piątek, 5 czerwca 2009

sobotnie farmazony na rózne tematy

pod oknami bohaterską śmiercią umierają źdźbła trawy, co skutecznie przerywa moje sny o rozmowie z danem majerle o mojej koszulce i z lebronem jamesem o tym, że będę jego fanem w 2009 (we śnie chłopak wyglądał na 17 lat, nawet nie był dużo wyższy :P). cóż, sny rządzą się swoimi prawami, podobno kiedyś śniłem się niejakiej Joannie a.k.a. Coco, w roli śmiałka atakującego stado ork gołymi zębami. Po cóż to robiłem? Ano, jak wynika z opowieści Joanny, płynęliśmy przez to jezioro na wersalce, a ja powiedziałem, że wolę zginąć w walce z tymi potworami (nieco ubarwiam Asiu :P), niż umrzeć na mokrym materacu. O innych sennomarzennych wygibasach wyobraźni (podobno autystycznej, specjalistka się wypowiedziała) wspominać nie będę. Każdy, kto sny chociaż w części pamięta, wie, że żaden Peter Jackson do spółki z Georgem Lucasem, Stevenem Spielbergiem i Jarosławem Żamojdą lepszego filmu nie skleci. No ale dość już o snach bo to temat-amazonka i pewnie każdy z Was dołożyłby ze dwa tomy swoich własnych opowiadań. Skoro jednak dość od snach, to o czym dzisiaj? Znowu skatowałem bloga długą przerwą, niemniej jednak kilka tematów do podjęcia kołatało mi się po głowie. te poważniejsze (a są takie i to dwa) zostawię na następny raz, dzisiaj natomiast będzie sobotnio, czyli jak mawia młodzież - lajtowo.
Najsampierw sport. nie uciekajcie jeszcze, bo nie o NBA dzisiaj będzie (mimo, że finał się rozpoczął, nie ma w nim moich faworytów, a mimo obecności Gortata w jednej z drużyn, nie potrafię się jakoś na poważnie emocjonować rywalizacją, no nie wiem czemu). Dzisiaj będzie o innej stronie sportu, tego ponoć najważniejszego, bo olimpijskiego. Wiem z jakimi hasłami ta "inna" strona sportu się od razu kojarzy - łapówki, doping, oszustwa, sędziowanie na kalosza, etc. Dziś jednak będzie o tej jeszcze innej, powiedziałbym nawet inniejszej (gdyby takie słowo istniało w języku polskim), promocyjnej stronie sportu olimpijskiego. Najpierw, gwoli ścisłości małe wyjaśnienie - poniższe info sprzedał mi Maciej Kwiatkowski, profesjonalny komentator koszykarski, podpseudonimowy raper nazywany polskim Chali2na, analityk NBA, a prywatnie mój ziom-kolo, stąd dla niego podziękowanie za temat do notki. Wróćmy jednak do meritum.
Niejaki Alan Clarke, członek "International Society of Typographic Designers", podobno jeszcze student UCF, zaproponował na swojej stronie projekty plakatów reklamowych na najbliższe Igrzyska z Londynie.




Nie jestem znawcą branży reklamowej, przyznam bez bicia, że nie zwróciłem uwagi na warsztat, technikę czy ewentualne inspiracje towarzyszące owym projektom, tym bardziej jednak czuję się uprawniony do oceny plakatów. W końcu mają one trafiać do przeciętnego zjadacza billboardów, miłośnika sportów i olimpijskich zmagań. A trafiają niemal idealnie. Proste wzory, nieskomplikowane nawiązania, chciałoby się wręcz powiedzieć, że autor korzystał chyba z oprogramowania Commodore c64. Propozycje są tak proste, że aż genialne, złożone z figur geometrycznych już na pierwszy rzut oka nie pozostawiają wątpliwości co do dyscypliny jaka promują. Wiem, że to tylko projekt, do tego nieoficjalny, ale plakaty Clarke'a zdążyły już nieźle zamieszać w sieci. Trzymam mocno kciuki za tego młodego grafika i wierzę, że decydenci z Londynu wezmą jego pomysły pod rozwagę. Jeśli nie, to czekamy na niego przed Euro 2012 - nam też przydałaby się porcja prostych i chwytliwych posterów promocyjnych.

