W zeszłym roku, może niektórzy pamiętają, wybrałem się z Ciastkiem w podróż do Warszawy, a był to początek września i lato się właśnie kończyło. Pojechalimy sobie wtedy, gdyż sieć w której mam telefon, a mianowicie Orange, zasponsorowała w centrum stolicy festiwal, którego główną atrakcją miały być koncerty Apollo 440, Kelly Rowland i Wyclef Jean'a, w dodatku za całkowitą darmoszkę. Dodatkowym atutem miał być występ naszego kochanego Grzesia a.k.a. Twistera Winylowego Kocura na towarzyszącym głównym koncertom występie z okazji promocji marki "Cafe Fogg". Koncerty za free, mieszkanie na szczęście również, dzięki wydatnej pomocy p. Adama, znanego w niektórych kręgach pod pseudonimem "Ojciec Mojej Pięknej" - nic tylko jechać i się bawić. Apollo 440 to gwiazdy mojej młodości, "Electro Glide In Blue" przesłuchałem tysiąc razy; Wyclef, co by o nim nie mówić, to również gwiazda z najwyższej półki, tak z czasów The Fugees, jak i solowych dokonań chociażby na genialnej płycie "Ecleftic". Koncert wypadł wyśmienicie, Apollo zagrało bardziej dla fanów, Kelly Rowland odpuściliśmy, bo akurat na Pradze miał zagrać za friko George Clinton (nie, to nie ten prezydent-saksofonista, który nie zaciągał się trawką i nie zostawił nasienia po fellatio na bluzce stażystki nazwiskiem Levinsky), niestety lokal miał mocno ograniczoną wielkość, więc się nie dostaliśmy, co nie zmienia faktu, że gdybyśmy o tym wiedzieli to Kelly Rowland również byśmy odpuścili i poszli do Subwaya, którego wtedy jeszcze w Szczecinie nie było. Potem na scenę wyszedł Wyclef i z zakontraktowanej godziny zrobiły się trzy godziny szaleństwa na scenie, pod sceną, w tłumie, na wozach transmisyjnych i gdzie bądź. Zagrał wszystko co miał zagrać, solo, Fugeesów, featuringi, tańczył, śpiewał, tupał nogą, zapraszał na scenę, pozdrawiał wshystkiech polaaakuuuf - zrobił Show przez duże O. Przypomnę raz jeszcze, że to wszystko za kompletne friko, darmo, za nic, za zero.
Czemu wracam do tego wydarzenia po roku? Otóż sieć, w której mam telefon, czyli wspomniana Orange, organizuje w tym roku podobne wydarzenie, pod identyczną nazwą Orange Warsaw Festival, tym razem z numerkiem 2009. O ile zeszłoroczny line-up to połączenie mojego osobistego przebrzmiałego już idola, pop gwiazdki i wykonawcy może i z najwyższej półki, ale nie wydającego ostatnimi czasy żadnych interesujących produkcji, o tyle w tym roku organizator zaczął od absolutnej, wspominanej przeze mnie bomby w postaci zespołu N*E*R*D. Rockowo-alternatywno-rozpierdalającego-uszy-w-drobny-mak projektu Pharrella przedstawiać nie trzeba, dodatkowo wspomnieć warto, że o ile przeżywający kryzys producencki Williams zdawał się wypalić (vide potworki muzyczne dla Madonny), o tyle ekipa N*E*R*D nie obniżyła poprzeczki i jej trzeci, wydany w zeszłym roku album stał na równie wysokim poziomie, co dwa poprzednie, nagrane jeszcze za czasów świetności The Neptunes i mocno wówczas z ich produkcjami kojarzonych. Dodatkowo TEN właśnie zespół to absolutnie przeulubiona ekipa Ciastka, która skłonna była podróżować w moim skromnym towarzystwie aż do dalekiego Londynu, aby obejrzeć ich na Lovebox Festival. Całe szczęście "nerdynerdynerdy" postanowili wyjść na przeciw jej marzeniom i zagrać za darmo w Warszawie. Dzisiaj natomiast poinformowała mnie (Ciastko oczywiście), że Orange ogłosiło dwie kolejne gwiazdy swojego darmowego, plenerowego "eventu". o MGMT nie wspomniałem, bo to nie moja bajka - chociaż występ w roli gwiazdy na festiwalach Lollapalooza, Glastonbury czy Roskilde, skłania mnie przynajmniej do zapoznania się z ich twórczością, będącą dla mnie chwilową muzyczną terra incognita. Wracając jednak do meritum, o ile zeszłoroczni wykonawcy nie byli pierwszej świeżości (to żaden argument przeciw, jedynie stwierdzenie faktu), o tyle dwie pierwsze gwiazdy tegoroczne, to zespoły w najwyższej formie. Co więc pozostało mojemu kochanemu operatoru komórkowemu? Zgadliście - zaprosić dwie kolejne gwiazdy, które z tonu nie spuszczają. Jak pomyśleli, tak zrobili, a jak zrobili to ogłosili - Panie, Panowie, dwóch kolejnych wykonawców, którzy za darmo zagrają dla Was w Warszawie w dniach 4-5 Września, to nie kto inny jak Groove Armada i Calvin Harris. Opadła szczena na podłogę, pobiegliście do łazienki się masturbować i na golasa w oknie krzyczycie "eeeyyyeeeyeyyeyyeeeeeee"? nie? to do roboty, bo właśnie pojawił się line-up, który swoją jakością zjada płatnego, przerośniętego indie-Open'era na śniadanie. Dzisiaj, w porannym uniesieniu, takim domowym morning glory, napisałem, że Open'er może się sodomizować ze swoim składem przy Orange Music Festivalu. Po ochłonięciu zdanie podtrzymuje, co więcej proponuję, żeby zrobili to gitarą naszpikowaną emo-żyletkami, skoro z eklektycznego święta dobrej muzyki zrobili święto gimnazjalistów w rurkach, trampkach, arafatkach i muchokularach. OMF (brakuje tylko G na końcu tego skrótu) muzycznie rozpierdala tegoroczny line-up trójmiejskiego festiwalu i nie cofnę tego aż do września, chyba, że po drodze pojawią się jakieś nieprzewidziane przeszkody. Na dzień dzisiejszy na mojej osobistej mapie letnich muzycznych orgazmów są trzy miejsca - Szczecin (Boogie Brain), Płock (Audioriver) i Warszawa (Orange Warsaw), które Wam również z głębi kuny polecam.