Ogarnęło mnie beznatchnienie. Od początku dwatysiącejedenastego trzy razy zabierałem się już do pisania i trzy razy wyklepałem takie bzdury, że szkoda gadać. Raz na poważnie, raz na wesoło, raz bez sensu - wszystko chuj, jak mawiał poeta, w kiblu spuścić i zapsikać odświeżaczem o zapachu morskiej bryzy. To dość dziwne dla mnie uczucie - chcieć, a nie móc. Przyzwyczaiłem się już raczej do niechcenia, do przegapiania możliwości i odpuszczania sobie okazji. Tym razem jednak chcę bardzo, wyjątkowo powiedziałbym. Patrzę na klawiaturę jak na seksowną laskę w klubie, mam ochotę wejść z nią we wszelkie możliwe odmiany obcowania, ale nie domagam. Brakuje mi w głowie małej, niebieskiej tabletki, która postawiłaby mnie do pionu. Zwykle w takich momentach rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu inspiracji. Jakiejś głupoty do wyśmiania, mądrości do docenienia czy hecy do rozpowszechnienia. Tymczasem wokół Owcy jak w polskim filmie - nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Polityka tak zjełczała, że aż cuchnie mi telewizor, TVN24, do niedawna jeden z moich ulubionych kanałów omijam szerokim zamachem pilota. Muzyka? Owszem, wciąż wygrzebuję nowości, ale to postanowiłem zostawić na kolejne edycje "StarSheep Vibes", bo podobno ktoś naprawdę tego słucha! Film? Nadrabiam zaległości i odśnieżam dysk z zaległych pozycji, ale żaden znowu ze mnie krytyk, żeby co chwila pisać o kolejnych dwóch godzinach małego tête-à-tête z losowo wybranym tytułem. Dodatkowo pierwsze dni roku upłynęły mi pod znakiem czytania ulotek dołączonych do opakowań, więc nawet nie było okazji do spotkań ze znajomymi i wyciągnięcia od nich czegokolwiek do przemielenia i opisania. To jest pustka... Pustka proszę, pana... Nic! Absolutnie nic.
Dzisiejszą pisaninę uskuteczniam w zasadzie tylko po to, żeby przypomnieć, że żyję (schudłem nawet!) i ogłosić, że na blogu o familijnej nazwie "Korwytolubia" Nowy Rok się jeszcze nie zaczął - mija dopiero drugi tydzień 2010 i 1/2. Nie zmieni tego ani premiera pierwszej reżyserskiej żenady Pazury, ani nowe show Ibisza w Polsacie, ani zdana matura Adama Małysza. Ale bez obaw - jak już się ten Nowy zacznie, to z hukiem i pierdolnięciem godnym pierwszej lepszej wojny światowej. Wierzę w to mocno - jak wróżbita Maciej w swoje przepowiednie i Marcin Gortat w postęp swojej nowej drużyny.
Tymczasem, żeby nie było tak na nie i tak na ble i fuj, zostawiam Was na 3 minuty z moją nową miłością, Sarą "I'm Fucking Matt Damon" Silverman, która wyjaśni Wam w kilku prostych słowach jak skończyć z głodem na świecie i sprawić, żeby było lepiej. Czyż nie tego Nam wszystkim życzyłem przy okazji ostatniej notki? Happy New Year guys!
1 komentarz:
Strasznie mnie się ten wpis podoba prze Owcy ;]
Taki w chuj rzekłabym prawdziwy - podobne mam odczucia co do dwa tysiące jedenastego...Się człowiek spodziewał pierdolnięcia, jakiejś wielkiej miłości, ze się przewróci na chodniku przede mną czy coś niechcący, gratisowych wycieczek w tropiki albo co, awansów na Prezesa rady Ministrów - a wyszło...jak zwykle... Dobrze, że Owca jeszcze w powodzenia wiarę utrzymuje ;]
Mnie się nie chce jakoś...
Prześlij komentarz