środa, 21 stycznia 2009

sens życia wg owcy pythona

Owco gdzie wpis o tym, a owco gdzie wpis o tamtym, a napisz to, a może tamto, a może w ogóle cokolwiek, bez ładu i składu ale napisz. No to piszę. O czym? Długo się zastanawiałem o czym, odrzucałem kolejne tematy, aż doszedłem do tematu, który ruszył mi w głowie kolejne zakładki. Napiszę zatem o tym, co popycha nas do przodu, o tym co nas motywuje do działania, o tym co napędza i Ciebie i mnie do każdej czynności, której się podejmujemy. O tym, co naprawdę odróżnia nas od całej chmary żyjątek na tej kulce wody i kamieni. O sensie, a właściwie o ciągłym jego szukaniu. To jest prawdziwa różnica między człowiekiem sapiącym, a każdym innym żyjącym stworzeniem. Nie umiejętność przekazywania informacji, bo to potrafią i małpiszony i kaszaloty, nie poczucie piękna, bo to mają i kaczki i pawie, nie zdolność podporządkowania sobie natury i zmieniania jej według własnych zasad, bo tym parają się i bobry i termity. Nic tak bardzo nie różni nas od zwierząt jak szukanie SENSU we wszystkich przejawach naszej dziwacznej egzystencji. Niczego w życiu nie robimy "ot tak", a jeśli już, to takie zachowanie zawsze jest jakoś negatywnie naznaczone. Idziemy do szkoły, nie dla samej nauki, ale po to, by ta wiedza dała nam jakieś przydatne "życiowe" instrumenty za lat kilka czy kilkanaście. Pracujemy nie po to by wykonywać durne czynności codziennie do usranej emerytury, ale po to by zarabiać/robić karierę/spełniać się/tworzyć/niszczyć/pomagać/przeszkadzać etc.. Sensu szukamy w łączeniu się w pary, potem w ślubach, dzieciach, rozwodach, kłótniach, powrotach, nawet w seksie czy wieczornym masażu stóp, przed pójściem spać. Śpimy również z sensem, żeby się wyspać, nabrać energii i siły, żeby po przebudzeniu móc pójść w świat i szukać kolejnych sensów dla kolejnych czynności. Sens ma sport, sens ma muzyka, sens ma zabawa i sens ma odpoczynek. w końcu te wszystkie poszukiwania małych sensów każdego dnia kumulują się i dochodzimy do ostatecznego pytania - o sens tego wszystkiego. już nie o sens nauki, nie o sens pracy, nie o sens relacji w rodzinie, czy o sens utrzymywania kontaktów ze znajomymi. zaczynamy się zastanawiać nad sensem życia, i dochodzimy do wniosku, że nikt nic tak naprawdę o nim nie wie. co wtedy robimy? oczywiście zaczynamy go szukać, bo jeśli nadaliśmy już sens każdej najmniejszej czynności, którą wykonaliśmy, to tym bardziej musimy nadać sens całemu obrazkowi, który z tych czynności się układa. W tym wielkim hipermarkecie, w którym żyjemy, oklejamy wszystkie produkty sensem, jak naklejkami z ceną, a na koniec wymyślamy sobie kasjerów, którzy mają nas (w naszym mniemaniu) rozliczyć przy kasie z każdego kodu kreskowego. dla uduchowionych takimi kasjerami będą jezus, allah, budda czy kryszna, dla innych natura, przyroda, czy inni ludzie - słowem ktokolwiek/cokolwiek, względem kogo/czego można będzie na końcu odczytać i ocenić sens naszych wszystkich działań, tj. podliczyć ich wartość i wystawić odpowiedni rachunek. oczywiście łudzimy się, że im wyższa będzie suma, tym nasze życiowe zakupy będą miały większy sens, tym nasz koszyk będzie pełniejszy, a co za tym idzie tym większa będzie jego wartość. Dlatego nie pozwalamy sobie na wrzucanie produktów bez naklejek, bo boimy się, że ktoś je nam cofnie, że wrócą gdzieś w czeluście magazynu, a my tylko niepotrzebnie się natargamy, zupełnie z nich w efekcie nie korzystając.

