niedziela, 28 grudnia 2008

felice Anno Nuovo (bo sie kiedys hiszpańskiego uczyłem)

Panie i Panowie, niniejszym rozpoczynam ostatnia notkę w roku 2008. Ostatnio z prozaicznego powodu - za godzin kilka zabieramy z Ciastkiem dupe w troki i jedziemy lansowac dupy do stolicy gdzie pewnie w sylwestra zlądujemy na placy "przyozdobionym" obecnoscią i muzyką takich gwiazd jak Feel, Kombi czy Synowie, w sensie Bracia :) niemniej jednak to ze bede TAM oznacza ze nie bedzie mnie TU, tak wiec notek az do 2 albo 3 stycznia nie będzie. w dobrym tonie byloby, gdybym teraz zlozyl Wam zyczenia noworoczne, powspominal rok poprzedni i zabawną pointą pozegnal sie na pare dni. i jestem w kropce bo podsumowaniem tego roku jest w zasadzie niniejszy blog, wszystkie notki ktore powstaly albo jako zapowiedz, albo reakcja na jakies wydarzenia, muzyka ktorej sluchalem, filmy ktore obejrzalem/chcialem obejrzec, koncerty na ktorych bylem, imprezy na ktorych pilem, imprezy na ktorych nie pilem, badania, wyjazdy, praca, jedna, druga, inercja, seks, żarty, momenty wkurwienia, momenty calkowitej niemocy "tworczej", momenty zajebistego zadowolenia, jezyk rynsztokowy, jezyk kuturalny, polityka, koszykowka, media, gadzety, ludzie znani (zarowno gwiazdy znane na swiecie jak i te duzo wazniejsze gwiazdy - znane przede wszystkim przeze mnie), pomysly, wpadki, straty, zyski, sukcesy, porazki - w zasadzie to wszytko zamiescilem w sieci, chyba po to zeby moc wracac do tego, zebys ty mogl do tego wracac, zebys ty mogla to sobie przypomniec, ale i wy ktorzy mnie nie znacie tez mogliscie znalezc tu cos interesujacego (nie zakladam, wiem ze tak bylo :P). rok zaczal sie dla mnie niezlym trzesieniem ziemi, wywrocilo mi sie to i owo do gory kopytami, ale minelo 12 miesiecy i okazalo sie ze zycie to taki nie do konca zadbany winyl - ogolnie kreci sie do przodu na 33 obrotach, ale czasem igla wpadnie w ryse, czasem przeskoczy, czasem sie zatrzyma - muza nie gra, ludzie stoja, jedni sie krzywia, inni marudza, jeszcze inni wychodza z lokalu - a wtedy wystarczy po prostu igle podniesc, chuchnac i wstawic w rowek z ktorego wyskoczyla. i wszystko znowu zaczyna sie krecic w poprzednim tempie.

i tak na dobra sprawe to tego wam i sobie zycze. zeby takich przeskokow i awarii na winylu bylo jak najmniej, zeby krecil te swoj 33 na minute, niech czasem przyspieszy, niech zaskoczy jakims skreczem w dobrym rytmie, ale niech caly czas gra jaby dj go dopiero rozpakowal z nowego pudelka. zycze wam przede wszystkim dobrej muzyki, dobrych filmow, dobrych koncertow, dobrych dni i dobrych nocy, dobrego zarcia, dobrego seksu, dobrych przyjaciol, dobrej pracy, dobrych imprez, dobrych wyjazdow i przyjazdow, dobrego wysilku i dobrego odpoczynku, dobrej pogody, a przede wszystkim dobrego zdrowia, zebyscie sie mogli reszta dobrych rzeczy cieszyc. kazdy z was zinterpretuje sobie slowo "dobry" we wlasnym zakresie i dobrze - ja sie pod wszystkimi interpretacjami podpisze zamaszystym kulfonem z zawijasem.

a jak ktos ma moze dla mnie jakies slowko tudziez dwa cieplejsze czy nie to zapraszam do komentarza. jak wroce to sobie poczytam :P

do zobaczenia w 2009.

-------------------------------------------------------------------------------------------------
p.s. kazdy nowy rok zasluguje na to zeby wejsc w niego z pierdolnieciem. jeden pierdolnie tabsa inny flache wódy, jeszcze inny kumpla z liscia, albo szmuli bachora. dla tych, ktorzy nie widza sie w powyzszych przykladach, ale idea pierdolniecia im sie podoba zostawiam plytke ktora zalatwi sprawe bez zbednych ceregieli. high contrast. mistrzowskie drumy na noworoczne hulany.

sobota, 27 grudnia 2008

kuba wyspa jak wulkan gorąca

04:30 - 05:00 - priceless "kurwytolubią" (plus 20 za wjazd)
z rubasznym świątecznym JOŁ dla Kredsona i Ślimaka, a Twister niech żałuje :)

piątek, 26 grudnia 2008

christmas - outro

święta vol.3 - co za tym idzie kolejna niezobowiazujaca notka, nie wymagajaca od autora ślęczenia nad zamyslem, mozolnego konstruowania tematu, budowania napiecia, dobierania blyskotliwych epitetow, iskrzacych humorem bon motow czy powaznych, sklaniajacych do przemyslen point. w zamian pare lajtowych informacji:

1. w najwazniejszym do tej pory meczu NBA spotkaly sie dwa zespoly, ktorych rywalizacja jest owiana legendą nie mniejszą niz pojedynki Barcelony i Realu czy mojego stryjecznego dziadka z jakims radzieckim pływakiem - mowa oczywiscie o Lakers i Celtics. w pierwszym prawdziwym statement game tego sezonu wygrali czarno-biali w zolto-fioletowym glownie dzieki wychowanemu we wloszech Nygrusowi z nr 24 oraz przywiezionym prosto z gorącej Espanii, wysokiemu jak sam skurwysyn białasowi z kudłem na łbie. nie powstrzymal ich ani rzucajacy wyzwanie najszybszemu człowiekowi świata chudzielec, ani, prawda, zawodnik w zielonym trykocie, prawda, o pseudonimie, prawda, Prawda, ani tym bardziej rudy irlandczyk o nazwisku prosto z sycylijskiej rodziny mafijnej. Lakers - Celtics - 92-83. 3h swietnej koszykarskiej rozrywki prosto zza oceanu po kablu na mojego lapsa marki Toshiba. polecam.

2. dla tej niekoszykarskiej czesci publicznosc - pocztowka muzyczna. a wlasciwie dwie pocztowki, mocno ze soba zwiazane - obie elektroniczne, obie polskie, obie na wysokim poziomie, obie warte zakupienia na krążku. do sprawdzenia - trójmiejski duet Skinny Patrini

oraz "critically acclaimed" Catz'n'Dogz a.k.a. 3Channels prosto ze Szczecina (chociaz teraz to juz raczej z siedzibą w Berlinie). 3. dla niesportowych i niemuzycznych juz nie mam chyba nic, niestety musicie sie zadowolic takim ochłapem prosto ze swiatecznego stołu :) no chyba ze lubicie czasem obejrzec jakis losowo wybramy klip z losowo wybranego kraju losowego kontynentu z podkladem muzycznym losowo wybranego gatunku. jesli tak to polecam (wraz z moim niezastapionym przyjacielem Filipem) ten oto teledysk holenderskich wykonawcow muzyki rap. ostrzegam, teledysk zawiera sceny nieprzeznaczone dla osob ponizej 16 roku zycia (jak sie moga bzykac to moga ogladac) oraz ksiezy, zakonnic i sluchaczy radia z imieniem w nazwie. reszte zapraszam TUTAJ.

