Poprułem przez fale w kierunku kraju Wikingów. Wracam za circa 2 tygodnie. Jak wrócę to będę i się pochwalę co robiłem i czemu poprułem i w jakim systemie będę pruł w następnych miesiącach. Tymczasem na do widzenia zostawiam Wam najnowiusieńszy i prześwieży plakacik z nowego Dexa:
oraz z "niecyklu" nowe inspiracje - edIT (jeśli chodzi o wymowę - moim skromnym zdaniem raczej "ed aj ti" niż "edit") ze swoim albumem "Certified Air Raid Material". Na pierwszy rzut oka, czy tam innego organu poznawczego, tytuł łudząco przypomina nazwę pierwszego wydawnictwa The Streets pt. "Original Pirate Material". Skojarzenie o tyle mylące, że Edmard Ma w przeciwieństwie do Mike Skinnera jest skośnooki, urodził się w Los Angeles i nie nawija "cockney'em". Skojarzenie o tyle trafne, że, podobnie jak Skinner, Edward porusza się muzycznie w obrębie czegoś nowego, świeżego na rynku. O ile The Streets można śmiało uznać za pioniera (/ów?) gatunku grime (w tej bardziej zjadliwej komercyjnie wersji), o tyle edIT zajmuje się wynalazkiem, który zaczyna kwitnąć na scenie muzycznej jako "glitch-hop". Kakofoniczne dźwięki, mocny bas, instrumental rodem z przytuningowanej zza oceanu fury z jednej strony, z drugiej dziwna w takiej mieszance harmonia, przetrawione elektronicznie sample, crunk, doprawione tu i ówdzie zwrotkami takich kotów jak Abstract Rude czy The Grouch - słowem instrumentalny (w większości) hip-hop XXI wieku. A może i XXII wieku, widzę bowiem po reakcjach specjalistów, że nowoczesne, elektroniczne podejście do hip-hopu wciąż może wzbudzać w niektórych odruchy wymiotne, a przestawienie się ze spokojnych, numerów na "parkietowo-bangerowy" klubowy styl może kojarzyć się z fortuną tuczącą się kałem i "schematycznym hip-hopem rodem z MTV". Nie wiem kiedy w MTV autor powyższej recenzji słyszał podobne dzwięki, jeśli ma namiar, to ja chętnie sam posłucham - obawiam się jednak, że za tęczą barwnych epitetów kryje się po prostu produkt nie trafiający w gust oceniającego. Niby ilu słuchaczy, tyle ocen, jednak porównywanie zwrotek Abstracta czy francuzów z numeru "Crunk de Gaulle", do schematycznych "ass" & "fuck" czy kiepskich MCs z ostatniego krążka Shadow'a to delikatne nadużycie. Niemniej jednak oceny macie dwie, co z nimi zrobicie to już od was zależy. Ja bawiłem się świetnie słuchając tego albumu. Znudziły mnie chwilowo kolejne produkcje czerpiącej każdą kończyną z funku, soulu czy jazzu, brzmiące podobnie "ambitne" dokonania wykonawców, którzy z elektronicznego dziewictwa uczynili cnotę. Rusza mnie elektroniczne pierdolnięcie, nowoczesne podejście do nieco skostniałych już gatunków, ten zniszczony stereotypowym podejściem "bounce" a.k.a. "bauns". Całe jednak szczęście nikt nie płaci mi za obiektywizm, dlatego mogę z czystym sumieniem polecić poniższy krążek. Do fury, na parkiet i ku wkurwieniu sąsiadów. Jak się nie spodoba - to do Los Angeles truć dupę Edwardowi. Pan Patryk ma teraz relaks.
