sobota, 29 stycznia 2011

"Minikadr" prezentuje:

Dziś na krótko, bo "na krótko" do tematu pasuje jak ulał. 3 dni zabawy w film w amatorskim wykonaniu z profesjonalnym zapałem. Z okazji urodzin tego Pana z tytułu. Wymyślone i złożone przez tych, którzy są w napisach, a zagrane przez innych z tych samych napisów. Pierwsza z zaplanowanych już produkcji nowego studia filmowego "Minikadr" - "Za Co Lubisz Haukę" przed Wami. Enjoy!





poniedziałek, 24 stycznia 2011

samochwała w kącie

Ok, już dobrze, zapowiadany dzień nadejszł i to nadejszł wiekopomnie, z hukiem przeskakujących na liczniku cyferek. Dziś się samochwalę wybitnie, gdyż pierwszy raz od przedwojny moje łazienkowe urządzenie wagowe wskazało liczbę poniżej 90kg. Poczułem nawet pod stopami elektroniczne westchnienie z ulgą - waga, dręczona od jakiegoś czasu ciężarami z gatunku trzycyfrowych również oczekiwała tego dnia i nawet się lekko uśmiechnęła, albo chleb ze śniadania miał już jakąś halucynogenną pleśń i mi się popierdoliło. Tak, czy inaczej rok 2011 uważam oficjalnie za otwarty! Oczywiście od razu uściślam - wydarzenie nie ma związku z żadnymi postanowieniami noworocznymi, ciężkim uzależnieniem od heroiny czy przewlekłą chorobą. Po prostu, w momencie kiedy zorientowałem się, że wyglądam jak choinkowa bombka z szyją szerszą niż silos atomowy, doszedłem do wniosku, że kurwa mać, dosyć tego. Ze 106kg w okolicach kwietnia i maja, do 89kg w imieniny Babilasa, Chwaliboga i Mirogniewa - bez diet-cudów, wspomagaczy tego, spalaczy tamtego, reduktorów owego czy suplementów jeszcze innego. Wystarczy, żeby przybić sobie piątkę w lustrze, polubić własny link na FB, czy nawet pogratulować sobie na głos, wręczyć symboliczną nagrodę im. Tomasza Sekielskiego i wygłosić krótką "acceptance speech"... ale to później, teraz umówiony pedicure, regulacja brwi, solarium w kapsule pionowej, mała korekta kurzych łapek, i zaległa sesja okładkowa . W końcu jak się powiedziało "A", to trzeba powiedzieć też umieć powiedzieć "BEEEE".

środa, 12 stycznia 2011

prawieżenoworoczny stek

Ogarnęło mnie beznatchnienie. Od początku dwatysiącejedenastego trzy razy zabierałem się już do pisania i trzy razy wyklepałem takie bzdury, że szkoda gadać. Raz na poważnie, raz na wesoło, raz bez sensu - wszystko chuj, jak mawiał poeta, w kiblu spuścić i zapsikać odświeżaczem o zapachu morskiej bryzy. To dość dziwne dla mnie uczucie - chcieć, a nie móc. Przyzwyczaiłem się już raczej do niechcenia, do przegapiania możliwości i odpuszczania sobie okazji. Tym razem jednak chcę bardzo, wyjątkowo powiedziałbym. Patrzę na klawiaturę jak na seksowną laskę w klubie, mam ochotę wejść z nią we wszelkie możliwe odmiany obcowania, ale nie domagam. Brakuje mi w głowie małej, niebieskiej tabletki, która postawiłaby mnie do pionu. Zwykle w takich momentach rozglądałem się dookoła w poszukiwaniu inspiracji. Jakiejś głupoty do wyśmiania, mądrości do docenienia czy hecy do rozpowszechnienia. Tymczasem wokół Owcy jak w polskim filmie - nuda... Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Polityka tak zjełczała, że aż cuchnie mi telewizor, TVN24, do niedawna jeden z moich ulubionych kanałów omijam szerokim zamachem pilota. Muzyka? Owszem, wciąż wygrzebuję nowości, ale to postanowiłem zostawić na kolejne edycje "StarSheep Vibes", bo podobno ktoś naprawdę tego słucha! Film? Nadrabiam zaległości i odśnieżam dysk z zaległych pozycji, ale żaden znowu ze mnie krytyk, żeby co chwila pisać o kolejnych dwóch godzinach małego tête-à-tête z losowo wybranym tytułem. Dodatkowo pierwsze dni roku upłynęły mi pod znakiem czytania ulotek dołączonych do opakowań, więc nawet nie było okazji do spotkań ze znajomymi i wyciągnięcia od nich czegokolwiek do przemielenia i opisania. To jest pustka... Pustka proszę, pana... Nic! Absolutnie nic.

Dzisiejszą pisaninę uskuteczniam w zasadzie tylko po to, żeby przypomnieć, że żyję (schudłem nawet!) i ogłosić, że na blogu o familijnej nazwie "Korwytolubia" Nowy Rok się jeszcze nie zaczął - mija dopiero drugi tydzień 2010 i 1/2. Nie zmieni tego ani premiera pierwszej reżyserskiej żenady Pazury, ani nowe show Ibisza w Polsacie, ani zdana matura Adama Małysza. Ale bez obaw - jak już się ten Nowy zacznie, to z hukiem i pierdolnięciem godnym pierwszej lepszej wojny światowej. Wierzę w to mocno - jak wróżbita Maciej w swoje przepowiednie i Marcin Gortat w postęp swojej nowej drużyny.

Tymczasem, żeby nie było tak na nie i tak na ble i fuj, zostawiam Was na 3 minuty z moją nową miłością, Sarą "I'm Fucking Matt Damon" Silverman, która wyjaśni Wam w kilku prostych słowach jak skończyć z głodem na świecie i sprawić, żeby było lepiej. Czyż nie tego Nam wszystkim życzyłem przy okazji ostatniej notki? Happy New Year guys!