P.S. - przypominam o jutrzejszej (27.12) imprezie charytatywno-hulaszczo-przyjemno-z-pożytecznej, Szczecin Razem vol. 3. przybądź, napij sie, zamachaj biodrem i pomoz potrzebujacemu. do zobaczenia :)

czwartek, 25 grudnia 2008

ding ding dong

Świeta, dzien pierwszy. +20 do inercji, dlatego bez pisania zbednego dzisiaj wrzucam tylko plytke w ktorej sie po uszy zakochalem, hiphop w najczystszym wykonaniu, bez udziwnien, bez eksperymentow, energiczne bity, klasyczne bębny, soczyste skrecze i swietnie dopasowane sample - jakby to powiedzial Onar "po prostu dobra płyta na dobrych kurwa bitach":
El Da Sensei & Returners - Global Takeover (prosto z Asfalt Records).
album roku 2008, w moim skromnym osobistym przekonaniu

a ja zawijam do Bramy posiedziec przy soczku tudziez ice tea z mordami :)

p.s. jednak bedzie mala Errata - wlasnie znalazlem przy pomocy nieocenionego w takich przypadkach internetu rewelacyjny gadżet, ktory, gdybyby nie pora, zazyczylobym sobie pod choinkę. ów gadzet to Whizzinator, a wynaleziony zostal w celu pomocy dzielnym sportowcom ktorzy troche koksują dla lepszego samopoczucia. niestety zawodowy sportowiec nie moze napierdalac strzykawkami bez umiaru bo raz na jakis czas smutni panowie w bialych fartuchch moga go wezwac zeby im nalał do kubeczka. a jesli w plynie ktory jest w kubeczku smutni panowie znajda slady koksowania, to wtedy ów sportowiec moze miec niemale problemy z finansowo-wizerunkowo-karierowymi na czele. dlatego tez nieznani mi blizej wizjonerzy wpadli na pomysl Whizzinatora. nie jest to bynajmniej "blyskawiczny oczyszczacz siusków" ani tym bardziej "trawły ogłuszacz lekarzy", o nie. Whizzinator to nic innego jak tylko...
dobrze wam sie wydaje, to sztuczna kuna z pojemniczkiem na syntetyczny sztuczny a co za tym idzie zdrowy i swiezy mocz. Whizzinatora mozna uzywac gdy poziom prywatnosci odbiega dalece od standardow cywilizowanego kraju, gdy pan doktor ordynarnie zaglada ci do kabiny zeby sprawdzic czy nie przelewasz probki wczesniej przyniesionej z domu. oczywiscie wszyscy wiedza ze im wiecej "przeszkadzaczy" tym gorzej sie siusia ale lekarze, szczegolnie ci dopingowi, to specyficzny rodzaj czlowieka, wiec nie ma co sie dziwiac ze zagladaja tu i owdzie w celach znanych ale tez i nie do konca. dzieki Whizzinatorowi mamy pewnosc ze trzymajac w garsci sztuczną kunę z syntetycznym siuśkiem nie zostaniemy posadzeni o zadne malwersacje. i to nie tylko jako zawodowi koksujacy sportowcy, w koncu czasem zdarza sie zapalic jakis jazzik (a to zostaje potem na dlugo) czy zapomniec o "na czczo" przed badaniami do ksiazeczki zdrowia. a czasem po prostu najebany kumpel prosi cie w klubie zebys mu towarzyszyl do pisuaru bo gdyz on sam nie da rady a tobie NA PEWNO tez sie chce. jak widac przykladow uzycia jest cala masa, ja przywolalem tylko te pierwsze z brzegu. Whizzinator to genialny gadżet i basta... szkoda tylko ze na razie produkcja zostala wstrzymana, strona internetowa siadła i nie wiadomo kiedy (i czy w ogole) powroci. czemu? przeciez to oczywiste, kazdy wynalazek ulatwiajacy ludziom zycie predzej czy pozniej pod takim czy innym pozorem trafi do sądu a stamtad na smietnik (albo do magazynu i stamtad juz nigdzie). dlatego nie spodziewajcie sie za szybko szczepionki na AIDS czy samochodu na wode. w lekach i benzynie jest za duzy hajs zeby cokolwiek bez NAGLEJ potrzeby zmieniac. a ze Whizzinator poniekad zahacza o biznes lekowy a juz na pewno dopierdala prosto w splot sloneczny biznesowi sportowemu (owszem biznesowi, sam sport na koksie nie ucierpi, w koncu koksuja tylko ci, ktorzy na tym swietnie zarabiaja, reszta po prostu uprawia sport. bez cisnien). niemniej jednak trzymajcie kciuki za wielki powrot tege gadzetu, bo moze juz niedlugo wystajacy z rozporka przedmiot o cielistym kolorze nie bedzie tym, czym sie na pierwszy rzut oka wydaje :)

na koniec mala rozkminka - jak wygladalby Whizzinator dla kobiet? nie no, ja WIEM jak by wygladal :) chodzi mi tylko o szczegoly techniczne, mocowanie, umieszczenie zbiorniczka, technika spustu... a jak Wy myslicie? let me know :)

środa, 24 grudnia 2008

najlepszego

dzisiaj, jako że wigilia i w ogole, oficjalny prezent gwiazdkowy z wytwórni Asfalt Records - mixtape przygotowany przez Dj Haem'a, do sciagniecia za kompletne absolutne zero friko darmo.

poniżej tracklista:

01. Fisz Emade Jako Tworzywo Sztuczne - Wiosna 86
02. Cesar Comanche - Hands High
03. Metro - Hands In Motion 1 (feat. Wildchild, DJ Romes)
04. O.S.T.R. - 1980
05. The Jonesz - Guess What
06. Returners & El Da Sensei - Got Fire (feat. Doujah Raze)
07. Returners - Do You (feat. Radio Rewers, El Da Sensei, Skyzoo, King Magnetic)
08. Łona I Webber - Insert
09. Baatin - Marvelous
10. Returners - Different Places One Hip Hop (feat. Rasco, Mic Stylz, Breez Evahflowin)
11. O.S.T.R. - Jak Nie Ty, To Kto? (feat. Brother J)
12. Grand Agent - Don’t Be Afraid (feat. Monica Blaire)
13. Magierski/Tymon - Oddycham Smogiem (feat. Mały72)
14. Reps - Get Back (feat. Witchdoctor Wise)

jesli zas chodzi o zyczenia, to.... zyczenia zlozcie sobie sami za pomocą TEGO gadżeciku :)

ode mnie dostaniecie tylko najlepsza "świąteczną" piosenkę świata - "suck on my cock" na melodie "jingle bell rock"



czego oczywiscie Wam i sobie życzę z okazji Świąt :)

wtorek, 23 grudnia 2008

faulheit


jesli szukaliscie innych powodow mojej nieobecnosci i wykluczyliscie tę najbardziej oczywistą a zarazem prozaiczną to musze was zmartwic - oto ona. przyczyna mojej ponadtygodniowej absencji. cecha, ktora opanowalem do perfekcji przez lata praktyki, tak indywidualnej jak i grupowej. INERCJA. tak moi drodzy, to wlasnie INERCJA jest ową tajemniczą przyczyną. słowo to w łacinie ma niebezpiecznie bliskie konotacje z innym, ktore z pewnoscia wpadlo wam do glowy, a mianowicie z "lenistwem" ( łac. inertia 'niezdarność; próżniactwo; lenistwo') niemniej jednak przez lata od swojego powstania "lenistwo" nabralo znaczenia pejoratywnego, podczas gdy "inercja" pozostala na półce z wyrazami: "zagraniczniebrzmiące, niewiemcoznaczące, ładnibrzmiącewrozmowie, napewnozfizykikwantowej". po chujowym dyktandzie w 2 klasie pani od polaja nie powie ze "to nie zadna dysleksja tylko zwykla inercja", mama nie skarci za balagan w pokoju wyzywajac od "inercyjnych" wreszcie na pierzonej kanapie w Akademii Pana Kleksa nie siedział żaden "Iner". slowko owo ostalo sie w "dziewiczym" stanie i przetrwalo bez skazy od stworzenia az po dzisiejszy dzien. niestety, jako ze we wspolczesnym swiecie kult dziewictwa jest na poziomie kultu wiewiórek w puszczy bukowej, a samo dziewictwo dziala w naszej swiadomosci na takiej samej zasadzie co "tajlandzka róża" - każdy wie, że to istnieje, pare osób sie nawet z tym spotkało twarzą (źle dobrana figura retoryczna chociaz moze i nie do konca) w twarz niemniej jednak kazdy wie, ze to rzadkosc i ze bez tego byloby duuuuzo lepiej. dlatego też (wracajac z malej dygresji) uwazam ze dziewictwo "inercji" to cos z czym trzeba sie rozprawic raz na zawsze i zaczac sobie na niej uzywac. przeciez taki "synonim" moze (do czasu popularyzacji) nam zaoszczedzic sporo klopotow. w koncu o ile lepiej zabrzmi "inercja" w tlumaczeniu ucznia bez zadania domowego, studenta bez wpisu w indeksie czy pracownika bez planów do złożenia "na wczoraj"? mozna to nawet ubrac w stroj "poprawnosci politycznej" - skoro mowimy teraz "afroamerykanin" a nie czarnuch, "horyzontalnie rozszerzony" a nie grubas , czy "posiadajacy wszystkie kończyny inaczej" a nie kadłubek, to czemu by nie nazwac ordynarnego "lenistwa" wysublimowaną "inercją" - w koncu inercja, jako termin fizyczny to nic innego jak tylko "bezwładność; bierność, niechęć do ruchu, wysiłku, czynu, zmian". lenistwo, owszem w czystej postaci, ale jak brzmi... jak górnolotnie, jak niejednoznacznie, jak wymagająco. bierność staje sie juz biernym oporem (zamiast zwyklego dbania o wlasna dupe i nie wychylania sie za bardzo), niechec do ruchu - niechęcią do pochopnych ruchów. niechęć do wysiłku, czynu? przeciez tu tez jest drugie dno - chodzi oczywiscie o zachowanie sil na ODPOWIEDNI moment. a niechec do zmian? moi drodzy, przeciez lepsze jest wrogiem dobrego i to wiadomo nie od dzisiaj. dlatego prosze wybaczcie mi ten tydzien oddawania sie uciechom błogiej inercji, postaram sie nadrobic :)
jako pierwsze nadrobienie - I'm wicked and I'm inertial
jako drugie - rok 1998, pewien "horyzontalnie poszerzony" pan, połowa (większa :P) duetu Eightball & MJG wydaje dwuplytowy solowy album, ktory jest moim skromnym zdaniem ESENCJĄ poludniowego rapu sprzed ery "MasterP-CashMoney-iReszta". wyrazne west-coastowe nalecialosci, piszczaly w bitach, nawijki z ulicy, klubu i sypalni z tym że LA zastąpiło Tennessee. klasyczny, bardzo relaksujacy album z gorącego Południa do zimowej Polski prosto po kablu (3 plyta to bonus z suave house records - enjoy)