P.S. Moja piękna, autorka poczytnego bloga "Kunamanogi", występująca w internetach pod pseudonimem Cookie zdała dzisiaj egzamin na Prawo Jazdy. Po męczarniach, porównywalnych jedynie z przenoszoną ciążą słonia, pani Ewa pokazała w końcu trzymane za pazuchą umiejętności i nie dała egzaminatorowi przyczepić się do czegokolwiek. Jako dumny, pierwszy na świecie adresat tej dobrej wiadomości dzielę się nią z Wami, bo jaram się jak dziecko. Jarajcie się i Wy zatem. Jak dzieci :)
oraz z "niecyklu" nowe inspiracje - edIT (jeśli chodzi o wymowę - moim skromnym zdaniem raczej "ed aj ti" niż "edit") ze swoim albumem "Certified Air Raid Material". Na pierwszy rzut oka, czy tam innego organu poznawczego, tytuł łudząco przypomina nazwę pierwszego wydawnictwa The Streets pt. "Original Pirate Material". Skojarzenie o tyle mylące, że Edmard Ma w przeciwieństwie do Mike Skinnera jest skośnooki, urodził się w Los Angeles i nie nawija "cockney'em". Skojarzenie o tyle trafne, że, podobnie jak Skinner, Edward porusza się muzycznie w obrębie czegoś nowego, świeżego na rynku. O ile The Streets można śmiało uznać za pioniera (/ów?) gatunku grime (w tej bardziej zjadliwej komercyjnie wersji), o tyle edIT zajmuje się wynalazkiem, który zaczyna kwitnąć na scenie muzycznej jako "glitch-hop". Kakofoniczne dźwięki, mocny bas, instrumental rodem z przytuningowanej zza oceanu fury z jednej strony, z drugiej dziwna w takiej mieszance harmonia, przetrawione elektronicznie sample, crunk, doprawione tu i ówdzie zwrotkami takich kotów jak Abstract Rude czy The Grouch - słowem instrumentalny (w większości) hip-hop XXI wieku. A może i XXII wieku, widzę bowiem po reakcjach specjalistów, że nowoczesne, elektroniczne podejście do hip-hopu wciąż może wzbudzać w niektórych odruchy wymiotne, a przestawienie się ze spokojnych, numerów na "parkietowo-bangerowy" klubowy styl może kojarzyć się z fortuną tuczącą się kałem i "schematycznym hip-hopem rodem z MTV". Nie wiem kiedy w MTV autor powyższej recenzji słyszał podobne dzwięki, jeśli ma namiar, to ja chętnie sam posłucham - obawiam się jednak, że za tęczą barwnych epitetów kryje się po prostu produkt nie trafiający w gust oceniającego. Niby ilu słuchaczy, tyle ocen, jednak porównywanie zwrotek Abstracta czy francuzów z numeru "Crunk de Gaulle", do schematycznych "ass" & "fuck" czy kiepskich MCs z ostatniego krążka Shadow'a to delikatne nadużycie. Niemniej jednak oceny macie dwie, co z nimi zrobicie to już od was zależy. Ja bawiłem się świetnie słuchając tego albumu. Znudziły mnie chwilowo kolejne produkcje czerpiącej każdą kończyną z funku, soulu czy jazzu, brzmiące podobnie "ambitne" dokonania wykonawców, którzy z elektronicznego dziewictwa uczynili cnotę. Rusza mnie elektroniczne pierdolnięcie, nowoczesne podejście do nieco skostniałych już gatunków, ten zniszczony stereotypowym podejściem "bounce" a.k.a. "bauns". Całe jednak szczęście nikt nie płaci mi za obiektywizm, dlatego mogę z czystym sumieniem polecić poniższy krążek. Do fury, na parkiet i ku wkurwieniu sąsiadów. Jak się nie spodoba - to do Los Angeles truć dupę Edwardowi. Pan Patryk ma teraz relaks.
P.S. Moja piękna, autorka poczytnego bloga "Kunamanogi", występująca w internetach pod pseudonimem Cookie zdała dzisiaj egzamin na Prawo Jazdy. Po męczarniach, porównywalnych jedynie z przenoszoną ciążą słonia, pani Ewa pokazała w końcu trzymane za pazuchą umiejętności i nie dała egzaminatorowi przyczepić się do czegokolwiek. Jako dumny, pierwszy na świecie adresat tej dobrej wiadomości dzielę się nią z Wami, bo jaram się jak dziecko. Jarajcie się i Wy zatem. Jak dzieci :)
10 komentarzy:
Szanownej Pani Cooki z calego mego serca gratuluje ;] i coz.. przyznam sie.. zazdroszcze konca katuszy z WORDem.. ;]
no sama jeszcze nie moge w to uwierzyc Moniko :D
musisz koniecznie zdradzic swoj sekret ;] i sprzedaz mi prawa na wykorzystanie go!! ;]
sekret? exam na 19. Pani Ela jako egzaminator. W ciagu dnia Luby u boku, dobry obiad, dżojek i czil, niemyślenie o tym co jest o 19. Działa :)
czy ty chcesz mi powiedziec ze poszlas na egzamin pod wplywem narkotykow ??? ;] toz to skandal... bede musiala to glosic ;D
oj tam, pewnie wywietrzaly z mojej glowy do wieczora, ale ogolnie, tak, tak wlasnie zrobilam :D
gratuluję, nie prawa jazdy ale wyobraźni.
kierowca
dziękuję uprzejmie!
edit is god.
gratuciasiu!
dziekuje Farfocelku :*
Prześlij komentarz