wtorek, 9 listopada 2010

co tam Panie w polityce?


"To nie jest notka humorystyczna. Podobieństwo występujących w niej osób do postaci prawdziwych jest w pełni zamierzone, chociaż potraktowane Photoshopem, co widać na załączonym obrazku."

Polityka, to wg. Słownika PWN "działalność władz państwowych, zwłaszcza rządu" lub "działalność jakiejś grupy społecznej lub partii mająca na celu zdobycie i utrzymanie władzy państwowej; też: cele i zadania takiej działalności oraz metody realizacji takich zadań", tudzież "sposób działania osoby lub grupy osób kierujących jakąś instytucją lub organizacją", albo "zręczne i układne działanie w celu osiągnięcia określonych zamierzeń". Tyle teorii. Czym jest polityka w praktyce? Pierwsze skojarzenia większości z Was oscylują zapewne w okolicach określeń "bagno, gówno, burdel" doprawianych co jakiś czas "złodziejstwem, korupcją, kurewstwem i kłamstwem". Polityk kłamie, kradnie, leni się i ma wszystko w dupie. Wszystko to mocne słowa, ostre skojarzenia i dotkliwe porównania - niestety w większości całkowicie uprawnione. Styl, w jakim słownikowa polityka jest uprawiana, tak na szczeblu centralnym jak i lokalnym przyzwyczaił nas do tego, żeby traktować polityków jako zawód (a w zasadzie "zawód") o najniższym społecznym zaufaniu, oscylującym w przeróżnych rankingach wokół kilku procent. Nic więc dziwnego, że każdy, kto angażuje się w politykę automatycznie staje się jednym z "nich" - karierowiczów w drodze do koryta.

W tym momencie odczuwam pewien dysonans (dla nieznających poprawnej polszczyzny - wewnętrzną rozpierduchę). Sam często krytykuję styl uprawiania polityki, brzydzę się przeróżnymi faktami, które za pomocą mediów do mnie docierają, obdarzam uczestników przeróżnych rozgrywek dość mocnymi epitetami i często zwyczajnie zbiera mi się na cofkę gdy muszę być świadkiem żenujących spektakli rozgrywanych na każdej chyba scenie politycznej w tym kraju. "Gdzie tu dysonans/rozpierducha?" spytacie. Otóż, jak kilku z Was wiadomo - startuję w tym roku w wyborach do Rady Miasta (Szczecina oczywiście) z listy Komitetu Wyborczego Wyborców Bartłomieja Sochańskiego "Obudźmy Szczecin". Lista nr 15, okręg 4 (Głębokie, Pilchowo, Zawadzkiego, Klonowica, Krzekowo, Bezrzecze, Pogodno, Świerczewo, Łękno, Arkońskie, Niemierzyn), miejsce nr 9. Tych z Was, którzy zamierzają zamknąć okienko i nigdy już do mnie nie wrócić proszę o chwilkę cierpliwości, mam bowiem kilka słów, które być może wytłumaczą tą poniekąd dziwaczną decyzję.

We Wrześniu zaangażowałem się czynnie w prace komitetu, który zawiązał się wokół kandydatury Bartłomieja Sochańskiego na Prezydenta Szczecina. W jego programie spodobał mi się w zasadzie jego fundament - przesunięcie akcentów decyzyjnych zza biurek w pokojach Urzędu Miasta do rąk mieszkańców Szczecina. To mieszkańcy, będący najbliżej swoich problemów, a nie kierujący się własnym widzimisię urzędnicy, mają być punktem odniesienia w planowaniu zmian, dzieleniu środków finansowych czy wreszcie współautorami strategii dotyczących rozwoju ich najbliższego sąsiedztwa. Podsumowując - Szczecinianie działający w instytucjach pozarządowych, niezależnie od koloru rządzącej ekipy, zmagający się z problemami z zakresu swojej działalności to ważne ogniwo w procesie polityczno-decyzyjnym. Można to nazwać tanim chwytem wyborczym, sugestią kosmetycznych zmian czy tworzeniem złudzenia wpływu na decyzje polityczne. Oczywiście, że można, ale przy odrobinie dobrej woli i pozytywnego myślenia można to potraktować jako preludium do zmiany statusu mieszkańców Szczecina na obywateli Szczecina - ludzi zainteresowanych jego sprawami, uczestniczących w szeregu inicjatyw, świadomych siły swojego głosu i chętnych tej siły używać. W tym mieście naprawdę jest masa ludzi, którzy wiedzą, że "można!".

Jak jednak zapewne zauważyliście - jest różnica między popieraniem jednego z kandydatów, a startowaniem z jego listy w wyborach. Nie ukrywajmy - nie posiadam doświadczenia w polityce, nie znam jej mechanizmów, nie jestem ani pierwszoplanowym graczem, ani kuluarową szarą eminencją, ani nawet anonimowym działaczem niższego szczebla, który raz zainicjował oczyszczanie miejscowej piaskownicy z kociego łajna. Politykę studiowałem, polityką się interesuję, o polityce czytam, ale takich jak ja jest wielu, więc dlaczego to właśnie Owca ma być tym, który nagle zapragnął wejść w to "bagno"?