hasło: www.albumhunt.com

a jako ze mnie nie bylo dluzej troche, to trzecie nadrobienie - polecam wamfaulheit swiezo przeze mnie sciagniety i sprawdzony oraz zaakceptowany (owiec approved) album ktory w swojej witrynce wywiesila pewna Pani Dj, o ktorej zreszta przygotowalem (prawie) kolejną notkę :)

p.s. na koniec macie troche powazniejsze podejscie do problemu "lenistwa" - i rok produkcji i jezyk powinien dac nam troche do myslenia, bo ta rozprawka o lenistwie w kontekscie nowego akwarium ma, nomen omen, drugie dno. warto:

piątek, 12 grudnia 2008

brad na piątek

dzisiaj nie ma pisania, o 17.40 zakonczenie sezonu regularnego w MLB - mamy juz play-offs, wiec dzisiaj radosny basket bez spinek ale innego rozwiazania niz "do przodu" nie przewidujemy. trzymajcie kun... kciuki w sensie :)

ale skoro nie ma pisania, to moze chociaz bedzie jakies wklejanie czy cos? no moze byc, ale tylko jedno ok?
brad pitt a.k.a. zaginiony syn marlona brando

kadr ze wspominanego juz tu wielokrotnie filmu "Inglourious Basterds" w rezyserii Quentina.
stay tuned!

czwartek, 11 grudnia 2008

ticket

dzisiaj stracilem drogowe dziewictwo.
nie no, w nieco inny sposób, oczywiscie mozna sie domyslic jaki :) dzisiaj pan policjant w rozklekotanym poldolocie na malym skrzyzowaniu w Lipianach wreczyl mi mandat opiewajacy na sumę 200pln dodając w prezencie swiatecznym 4 punkty karne. czemu? oczywiscie z czystej glupoty a raczej klasycznego, patologicznego juz w moim przypadku, roztrzepania zapomnialem wlaczyc swiatla przejezdzajac z punktu A do punktu B odleglych od siebie o rzut beretem (czyli jakies 200m). pan policjant najpierw przygotowal dmuchadełko, ale chyba potem zrezygnowal (o ironio podejrzewal mnie AKURAT w trakcie mojej przymusowej abstynencji), za to przygotowal druczek, wypelnil i wreczyl z ojcowskim pozdrowieniem i instrukcją dotyczącą zaplaty. "pan kierowca" czyli ja grzecznie mandat przyjal, zyczyl panom władzom wesolych swiat i kurwa jego w dupe zapierdolona mać (cytat z filmu, si?) wsiadl do samochodu i odjechal w siną dal czyli do domu. najciekawsze jest jednak to ze 2 godziny wczesniej, w gorzowie wielkopolskim "pan kierowca" wyjezdzal z parkingu tesco zeby dojechac do stacji benzynowej po brawurowo wykonanym ksero dowodu niejakiego pana Adama M. i rowniez nie wlaczyl swiatel na ten (a jakze) ROWNIEZ krotki, dwustumetrowy przejazd. i co? i OCZYWISCIE natknal sie na patrol policji, ktory to patrol kazal temu kierowcu zjechac na pobocze po czym na szczescie udzielil mu jedynie pouczenia co ów kierowca przyjal z ulgą niemałą. ale jak to mowia, co sie odwlecze to nie uciecze, o czym juz, nie zachowujac chronologii w stylu tarantinowskim, napisalem na poczatku. mowia tez ze mile zlego poczatki (bo dzien milo sie zaczal a i owszem) oraz ze barbary po lodzie, święta po wodzie (to nie wiem jak sie odnosi do zaistnialej sytuacji, ale tak mowią) wiec drogi panie kierowco i ty pani kierowco czytajacy te slowa zapamietajcie moj przypadek i kiedy uda wam sie wyjsc calo z sytuacji podmandatowej, nie popelniajcie drugi raz tego samego błedu I ZAPALCIE KURWA SWIATLA MIJANIA. wtedy moja glupota nie pojdzie przynajmniej na marne. z góry dziekuje :)

p.s. zastanawiales sie kiedys co TY byś zrobił ostatniego dnia?
Afterville
, 27 Maja w kinach polecam:


---------------------------------------------------------------------------------
jednak nie chce mi sie moderowac komentarzy, wiec niniejszym usuwam ta opcje :) piszta co chceta, najwyzej wam to pokasuje, upajajac sie moja nieograniczoną wladzą w tym zakątku internetu :)