pewnie zastanawiacie się teraz co właściwie mnie naszło, jaki jest wydźwięk tej notki i co właściwie jest złego w szukaniu sensu w życiu i znajdowaniu go w każdej prostej czynności (bo negatywny wydźwięk tego tekstu można chyba poczuć od razu)? mam ostatatnimi czasy mały kryzys dotyczący właśnie sensu przeróżnych działań jakich się podejmuję, albo i nie podemuję. dużo myślę o mojej przyszłości, która zamiast być przede mną to wciąż jakby zwalnia, a ja wciąż nadeptuję jej na buty i zamiast iść krok w krok to przeszkadzamy sobie i wciąż gubimy razem rytm. dużo zastanawiam się właśnie nad tym idiotycznym przeświadczeniem, że każdy ruch musi mieć sens, że wszystko robię "for a reason", że każda decyzja, każde działanie musi mieć jakąś wymierną wartość, że jeśli zrobię coś "bez sensu", tylko dlatego, że MOGĘ i CHCĘ, a nie dlatego, że POWINIENEM to będzie dla mnie krok w tył, to będzie produkt bez kodu i ceny, a więc i bez wartości. a przecież to nie naklejka nadaje mu tą wartość. JA to robię. jeśli chcę mogę zedrzeć cenę, mogę nakleić nową i mogę zostawić pudełko czyste. nikt mnie nie rozlicza, nie ma nade mna kasjera, te "zakupy" są dla mnie i tylko dla mnie. JA decyduję o tym na co przeznaczę każdy z "produktów", czy podzielę się nim z rodziną, przyjaciółmi, czy oddam biednym nieznajomym ludziom, czy może wykorzystam sam ku własnej uciesze. tyle teorii, praktyka jest niestety o wiele trudniejsza i z tą praktyką i z wcieleniem w nią tych przemyśleń walczę od jakiegoś czasu. Wiem, że nie tylko ja, że sporo osób staje w pewnym momencie i pyta się "po co?". "czemu by nie zrobić tego inaczej?". "czemu nie potrafię podjąć innej decyzji?". "czemu przyswajam zdanie wszystkich na około i mimo, że sie z nim nie zgadzam, to udaję że mają rację i brnę w to dalej?". jest pewnie wiele odpowiedzi - presja, uczucia, zobowiązania - narzucone nam, ale też stworzone przez nas ramy w których powstają nasze małe obrazki. trzeba sporo odwagi i siły woli żeby je połamać, żeby wyjść poza. czemu? bo przy okazji łamiemy też ramy obrazków malowanych obok, a nawet częściowo zachodzących na nasze bochomazy. niszczymy czyjeś nadzieje, czyjeś oczekiwania, psujemy czyjś zamysł, czyjąś wizję. i to boli, czasem jedną, czasem obie strony. niemniej jednak często to jedyny sposób, żeby odpowiadać za każde pociągnięcie pędzlem i co najważniejsze na skończonej pracy z czystym sercem podpisać się własnym imieniem i nazwiskiem.

p.s. wybaczcie taki ciemny i ciężki ton dzisiejszego tekstu, ale potrzebowałem wyrzucić te rzeczy z siebie. wybaczcie też grafomańskie porównania, czy metafory, poeta ze mnie żaden, chociaż pewnie z czasem i dystansem tekst nieco zblaknie i nie będzie tak straszył.

na rozweselenie zaś, bo w koniec końców dość wesoły ze mnie gość, macie trochę muzyki. dziś soundtrack do filmu, który zadebiutował w kinach w ubiegły piątek, ale do naszych kin pewnie nie doleci nigdy, więc chociaż za wydanie DVD trzymajmy kciuki. zawartości albumu można się spodziewać, gdyż film to "silverscreenowa" biografia jednego z największych (dosłownie i w przenośni) raperów, jacy złapali za mikrofon. Panie i Panowie - Notorious B.I.G.

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

niewiele zrozumiałem, ale z jednym się zgadzam od razu: bobry rzeczywiście mają zdolność podporządkowania sobie natury i zmieniania jej według własnych zasad.

Cookie pisze...

a ja zrozumialam, Ty wieszco ;]

owiec pisze...

rymson, wlasciwie wyciagnales z notki to co najwazniejsze :) wiec sie reszta nie przejmuj, to tylko opakowanie dla mysli przewodniej o bobrach :D

skandal pisze...

moj maly odkrywczy Patricio Coehlo :*

owiec pisze...

dzieki moj jeszcze mniejszy odkrywczy Adnan Ghalib :)))

skandal pisze...

Andan Ghalib Cie spapral... i teraz chce sprzedac wasz sex-tape. i gdzie tu sens?

owiec pisze...

jak to gdzie

money money money.

Anonimowy pisze...

ciekawe ciekawe, myślę, że to troszkę takie tłumaczenie, żeby życie nie było przypadkiem za trudne, ale życie to życie, i trzeba sobie z nim radzić, ale to tylko moje skromne zdanie

za to zgadzam się co do części o robieniu czegoś dla kogoś ;)


musiałam trochę pomarudzić, sorry :P

/Bao

Anonimowy pisze...

a ja chciałabym skomentować film biograficzny o BIGim. ja się jaram! nie wiem jeszcze czy się czasem nie przypalę oglądając owe dzieło ale czekam... :)
do Skandala: Nie Andan tylko Asłan, papudraku :D

Żą