Kasa? Układy? Kariera?

Nawet nie liczcie, że będę czemukolwiek zaprzeczał i w jakikolwiek sposób zapewniał Was, że jestem idealistą, który natychmiast zrezygnuje z uposażenia na rzecz biednych dzieci i w zaciszu biura pisał projekty naprawiające świat. Nic z tych rzeczy. I tak nie uwierzycie. Myśl, która przekonała mnie do spróbowania sił w tych zawodach była następująca:

Wciąż jestem młody (politycznie mój wiek plasuje mnie w kategorii "osesek". Niemniej jednak przez 10 lat, które minęły od momentu nabycia praw wyborczych nie usłyszałem od nikogo spójnej, ani nawet fragmentarycznej oferty dla ludzi w moim wieku. Kandydaci na prezydentów i radnych skupiali i wciąż skupiają się wyłącznie na "dużych obrazkach" - stoczni, przemyśle, budownictwie, komunikacji miejskiej, inwestycjach, rewitalizacjach dzielnicowych, parkach technologicznych itp. - i nie sposób odmówić im racji. To ludzie z reguły doświadczeni, mający często świetne pomysły na rozwiązanie "dużych problemów". Bezdyskusyjnie są to ważne, jeśli nie najważniejsze wyzwania stojące przed ewentualnymi włodarzami. Nie zmienia to jednak faktu, że te problemy są w większości abstrakcyjne dla ludzi młodych - maturzystów czy studentów tudzież świeżych absolwentów bez sprecyzowanego planu na "dojrzałe" życie. Nie wynika to bynajmniej z ich ignorancji - te sprawy ich po prostu nie dotyczą. Oni , a w zasadzie my, bo czuję się wciąż częścią tej grupy, żyjemy muzyką, sztuką, filmem, sportem, wolnym czasem spędzanym wśród znajomych i doświadczeniami, które będziemy wspominać jeszcze długie lata po tym, jak wejdziemy w dorosłość właściwą. Czemu w żadnej ofercie politycznej nie ma słowa skierowanego do nas? Czemu żaden z kandydatów nie chce przyjąć na siebie odrobiny infantylnej "gęby" tylko po to, żeby powiedzieć nam - "Wy też jesteście mieszkańcami Szczecina! Wam też należy się uwaga! Wasze problemy też są ważne!"? Nie czujemy się reprezentowani, nie czujemy się rozumiani, nie czujemy, że nasze problemy, sugestie czy propozycje są w jakikolwiek sposób zauważane. Całe szczęście robimy wszystko, żeby nie poddać się "szczecinizmowi" (któremu swego czasu poświęciłem tu kilka słów) - angażujemy się w przeróżne inicjatywy kulturalne, wspieramy artystów, udzielamy się w działaniach na rzecz rozwoju sportu amatorskiego - robimy to wszystko, czego urzędnicy i tak by za nas nie zrobili. Czy to źle? Czy potrzebujemy polityki ingerującej w nasze działania? Broń Jahwe, Allahu, Brahmo czy Latający Potworze Spaghetti! Radzimy sobie świetnie - jedyne czego potrzebujemy to pomysłu, jak zagospodarować nasze działania, nasz entuzjazm oraz naszą energię i wpleść to wszystko w strategię promocji Szczecina. Mamy coraz wyższy poziom nauczania, ale młodzi ludzie wciąż wybierają inne ośrodki akademickie. Jaką część tych "emigrantów" można by było zatrzymać u siebie, gdyby miasto położyło większy nacisk na wspomaganie, rozwój i promocję lokalnych inicjatyw kulturalno-sportowych? Ilu z nich wyjeżdża, nie dlatego, że Uniwersytet Tamtejszy ma lepszą kadrę, tylko dlatego, że Tam więcej się dzieje? Ilu z nich w rozmowach z mieszkańcami Poznania, Trójmiasta czy Wrocławia wstydzi się etykietki "mieszkańca wioski z tramwajami" tudzież "beduina z pustyni kulturalnej"? Czy można ich za to winić? Z poważnymi tematami jeszcze będziemy mieli okazję się zmierzyć. Młodość to dla nas czas ładowania akumulatorów na resztę życia - a gdzie lepiej to robić niż w rodzinnym mieście, w gronie wieloletnich przyjaciół przy okazji głośnych na całą Polskę wydarzeń?

Ta właśnie myśl była w zasadzie jedynym argumentem "za" decyzją o wejściu na listę wyborczą. Chcę być tym jednym przedstawicielem młodych, który może im powiedzieć - wiem co Was boli, bo mnie boli to samo. Zmieńmy to, no bo co w końcu kurcze blade!


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

W cuda wierzysz absolwencie? Każda polityka, nawet na samorządowym szczeblu zacznie w końcu śmierdzieć.

Ale, żeby nie było "po polskiemu-zawistnemu" życzę, żeby tym razem było inaczej :)

W@lery

owiec pisze...

wiesz, ze nie wierze w cuda od jakiego czasu (moze z wyjatkiem imbryczka :P) ale cytując niejakiego Tedzika "czy to nie czas wziąć sprawy w swoje ręce"? :P