środa, 10 grudnia 2008

mini

zainspirowany... nie czekaj, to zbyt głebokie słowo... a że innego w mojej przepastnej głowie znalezc nie moge, to zrobie szybkie "cut the bullshit" i przejde od razu do rzeczy. pare dni temu, nie wiedziec czemu popadlem w rozkminkę na temat miniaturyzacji. nie chodzi mi rzecz jasna o eksperymenty rodem z "kochanie zmniejszyłem dzieciaki" czy "fantastic voyage" ale o powszechne w dzisiejszym swiecie dązenie do zmniejszania doslownie wszystkiego, od samochodow przez telefony komorkowe az do strojow kapielowych - wszystko staje sie coraz nizsze, węższe, lzejsze i krótsze. wraz z utratą rozmiaru nie idzie wszakze utrata wlasciwosci, wrecz przeciwnie - mniejsze gadżety maja nieporównianie lepsze "fjuczersy" niz ich wielgachni poprzednicy - telefony ewoluujące z cegieł w male centra rozrywki multimedialnej, komputery pod postacią palmtopów (a moze juz niedlugo i fingertopów albo nailtopów), twarde dyski z terabajtami miejsca zgromadzonego na centymetrach kwadratowych, zwrotne i ekonomiczne samochody ktore mozna zaparkowac w przedpokoju, czy stroje kapielowe... o zaletach miniaturyzacji tychze chyba mowic nie musze :) slowem - technika przyswoila sobie powiedzonko "male jest piekne" i uczynila z niego motto rozwoju. oczywiscie ja, jako odbiorca tych cudeniek nie moge narzekac, w koncu do posiadania kompa nie potrzebuje juz biurka, telewizor, mimo ze milioncalowy mozna powiesic na scianie, w kieszeni da sie z telefonem upchnac tez portfel i paczke spice gold a citroen c1 lepiej poradzi sobie z miejscem na podziemnym parkingu niz renault 19 chamade bez wspomagania. ale wspomniana miniaturyzacja nie odnosi sie tylko do technologicznych wynalazkow - zmniejszeniu, chociaz bardziej przenosnemu, ulegaja odleglosci, które, chociaz w kilometrach takie same, nie sa juz tak odczuwalne. w koncu co to za problem w ciagu jednego dnia poleciec do londynu i z powrotem, a w miedzyczasie poinformowac kolege pracujacego w kanadzie o wygranej jego ukochanego dolcana ząbki, przeprowadzic telekonferencje z kontrahentami z dżakarty czy wyslac mmsowe zyczenia ciotce elżbiecie z nowego targu. wszystko w mgnieniu oka, na szybkiego, jakby nie dzielilo nas tysiac kilometrow, ale pare centymetrow. swiat maleje w ekspresowym tempie, ale, o ironio, coraz wiecej sie w nim miesci, slowa reklamy "duzy moze wiecej" sa juz przestarzale i kompletnie nieadekwatne. zyjemy w epoce "nano", gdzie maly moze tyle, ile duzemu sie nigdy nie snilo.
tylko gdzie tu cos odkrywczego? po co ten akapit, przeciez to same truizmy, banały nudne do wyrzygania. otoz chwile myslac o tych wszystkich zminiaturyzowanych zaczalem sie zastanawiac kiedy echa miniaturyzacji dotrą do strefy otoczonej zewsząd znakami "zakaz wjazdu pojazdom poniżej (...)". o jakiej strefie mowie? ano oczywiscie o strefie intymno-prywatno-łóżkowo-przyjemnosciowej. nie wiem czemu (tzn. wiem doskonale, ale wstyd sie przyznawac :D) myslac o mini-telefonach czy mini-samochodach od razu pomyslalem o mini-kunach czy mini-bimbałkach. czy nadejdzie kiedys moment ewolucji, w ktorym facetowi wystarczy "2 inches of hard dick" zeby laska krzyknela "WIECEJ!!!"? czy kiedykolwiek gazeta z deską do prasowania w ksztalcie kobiety (albo na odwrot) na okladce bedzie miala wieksza sprzedaz niz TAKI magazyn? czy do ksiegi guinessa wpiszą kobietę z najmniejszym biustem? czy okreslenie "smutny korniszonek" straci swoje pejoratywno-przesmiewcze zabarwienie? nie zebym wyczekiwal takiej chwili - to zwyczajna owcza ciekawosc, bo taka chwila predko nie nadejdzie. na calym swiecie laski chca miec coraz mniejsze nokie do coraz mniejszych torebek przy coraz krotszych spodniczkach, a do tego facetow z coraz wiekszymi kutongami (plus coraz wiekszymi rachunkami na koncie - wtedy mozna odwiedzic jakiegos najblizszego plastycznego). a faceci? jak to faceci - oczywiscie ogladaja sie za laskami z wydatnie eksponowanym bufetem a jak juz zasiada do swoich mini-lapsow z mini-dyskami to ich skrzynki mailowe bombardują zachęty w stylu "enlarge-your-penis". tak tak moi drodzy, swiat maleje, ale ta jedna strefa pozostaje niezwruszona. oaza wielkosci na pustyni miniaturek. otoczeni mini-gadzetami wciaz szukamy maxi-ksztaltow, wciaz kreci nas "wenusowy cyc" czy "murzynska kuna", nie ma sie co oszukiwac. w tej materii duży nadal moze wiecej, a "size DOES matter".
i nie zanosi sie w najblizszej przyszlosci na jakiekolwiek zmiany :)

to wszystko oczywiscie tytulem wstępu gdyż bo ponieważ dzisiaj w kąciku filmowym prawdziwa gratka. a wlasciwie GRATKA przez duze R. ale najpierw, zeby nie bylo tak na tacy wszystko ladnie podane, najnowszy zwiastun, najnowszego terminatora, w ktorym najnowszym wcieleniem johna connora będzie christian-bruce-batman-wayne-bale. film, cale szczescie, stylistycznie odcina sie od kompletnie nieudanej (oprocz kristianny loken) "trójki" i zwiastuje zupelnie nową trylogię (zaczynającą się juz po niesławnym "judgement day"). niestety gubernator arnold nie będzie "al bi bak" ale za to mamy nadzieję na kawalek naprawde dobrego, post-apokaliptycznego science fiction w dobrze znanej scenerii:

a teraz wisenka na torcie. kto z was (nie pytam urodzonych w latach 90tych, ci pewnie nie pamietaja) nie spedzal popoludniowych poszkolnych godzin wpatrujac sie w kanal Polonia1 i czekajac na pasmo japonskich kreskowek z wloskim dubbingiem i polskim lektorem? ktory chlopak nie chcial grac jak tsubasa, ktora dziewczyna nie chciala scinac jak jean hazuki, kto nie usilowal dotknac jezykiem nosa i pokazujac trzy palce mowic "biale majteczki"? ktory chlopak nie trenowal ciosow generala dajmosa, nie podspiewywal "calendar, calendar man", nie czekal az Miss Dronio pokaze cyca czy wreszcie nie zakrzyknal "yatta" kiedy cos mu sie udalo? tych ktorzy odpowiedzieli "ja, a o co chodzi" zapraszam do wyjscia, a reszte z calego serca namawiam - sprawdzcie TO:

mhm, oczy was nie mylą. jedna z najlepszych kreskowek naszego dziecinstwa W KONCU w wersji filmowej. juz w 2009 roku bedziemy mogli obejrzec zmagania Yattamana z trójką Drombo, kibicowac jednym albo drugim, obejrzec yatta-zwierzaki wypluwajace yatta-robociki i wyczekiwac podstepow Dokuro Bei.

yattaman, yattaman... (klik klik jesli znasz japonski... jesli nie znasz to klik klik na chybil trafil :)

p.s. szczecin dawaj na majka. mixtape soboty a na nim zwrotki smietanki szczecinskiej sceny rapowej. juz niedlugo, juz niedlugo... jjjjaram sie :)


p.p.s. Kibicuj Falconowi. namawia Ciastko (o TUTAJ, zaraz pod recenzją płyty) i ja wraz z nią :)

wtorek, 9 grudnia 2008

trochę tego

dzisiejszy dzien sponsoruje słówko "trochę":
- trochę krystiana z szafy (0:59)

- trochę pornografii

- trochę musicalowego jezusa


- trochę cebulowych filmozwiastunów


- i trochę najlepszego klasycznego drumowego gówna z 1997 na Wasze odsłuchy


p.s. ustawilem opcje "moderowania komentarzy". czemu? z jednej prostej przyczyny - pod poprzednim postem pojawil sie jeden z dupy wyciagniety, dosc wulgarny, do tego anonimowy komentarz do tresci plus maly bluzg na mnie osobiscie. jako ze blog jest moja wlasnoscia prywatna, a nie folwarkiem dla niedojebanych trolli zastrzegam sobie po prostu mozliwosc przejrzenia komentarza przed publikacją. roznica bedzie taka, ze zamiast pojawiac se od razu, komentarze przejda przez malenkie sitko, w ktorym odlowie jakies anonimowe idiotyzmy, jesli oczywiscie jakies sie jeszcze pojawia :) autora (albo raczej autorke) komentarza z "wiesniakiem" w tresci pozdrawiam goraco i nie namawiam do ponownych odwiedzin.
Reblog this post [with Zemanta]

