, jak bardzo myślelibyście, że to Wy wiecie najlepiej, a reszta nie ma pojęcia, jak wiele bylibyście w stanie poświęcić, z jakim przekonaniem myślelibyście, że to właśnie to, jak dużo stracilibyście w imię tego nad czym pracujecie, jak bardzo wierzylibyście w zapewnienia, jak szybko byście wybaczali i chcieli iść do przodu zamiast grzebać w tym co zostawiliście za sobą - zawsze zostawcie trochę dla siebie. Bo jeśli to faktycznie to, wtedy egoizm pozwoli Wam zachować fajną cząstkę autonomii, która każdemu jest niezbędna. Jeśli zaś to nie to, łatwiej będzie Wam dojść do pionu po ostrej wyjebce na zakręcie. Nie słuchajcie głupców mówiących, że prawdziwą wartością jest życie dla innych, że to właśnie jest prawdziwe szczęście. Bzdura. Życie dla innych to de facto życie ich życiem. Spełnianie ich pragnień, udział w ich sukcesach i dzielenie ich porażek. Jeśli wydaje ci się, że warto, to masz racje - wydaje ci się. Żyjesz raz i nikt za ciebie tego życia nie przeżyje jeśli sam tego nie zrobisz. Nikt ci nie odda dni, miesięcy czy lat, które zmarnowałeś. Pomagaj, bądź bezinteresowny, nie krzywdź, nie rób temu przysłowiowemu drugiemu co tobie nie pasi, tylko do cholery myśl o sobie! Innych w większości pierdoli twoje szczęście, a ci których nie pierdoli i którym zależy zrozumieją. Zachowaj zdrowy umiar w dzieleniu się swoją energią, bo może dojść do sytuacji, gdzie zostaniesz wyssany do końca jak aktor taniego pornosa - z tą różnicą, że Tobie nie pomoże w tej sytuacji żadna niebieska tabletka.

Co jeśli się nie zgadzasz? A klika u Ciebie wszystko? To zgodnie z zasadą "whatever makes you happy" trzymaj się tego co robisz, bo może to ja nie mam racji, a Ty masz. Powodzenia.

P.S. Miało nie być wyrzygiwania i jak zwykle niekonsekwentnie w trakcie pisania poszło samo. Tak to jest jak siadasz do kompa bez pomysłu, albo co gorsza z pomysłem, który się i tak nie obroni, bo i tak wiesz, co chcesz napisać. No cóż, Niekonsekwencja to moje drugie imię, tak jak Maria Rokity. Co zrobisz.

1 komentarz:

Unknown pisze...

Ano mordeczka,P.K.U. zawsze aktualne...ja też tam byłem,zobaczyłem i "przegrałem" podobnie jak Ty...taka natura rzeczy,takie życie ;)