And now, jak mawiał John Cleese, for something completely z innej beczki. W sieci pojawił się zwiastun nowego filmu z Brucem "Szklana Pułapka" Willisem. Na wstępie zaznaczę, że przestałem już tak nałogowo ćpać trailery, od kiedy kolejne filmy, których zapowiedzi robiły na mnie mega wrażenie, okazywały się tak słabe, że te zapowiedzi wystarczyłyby w zupełności. Moja naiwna wiara, że "może w pełnym metrażu będą jakieś sceny których nie ma w zwiastunie", została brutalnie obita przez kilka słabych produkcji, dlatego i trailerów na moim blogu, jak zauważyli może stali czytelnicy, jest już coraz mniej. Dzisiaj zrobię wyjątek. Film, o którym mowa, to "Surrogates", czyli w wolnym tłumaczeniu "zamienniki" (chociaż polskie tłumaczenie tytułu na pewno miło nas zaskoczy kreatywnością). Rzecz dzieje się (rzecz jasna oczywiście) w przyszłości gdzie... stop. Mała dygresja. Podczas obserwacji rozwoju sieci, portali społecznościowych, komunikatorów, wreszcie gier on-line symulujących życie, nachodzi mnie czasem taka myśl, że najpóźniej za 100, może 200 lat (hej, 200 lat temu jeździliśmy bryczką i zabijaliśmy pchełki złotym młoteczkiem - impossible is nothing) ludzie przestaną w ogóle wychodzić z domów. Nie będą mieli na to ani ochoty, ani ku temu powodu. Praca? Fizyczną przejmą maszyny, umysłową można bez problemu wykonywać za pomocą komputera z internetem już teraz. Zakupy? Kontakt z przyjaciółmi? Podróże? Wydarzenia kulturalne? Już teraz wszystko to można mieć za pomocą sieci, dwa wieki nie posuną tego bynajmniej w tył. Zostaje tylko seks i prokreacja, ale na to nauka odpowie pewnie szybciej, niż nam sie wydaje. Stąd moja mała wizja świata A.D. 2200 z pustymi ulicami, na których od czasu do czasu pojawią się trędowaci "offline'owcy". Stąd też ta dygresja, "Surrogates" bowiem to film bazujący na podobnej wizji przyszłości. Według jego twórców, ludzie za lat trochę, nie będą wychodzić z domów, bo życie będą za nich wiodły ich zastępcze "ja" - perfekcyjnie skonstruowane roboty, podłączone do umysłu właściciela, co za tym idzie, będące jego wiernym odbiciem. Prawdziwe sapiensy ułożą się wygodnie do łóżka, przyodzieją futurystyczny zestaw audio-video i jednym kliknięciem połączą się ze swoimi robotami, przez które wieść będą normalne (lub nie) życie w... "realu", jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. Film jest oparty na komiksie (co w czasach Watchmenów, Sin City czy 300 brzmi już na szczęście jak zaleta), a fabuła, co oczywiste, skupia się na momencie potężnego kryzysu w tym świetnie działającym utopijnym społeczeństwie przyszłości. Więcej szczegółów i szczególików w zwiastunie, ja naiwnie wierzę, że może wyjść z tego kawałek porządnego, klimatycznego S-F. Nawet mimo fryzury Bruce'a.


jeśli jednak wolicie często przeze mnie prezentowane (w niecyklicznym cyklu "filmy, których nie zobaczysz w kinie") nerdowskie produkcje spod znaku "sci-fi-słaby-komp-scenarzysta-narkoman" a do tego wierzycie w pana boga wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych (chociaż nie jest to warunek obligatoryjny), to bez wątpienia przypadnie wam do gustu film "monster ark". czemu? no jak to, proszę pana, proszę pani, przecież to oczywiste, że biblijny-czyli-mityczny Noe zbudował 'narpief' arkę, którą przewoził najgorszego demona świata do miejsca jego wiecznego spoczynku, a dopiero potem ratował wombaty, kuny domowe i ornithorhynchus anatinus przed zgubnym wpływem ulewnego deszczu, który niejaki Jahwe wymyślił podobno żeby utłuć starożydowskich dresiarzy. jeśli więc lubicie promowane tu przeze mnie kino bez klasy, mitologiczne pomieszanie z poplątaniem, efekty z pentium II i grę aktorską z przełomowych odcinków "Santa Barbara", to skorzystajcie z linku poniżej i sprawdźcie czemu motyw "ukrytych-biblijno-chrześci-judaistycznych" tekstów jest tak żywy, mimo artystycznej porażki ekranizacji "Kodu Da Vinci". plus Deebo w głównej roli militarnej. polecam.
i to by było na tyle
Owiec.



p.s. jeśli czytasz to w sobotę to zapamiętaj, jeśli już w niedzielę to rusz dupę sprzed kompa i do lokalu. wyborczego rzecz jasna.
jeśli zaś nie widzisz żadnego sensu w głosowaniu, to chociaż zapewnij sobie tym krzyżykiem prawo do narzekania. warto.

2 komentarze:

Cookie pisze...

...albo postaw kilka z niewaznym glosem, ale tez procentem w kwestii frekwencji ;P

Monia pisze...

poszlam, nakreslilam i bede narzekac coniemiara :]