poniedziałek, 8 grudnia 2008

granica

nie bojcie sie, nie bede was zanudzal streszczeniami prozy Zofii Nałkowskiej, ani rozprawkami geograficznymi. dzisiaj dla mnie slowo "granica" ma raczej znaczenie przenosne. kazdy z nas (czyli Wy - znajomi i Ja - pismak z dupy) pielegnuje w sobie jakies ograniczenia, mimo ze na zewnatrz staramy sie byc RACZEJ tolerancyjni, RACZEJ otwarci, RACZEJ miec szerokie horyzonty i nie przecze ze na ogol tacy jestesmy. fakt, jeden sie skrzywi na żart o ksiezach czy pedofilach, inny z niesmakiem zareaguje na kolejne wystapienie J-Kacza, jeszcze inny zacznie glosno gwizdac slyszac przedstawiciela rasy dresowej mowiacego w ojczystej łacinie. kazdy ma swoje granice tolerancji, ale umowmy sie ze raczej mieszcza sie one w jakims ogolnie przyjetym spektrum (z niewielkimi odchylami w jedna tudziez druga strone). sa jednak momenty kiedy kazdy (i to naprawde KAZDY) otworzy szeroko oczy i powie/pomysli "to juz jest gruba przesada". zwyczajnie trafiamy czasem na rzeczy ktore strącają nas z pionu i zatykają język w przyslowiowej gębie. nie wiem czemu ale w takowych dzialaniach na absolutne czoło wybija sie... nasz rodzimy szmatławiec "Super Express". pare lat temu "zaslynal" szokujacymi zdjeciami ciala zastrzelonego Milewicza, czym, zupelnie zasluzenie, sciagnal na siebie burzę komentarzy, od tych kulturalnych, wypowiadanych do kamery, po te zupelnie kultury pozbawione, pojawiajace sie na łamach serwisow internetowych. przewinely sie wtedy takie okreslenia jak "pogon za tania sensacja", "sprzedawanie tragedii" ale rowniez "kurewstwo" "skurwysynstwo" czy "zajebac autorów". nie ukrywam ze widzac wspomniana okladke bylo mi duzo blizej do estetyki tych drugich komentarzy, doszedlem do wniosku ze kulturalne okreslenia to o wiele za duzo dla tych idiotow ktorzy to wymyslili, napisali, zlozyli i zatwierdzili. SE beknal, sprzedaz mu spadla, nie wiem czy przeprosil czy nie, ale przez chwile mialem wrazenie ze srodowisko prasowe pokazalo gdzie jest niepisana granica miedzy tym co mozna, a tym czego nie mozna zrobic dla sprzedazy numeru. od tej pory najbardziej szokujacymi okladkami polskich brukowcow byly te z poslami samoobrony w egipcie (gdzie podobno interweniował greenpeace), a zawoalowane bluzgi na wszystkich dookola krzyczace z pierwszej strony "kup mnie" przestaly kogokolwiek dziwic. az do dzisiaj. dzisiaj Super Express ponownie przekroczyl granice, ktora sam jakis czas temu "pomogl" ustalic. dzisiaj ten rynsztokowiec popelnil taka oto okladke: za pierwszym razem kiedy zobaczylem to foto po prostu zabraklo mi slow. nie moglem uwierzyc ze KTOKOLWIEK moglby zrobic z tej tragedii tak tanią sensację. Tak Kuzaj ZABIŁ Piotrka... ZABIŁ. 4 slowa + zdjecie stawiajace Kuzaja na równi z mordercami, odbierajacymi zycie, dla zysku, slawy albo zwyczajnej zabawy. 4 słowa oznaczajace ze Kuzaj zrobil to CELOWO, w końcu wg. kodeksu karnego zabójstwo to dzialanie świadome i zamierzone. 4 słowa zmieniajace kierowce rajdowego i sportowca w przestepce, ktorego nalezy skazac na minimum 12 lat, bo taka jest najnizsza polska kara za zabójstwo. 4 słowa na okladce drugiego, najpoczytniejszego brukowca w Polsce krzyczące z "ucha" na co drugim kiosku. wymyslone, napisane, zatwierdzone i wydrukowane. kolejny strzal Expressu z kalasznikowa prosto w swoj wlasny pusty zakuty łeb. nie zmieni tego tresc tekstu w srodku numeru, zachowujaca przynajmniej pozory obiektywizmu i rzetelnosci dziennikarskiej notka o tym jak to Czesi nie zabezpieczyli odpowiednio trasy rajdu, o tym ze Kuzaja znioslo na zakrecie, ze przyjebal najpierw w latarnie a potem obracajac sie w kolko uderzyl w tlum, ze wyskoczyl z samochodu i od razu przybiegl na miejsce, o tym ze z jego telefonu zostala wezwana karetka, o tym ze glowna wine ponosza organizatorzy, albo kibice, albo i jedni i drudzy bo w przypadku takich rajdowych wypadkow wina ZAWSZE lezy po ktorejs z tych stron, kierowca ma za zadanie jak najszybsze pokonanie odcinka specjalnego a nie zastanawianie sie gdzie moze sie nagle znalezc kibic chcacy strzelic fotke czy poczuc przyplywa adrenaliny odskakujac spod kol w ostatnim momencie. tego wszystkiego jednak nie dowiemy sie z okladki, to wszystko MOZEMY odkryc jesli przelamiemy obrzydzenie i zajrzymy do srodka tego syfu. z okladki dowiemy sie tylko tyle, ze jakis pedzacy z zawrotna predkoscia gosc staranowal bogu ducha winnego chlopaka. co z tego ze zainteresowani wiedza jak bylo naprawdę. Kuzaj jest zabójcą. poszlo w Kraj. dziekujemy ci Super Expresie, zdychaj prędko.

z calego serca ci tego życzę.

niedziela, 7 grudnia 2008

hurra hultaje!

gram w koszykówkę. to wyznanie nie powinno dziwić moich znajomych, ale tez nieznajomych zaskakiwac nie powinno. pare razy popelnilem notki o NBA, wspominalem rowniez o bardziej amatorskim, ale niemniej emocjonujacym nurcie koszykowki jakim jest MLB i w jakim mam przyjemnosc uczestniczyć. nie bede wspominal juz ewolucji, jaką koszykowka amatorska w szczecinie przeszla, nie bede wyliczal miejsc i okazji, w ktorych takie niespelnione gwiazdy swiatowego basketu jak ja mogly/mogą (przy wydatnej pomocy osob trzecich zwanych Organizatorami) spelniac swoje ambicje, niemniej jednak basket w szczecinie jest, zyje, ma sie dobrze, rozwija sie, przeksztalca, szuka i znajduje sobie mecenasow z grubym portfelem i dzieki temu od lat rzesze sportowcow amatorow moga sie sprawdzic w ramach ligowych rozgrywek.

czemu o tym wszystkim pisze, skoro zaznajomieni z tematem wszystko to wiedza, a reszty to nie interesuje? otoz gra i zabawa sportowa w takim przedsiewzieciu jak Liga Amatorska to jedna rzecz. oczywiscie podstawowa, niemniej jednak ludzie i cala "otoczka" to tak naprawde najwazniejszy czynnik decydujacy o tak niewymiernym kryterium jak "klimat" ligi. - i tutaj wlasnie wyjasnienie skąd dzisiejszy temat. otoz aktualnie-nam-działająca liga MLB to doskonaly przyklad tego, w jaki sposob przy odrobinie dobrej woli i masie ciezkiej pracy zorganizowac rozgrywki amatorskiego basketu z klimatem jakiego nie powstydzilaby sie PLK. jest dwustopniowy uklad ligowy, sa pelne pomeczowe statystyki, jest strona internetowa ze zdjeciami, meczami do sciagniecia, programem do "obstawiania" i last but not least cotygodniowymi notkami - od zapowiedzi przed do raportów po. są wreszcie znajacy sie na wylot gracze (to akurat zasluga dlugiej historii amatorskiej koszykowki w Szczecinie) oraz pan szef wszystkich szefów, komisarz ligi, niejaki Maciej Szyszko, dla znajomych Maciek, ten od stolika :) mimo ze nie jestem raczej dupolizem i staram sie nie slodzic za bardzo nikomu, to jednak jego zaslug w budowaniu wspomnianego klimatu nie da sie przecenic. nie wspominam juz o organizacji czysto technicznej, o mozliwosciach jakie daje wszechstronnosc serwisu MiastoBasketu.com, ale mowie o wszystkich tych zabiegach, ktore z ligi robią cos wiecej niz tylko system weekendowych rozgrywek dla kilkuset osob. tak wiec są i barwne dyskusje czy to na forum "e-" czy "realnym", sa artykuly naladowane emocjami (a nie tylko suche relacje), sa pseudonimy nadawane przeroznym graczom, coraz to nowe pomysly, jest zespol zlozony z samych Pań, ostro walczacych z brzydszą plcią o kazda pilke, że o billboardach reklamujacyh lige na zewnatrz nie wspomne. przyznam szczerze, ze sam zostalem nie raz (ku mej uciesze) "zahaczony" takimi inicjatywami Maćka, moją mordę bedziecie mogli zobaczyc na niektorych nowych plakatach za czas jakis, blizej nie okreslony (jak mnie zobaczycie to piszcie :P) no i dorobilem sie chlubnego, kolejnego w mej kolekcji pseudonimu "Hrabiego". dodatkowo Maciej wspomnial przy okazji ostatniej zapowiedzi tygodnia o moim blogu (w kontekscie zawieszenia i "dodatkowego czasu na pisanie") wiec nie bylbym sobą gdybym nie odpowiedzial u siebie.
(UWAGA PRYWATA! - sprawy dzisiejszego technicznego nie bede roztrzasal, zagralismy chyba najlepsze zawody w tym sezonie, wiec ten jeden trafiony osobisty w plecy roznicy nam specjalnej nie zrobil, wina w ostatecznym rachunku byla moja, chociaz "niezgloszony" widnieje na ten przyklad w statystykach za obecny sezon, wiec skoro w jednym meczu zagral bez problemow, to tym bardziej pare tygodni pozniej tych problemow byc nie powinno. ale bylo minelo, na celowniku stawiac cie nie bede, a jesli juz to na takim - po swietach wielkanocnych. KONIEC PRYWATY)
wracajac do tematu, chociaz dzisiejszy wpis ma go raczej zarys (a tytul notki w sumie nijak sie do tresci ma, chociaz ci ktorzy byli w piatek w city i w niedziele na meczu wiedza ze ma wspolnego duzo i to bardzo :P), moglbym napisac ze wydarzenie pod nazwą MLB to kawal niezlej roboty i krok w kierunku zbudowania trwalego, pozytywnego i dobrze zorganizowanego pola umozliwiajacego fanom aktywnego spedzania czasu rywalizację w uregulowanych ramach ligi amatorskiej. owszem moglbym. ale w zamian napisze ze to okazja do kurewsko dobrej zabawy w koszkówkę. i tez bedzie racja :)

p.s. jesli czujesz niedosyt zwiazany z trescia notki to sciagnij i posluchaj (a jesli nie masz duszy pirata to sciagnij, posluchaj, wypierdol z dysku i kup oryginal) tej plytki, za którą stoją panowie, októrych to panach w samych superlatywach wypowiadali sie miedzy innymi tacy inni panowie jak LTJ Bukem, Gilles Peterson, Laurent Garnier czy Jazzy Jeff i u których to panów na owej plycie goscinnie pojawili sie m. in. Alice Russel czy Deborah Jordan.
klasycznie zachęcę - śsijcie (nie wiem jak jest ssać po czesku, ale strona, z ktorej bedziecie to sciagac jest wlasnie taka pepikowa. w razie problemow - najpierw wpiszcie kod z obrazka i wcisnijcie enter - potem ewentualnie piszcie w komentarzach "nie da sie, z bratem informatykiem caly wieczor probowalismy i nic").
enjoy:
a jak juz zassiecie i podczas odsluchu nie bedziecie wiedzieli gdzie rece podziac to polecam wlasnie znaleziony portal o, jak dziwnie by to nie zabrzmialo, wyjebujących z butów butach. www.sneakerfreaker.com. polecam, tylko potem wylacz juz komputer. szczegolnie jak mieszkasz z rodzicami. czemu...?
zaufaj mi, dobrze radze :)

środa, 3 grudnia 2008

happy birthday adidas

dziś miś. w tv oczywiscie, a dokladnie tvp2. dlatego nic nie pisze, nie wymyslam, ogladam po raz tysieczny, w myslach wyprzedzam dialogi, ale to chyba nie tylko moja przypadlosc :)

no ale nie bylbym sobą, gdybym nie znalazl czegos fajnego i nie chcial sie z wami moi kochani podzielic. a co znalazle? aaaaa takie oto zaproszenie na impreze - wpadną między innymi jeezy, missy, kg, dmc, russel simmons, katy perry i niezidentyfikowany przeze mnie dlugowlosy bialas ktory na pewno jest znany tylko ja go nie znam:

idziemy? ok to chodzcie, bo okazalo sie ze do tej bandy dołączy tez method man z redmanem, beckham, mark gonzales i prawdopodobnie chad hugo chociaz nie wiem czy to nie inny azjata na mikrofonie...

hulana przednia, no ale w koncu Adidas swietuje (razem ze swoją blizniaczą Pumą) 60-lecie pracy tworczej wiec nie ma sie co dziwic ze niezla ekipa wpadla swietowac :)

niestety nie zalapal sie ani jacek krzynówek, ani piotr kupicha, ani grzegorz skawinski, ani nawet lewy cycek ewy sonnet... ehhhh nie chcą naszych celebrytow na dobrych bibach za oceanem, taka prawda...

prawda czasu, prawda ekranu, prawda :)


p.s. za wskazowke dziekuje eM w sensie bardziej jej opisowi na gadu no ale sama go zmontowala wiec dziekuje jeszcze raz :)

wtorek, 2 grudnia 2008

grudniowa re-fleksja

coraz blizej swieta, coraz blizej swieta...
ha, co za odkrycie, w koncu zaczal sie grudzien wiec chyba wiadomo ze, poza odmrozeniami dupy, barbórką i rocznicą ukazania się Jacksonowego "Thrillera", juz niedlugo czekaja nas uszka, kolędy i geszefty pod przytarganym z lasu/piwnicy drzewkiem. czemu tak wczesnie o tym pisze? obejrzalem reklame w ktorej Orbit zyczy wesolych swiat? spotkalem na miescie pajacow w brodach ubranych na czerwono? bylem w Galaxy i nawąchalem sie wszechobecnej przyprawy do piernika (z chuj wie jakim dodatkiem) i udzielil mi sie nastroj za wczesnie? nie. po prostu nadszedl ten moment w roku kiedy patrzac na stan konta nie myslisz juz "za co ja bede pil do sylwestra" albo "ja jebie znowu mi odlacza kablowke za nieplacenie w terminie". nachodzi cie wlasciwie tylko jedna matematyczna rozkmina - jak rozwiazac to pierdolone coroczne dodawanie z samymi niewiadomymi: "co?" + "komu?" + "za ile?". nie bez powodu Grudzien zawdziecza swoja nazwe (wg. niejakiego Bruecknera) słowu "gruda" bo wszystko wydaje sie jak po przyslowiowej grudzie zapierdalac w tym miesiacu. wystarczy ze wybije godzina 00:00 dnia 01.12 i sie zaczyna - czy babcia ma jeszcze ten doppel hertz z zeszlego roku, jakiej ksiazki nie przeczytal jeszcze tata, jakie kosmetyki kupic mamie, skoro co miesiac ogarnia oriflejmowskie promocje no i wreszcie jak nie wyjsc na nudziarza (chociaz ona chyba wie ze nie jestem mam nadzieje :P) i wykombinowac moze nie najdrozszy ale najbardziej "unikalny" prezent dla ciasteczkowej szmulinki :) i tak to niepostrzezenie swieta, do ktorych mamy jeszcze ponad 3 tygodnie juz dzisiaj, na samiuskim poczatku grudnia zaczynaja nam zaprzatac glowe. czego bys nie robil, jakbys sobie czasu nie organizowal to ZAWSZE czy to przegladajac net, czy lazac po miescie, no ZAWSZE cos ci przypomni ze to juz tuz tuz. najgorsze ze nie myslisz o tym przez pryzmat wolnego/lenistwa/obzarstwa/czilautu i chuj wie jeszcze czego milego tylko przez pryzmat klotni z powodu ktorejs z 12 potraw albo ktoregos z 1000 przeoczonych sladow na wycieranym kredensie, przez pryzmat ktoregos z niekupionych i co gorsza jeszcze-nie-wymyslonych prezentow z zasmażką z jeszcze-nie-zorganizowanego-sylwestra. i tak mija ten grudzien, krótki-dzien po corazkrótszym-dniu, poprzecinany mikolajkami i stanami wojennymi a ty liczysz hajs, biegasz po sklepach, tych w miescie i tych w sieci i pocisz sie na sama mysl o tych wszystkich obowiazkach i wydarzeniach ktore cie czekaja w ciagu jednego jedynego TAKIEGO tygodnia w roku. bo przeciez nie biegasz od 10 pazdziernika na groby prawda? nie upiekszasz domu kroliczkami i pisankami pod koniec lutego. wiec co jest tak strasznie wszystkim sciska zad, ze juz od konca listopada musza sie spinac i podporzadkowywac ponad 30 tysięcy minut (razem ze spaniem, sraniem i bzykaniem) tej "wyjatkowej" koncowce roku, he? nie zrozumcie mnie zle, ja kocham swieta, ogolnie jestem fanem kazdej "tradycji swietowania" czy przeszczepiono nam ją ze starozytnego Izraela, czy z nowozytnych Stanów. nie irytują mnie mikolaje w grudniu, zajaczki w marcu, serduszka w lutym czy dynie w pazdzierniku. lubie ogladac usmiechniete mordy znajomych i nieznajomych, lubie sluchac o tym co dostali w prezencie, jak spedzili takie a takie swieto, gdzie sie najebali, gdzie pojechali, co ona zrobila jemu a on jej i jak bylo fajnie. w genach chyba mam "positive thinking" wiec wszelkie okazje do swietowania przyjmuje z otwartymi ramionami. ALE ale ale, niestety takie okazje, zamiast hippisowskich "love, peace & happiness" generują "hate, fight & stress". do rangi sprawy wagi panstwowej urastają takie pierdoly jak smuga na oknie, kurz w kącie pokoju, lekki zakalec w serniku czy niepasujący do zestawu widelec przy pustym wigilijnym nakryciu. po 3 tygodniach uganiania sie za prezentami, przedzierania sie przez gąszcz ulotkowiczow w czerwonych czapkach, codziennego odmrazania tylnej szyby samochodu i rozkminiania czemu kurwa o 15 robi sie juz ciemno, siadamy w koncu do stolu i co? i gdzie "duch bozego narodzenia", gdzie dobry humor, gdzie zyczliwosc, gdzie te wszystkie pozytywne wibracje ktore wysylaliscie przez poprzednie dni w formie debilnych wierszykow do calej swojej ksiazki telefonicznej oraz wszystkich znajomych na naszej-klasie? gdzie to wszystko sie podzialo? zniklo, a zamiast tego jest zmeczenie po 24h przy garach, zastanawianie sie czy bokserki beda pasowac, czy zalozyc marynarke czy moze lepiej pulowerek, jest setka przedswiatecznych stresow ktore teraz dopiero siadają i w zasadzie juz nie masz na nic ochoty. dlatego apeluje - nie rozwalajcie sobie swiat. nie planujcie z miesiecznym wyprzedzeniem rozmieszczenia bombek na choince, nie lamcie sobie glowy szukajac wypasionych prezentow (chyba ze macie dziecko - temu sie kurwa po prostu nalezy i juz :P), nie myslcie jak zdazycie ugotowac te tony zarcia, nie dajcie banalnej i wyruchanej przez tyle lat formie rozjebac najwazniejszego - tresci. tej zwyczajnej, prostej ale pozytywnej tresci ktora lezy u zrodel kazdego swieta, czy bozego narodzenia czy dnia pracownika przemyslu dziewiarskiego. przeciez tu nie chodzi o to jak wykwintne beda potrawy, jak ladnie sie ubierzesz, jak drogo bedzie po choinka i jak czysto w lazience. im wieksza pompa, im sztywniejsza "ceremonia" tym slabiej czuc to co powinno byc najwazniejsze - spokoj, luz, dobre emocje, zyczliwosc, milosc, fajne wspomnienia, bajkowe marzenia i ambitne plany. tym sie mamy dzielic, tym sie POWINNISMY dzielic (nie napisze "na codzien" bo wyszedlbym na zajebistego naiwniaka) i tak spedzac swieta. jednym slowem mowiac - zluzujcie poslady i bawcie sie dobrze, wykorzystajcie do maksimum chociaz ten jeden okres w roku gdzie kazdy powinien pokazac swoja najlepsza strone (panów z duzymi kunami prosze o PRZENOSNE zrozumienie tego zdania, panie z duzym cycem - wrecz odwrotnie). podsumowujac - pierdolic prezenty, biale kolnierzyki i karpia krolewskiego w wannie. przynajmniej przez nastepne kilkanascie dni :)

jesli jednak BARDZO chcecie JUZ DZISIAJ zakupic prezenty i miec tzw. "swiety spokoj" (do nastepnego wyciagu z konta) to polecam zakup takich oto nietypowych Pluszakow. idealny gift dla kazdego, komu przejadly sie juz misie i inne mieciutkie pierdoly wreczane do wyrzygania z kazdej mozliwej okazji. nadszedl czas pluszowego gronkowca!

-----------------------------------------------------------------------------
teraz z troche innej, lecz dobrze znanej czytelnikom beczulki - znowu wyszedl dobry rap. po eksperymentujacym na wszystkie (no moze nie wszystkie, to nie wyclef) strony Commonie ktory w zasadzie jeszcze nie mial premiery, wiec nie wiadomo jaka jest jego plyta dzisiaj mam dla ciebie i dla ciebie (dla ciebie nie, ty sluchasz bollywodzkich soundtracków, sorry) DOBRY klasyczny rap. nie zadne pokwiki o dziwkach w szampanie za 5000 bucksów (szampan za 5 kafli, dziwki za darmo sie garną jak widzą grubszą kiermanę... czyli de facto nie za darmo... ale przyjmijmy ze "oplata" rozklada sie w czasie... ok koniec tej dygresji), zadne stękanie o ciezkim zyciu na bloku, zadne filozoficzne bzdety o wzajemnej zaleznosci pelni ksiezyca i wysokosci napiwkow dla striptizerek. prosty, klasyczny, przechwalkowy, kopiacy w dupe rap prosto z serca nowego jorku i z gardel dwoch GIGANTOW - Erica Sermona i Parisha Smitha, wspomaganych przez 9th Wondera, Raekwona, Havoca, KRS-One'a, Method Mana, Redmana, Keitha Murraya czy Teddy'ego Rileya z Blackstreet. Eric & Parish Making Dollars. Znowu :)

p.s. jedyne przyslowie dotyczące grudnia na Wikipedii PeEl to "jeśli w grudniu często dmucha, w marcu i kwietniu będzie plucha". takze panowie, trzymajcie w grudniu swoje kuny na wodzy, bo na wiosne zostaną wam filmy przyrodnicze i ćwiczenia manualne. autorzy przyslów ZAWSZE wiedza lepiej. ZAWSZE.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

worek na wtorek (z kotem w środku)

dzisiaj nudy na pudy, jeno elo rap prezencik - nowy album PEWNEGO rapera z Wietrznego Miasta. 8 dni przed oficjalną premierą. niespecjalnie mną zatrząsł, powiem wiecej nieco po pierwszym przesluchaniu zawiodl brakiem dobrego kopa. niemniej jednak sprawdze plyte jeszcze z raz czy pięć, a przynajmniej na sam poczatek moge z czystym sercem polecic numer "Changes" ktory buja bardzo przyjemnie. reszta jest utrzymana w klimacie... hmmm slowo "niejednorodny" bedzie tu zdecydowanie zbyt delikatne, no kurwa groch z przyslowiową kapustą, kazdy numer osobno ma cos w sobie ale wszystkie razem zmieszane w jednej misce daja szarlotke z porzeczkami, hot dogiem, musztardą i lodami waniliowymi w polewie toffi. osobno prosze bardzo. razem? ekhm.

niedziela, 30 listopada 2008

Chill Bez Pościeli


z małym poślizgiem gdyż inauguracja odbyla sie w minioną niedziele. ale o co chodzi? no jak to o co, o to ze w kazda niedziele, po weekendowych szalenstwach, mozecie sobie odsapnac przy dzwiekach czilautującej muzyki serwowanej z plytek przez drogą mej osobie niejaką Ewę znaną takze jako Cookie a.k.a. Dj Vanity tudzież Vanily, jak kto pisze :) ChillBezPościeli, bo o tym evencie mowa, to nowa seryjna "impreza" (cudzyslow intencjonalny gdyz impreza hulaszcza to nie bedzie) w odnowionym wizualnie klubie Champions, czyli na potupajce obok kregielni w Galaxy. w odroznieniu od czwartków piątków i sobót nie uswiadczycie w glosnikach hitów danny'ego, basshuntera, czy innych 4funoeskowych bangerów. w zamian "chillout, lounge i downtempo" czyli spokojne bity, cieple wokale, relaks przed poniedzialkiem gwarantowany.
tylko nie podchodzcie do Dj'a z prosbą o Pussycat Dolls czy 50Centa. nie pusci. :)

Champions Club
Niedziela, godz. 21.00
Polecam.

p.s. jesli jednak mimo wszystko wolicie zostac w domu, to polecam wam na wieczor nowiuśką plytkę Alicji Russell. ssijcie wszyscy gromadnie gdyz warto jak nie wiem normalnie :)

sobota, 29 listopada 2008

porządki jesienne

powróciłem, 5 dni w poznaniu, nudne szkolenie jak flaki z olejem z siódmego tłoczenia, niemniej jednak wiem juz tyle zeby kazdemu z was wcisnac karte kredytową tak ze sie nawet nie zorientujecie ze was przekonalem. HA! a poza tym Poznan to.. to... to miasto... eee w ktorym... 5 dni i nie mam pojecia jaki jest poznan, cale dni siedzialismy z 15osobową ekipą w sali szkoleniowej a po 40minutowym powrocie do domu chcialo nam sie kolektywnie zjesc, wypic, zapalic i pierdolnac do lozka. tak wiec podsumowując:
- wiedza: 5
- towarzystwo: 5
- głupoty: 5
- hulana: 3
- poznania Poznania: 1
srednio na 4, bez ekscesow, poznalem paru smiesznych ziomow, pare osob ktorych imion juz nie pamietam oraz pare szmul ktorych IQ chyba jeszcze nie weszlo w dwucyfrowe wyniki. w poniedzialek byl pierwszy dzien, spodnie w kant, koszulina i but na wysokim polysku, toyota yaris, kobylanka, reptowo, stepnica, 3 karty sprzedane, limit tygodniowy wyrobiony, yessirr. generalnie praca jak praca, raczej mniej wiedzy, raczej wiecej umiejetnosci interpersonalnych, w sensie trzeba umiec duzo gadac, niekoniecznie z sensem, wazne, zeby umiec sprzedac produkcik. a ze ta karta to calkiem dobra oferta i sam ja sobie wciagne po 3 miesiacach pracy, to tym latwiej mi przekonywac pana i panią zeby sobie na wyprobowanie wzieli, ze ich to nie kosztuje i ze jak cos to zawsze moga z karty pociagnac nieco gotowki na to i owo :) usmiechnac sie wtedy trzeba, zazartowac, puscic oko i juz. no kurwa, kto jak nie ja sie nadaje na takie stanowisko! no kto!
a ty? nie chcesz karty? czekaj chwile, zaraz ci powiem jakie sa profity, usiadz na moment i wypije herbe, zaraz przyjde... :P

a tak poza tym w między tak zwanym czasie udalo mi sie (w sensie nam sie druzynowo) wygrac 2 mecze w MLB, w tym jeden z druzyną zlozoną z przmemilych dzierlatek, tak milych ze az jednej z nich udalo mi sie przyjebac w nos za co ja przepraszam z tego miejsca szczerze i z glebi serca :) jednoczesnie chcialbym zapewnic ze tzw. "krycie" czyli popularna "obrona" odbywalo sie na dystans, bez naruszania niczyjej sfery prywatnej (wyłączając ten nieszczesny nos). takze mimo ze wygralismy to zrobilismy to jak gentlemani i jesli jakiekolwiek dziewczeta beda mialy kiedys ochote na mecz to mysle ze wypowiem sie w imieniu druzyny (jako kapitan w koncu do chuja ciezkiego) zachecajac ewentualne przeciwniczki do gry.

mialo byc duzo, mocno, efektownie, bo w koncu przez te dwa tygodnie powinienem nałapac do glowy tysiaca zabawnych anedgotek, bon motów, fraszek i komentarzy. otoz musze was przynajmniej chwilowo rozczarowac. niestety im bardziej chce napisac cos smiesznego a zarazem madrego i wciagajacego to tym slabiej mi to wychodzi i jedyna rzecz jaka moge sie popisac to francuske slowko "bon mot" uzyte ze zrozumieniem. za to obiecuje ze juz od dzisiaj wracam do normalnego trybu pisania i mozliwe nawet, ze uda mi sie wyskrobac tak zajebiste notki, ze bedziecie o nich mowic w domu/szkole/pracy, a wasi znajomi beda wypytywac o adres i sami zaczna ćpać mojego bloga, czego wam i sobie z okazji zblizajacych sie swiat (św. andrzeja oczywiscie - wielkie elo łebsztyku) życzę.

i żeby w takim milym nastroju pozostac dzisiaj swiezo muzycznie - narpief klip z najnowszego albumu jazzanovy, ktory goscil pare tygodni temu na lamach niniejszego poczytnika. goscinnie ben "mam grafike wullaha na swoim myspace" westbeech :) n'joy


plus dodatkowo plyta ktora chwilowo wyjebala mnie z butów. nowiutkie wydawnictwo braci waglewskich. bez zachęcania (bo nie trzeba) dodam tylko od siebie, ze na moj gust emade wysmazyl lepsze bity niz envee na swoim krążku z fiszem. pewnie kwestia gustu a nie obiektywnej oceny, niemniej jednak jesli masz ochote na swieze polskie gówno to nie moglbys trafic lepiej. do odsluchu marsz:

piątek, 28 listopada 2008

przerwa techniczna


że w sensie jestem ale mnie nie ma tzn bylem jak juz wrocilem z Poznania, nawet naskrobalem conieco ale nie dokonczylem a jak juz chcialem dokonczyc to mi net ucielo chwilowo jak juz Ciastko zdarzylo zauzywazyc :) dlatego tez praca wre, w trakcie pisania jestem tudziez bede w niedalekiej przyszlosci :) pozdrawiam wytrwalych oraz reszte i prosze o momenciwo cierpliwosci ;)

piątek, 14 listopada 2008

zzz.jutuby.com

JARAM SIĘ!!!!



L.U.C. - Co z tą Polską (feat. Fokus & Rahim)

prawdziwy hiphaope

do tej pory wrzucalem tu jakies pedalskie broken beatowe płyty, albumy czarnuchów ktorych nikt nie zna, paru uposledzonych szarpidrutów stąd i zowąd. koniec! dzisiaj nadszedl czas na prawdziwy HIPHOP. a kiedy mowie HIPHOP, nie chodzi mi o HIPHOP taki co w bravo piszą, że spiewaja w refrenach uuu jeeee bejbeee jeeeee, tylko HIPHOP z ulicy, o zyciu, ciezkim, kureskim nawet czasem. taki HIPHOP ktory trafia do odbiorcy, bo on wie co to znaczy wychowac sie na ulicy i miec ziomali z klatki i jarac blanty i dziesionowac gimnazjalistów. taki rap, podziemie, elo, hwdp, ziomal. zadnego komercyjnego gówna. polskie podziemie skurwysynuuuuuuuu.

zaczniemy od znanej juz w szerokich kregach definicji HIPHOPU (strejt from LesznoTv) i czym się różni od RAPU, który też jest fajny, ale nie nasz, nie polski, a murzyni i eminem niech sobie po swojemu śpiewają.
jako, że juz kazdy z czytelnikow wie skad sie HIPHOP wzial, teraz czas na przyklady tego najprawdziwszego, tego najczystszego, tego najmocniejszego w przekazie, tego trafiajacego cie prosto w serce jak sperma w oko aktorki porno. numer jeden - Waszka G a.k.a. MaczetaMoimMikrofonem - Inowrocław pierdoli Policję
mocne? wali wam serducho i macie ochote wziac kuchenny i pojsc na ulice rozpierdolic paru lamusów? poczekajcie chwilke, moze ostudzi was kolejny podziemny kot, Demon - wyjątkowo dojrzaly małolat ze swoją rozkminą na temat życia i zycia po życiu (z niesmiertelną linijką "moje oczy są lustrem mego ciała", którą pewnie ma wytatuowaną na plecach. respekt.)
szewc demon co bez butów chodzi wbił smutny klimat, wenetrzne rozterki, sens życia, bloki i wybuchające miny - to moze spotkac kazdego z nas, codziennie. bloki to nie plac zabaw, kazdy dzien to walka o przetrwanie, kazde okna kryja za soba jakies mroczne tajemnice. a te chlopaki musza sie z tym mierzyc kazdego dnia. to nie bananowcy ktorym starzy dają kase na wszystko, a potem ich olewaja i vice versa, o nie. ich rodziny, rodzone i podworkowe to warte najwyzszego szacunku ekipy, czesto podzielone przez kryminał. o tym wlasnie nawijają nasi kolejni bohaterowie - MDC Patologia.tata rara tata rara tata rara tata.
poczuliscie to? ten klimat tego miejsca w ktorym oni żyją? jesli zaczales sie zastanawiac nad swoim to poczekaj chwilke, Igrek Er mają dla ciebie zwrot o 180 stopni - fury, dupy, szampan, dżakuzi, osiedle z polskim Notoriousem w składzie. pokaż wreszcie jak tu jest:
pozytywny przekaz, HIPHOP w najczystszym wykonaniu, wiele styli, rozne fryzury, the future is here... na koniec numer chyba najbardziej profesjonalny. lajtowy bit kontrastujący z glebokim tekstem o... jakze by inaczej - powalonym zyciu. do tego profesjonalny klip ilustrujący slowa Pezeta "dziwki koks chivas regal" w wersji "gimnazjalistki bumbox fiat uno". klatki schodowe, tory kolejowe, przystanki autobusowe, Polifonia Squad / zadupie reprezent - dzisiaj chyba caly wykąpie sie we wrzątku.

p.s. nie ukrywam ze zainspirowal mnie tekst z widelca, wiec jesli ktos wszesniej znalazl tamten, a pozniej ten to niech nie marudzi ze ksero. a jesli wczesniej ten niz tamten - to mozecie widelcowi napisac, ze Owiec does it better.

p.p.s. jesli ktos mimo wszystko wpada na tego bloga zeby czasem pociagnac kawalek chujowej, nikomu nieznanej muzyki to z ciezkim sercem zaproponuje wam cos przejebanego. Afro Kolektyw. Nowa plyta. 3 dni przed premierą. tylko ćśśśśśś nikomu nie mówcie :P

_________________________________________________________________
- ja nie rozumiem, co wy widzicie w Subaru Imprezach, czemu one sie wam tak podobają?
- czemu? bo można z nimi tańczyć lepiej niż z niejedną dupą w klubie...