Ale heca!
Albo jednak jeszcze nie, od początku - w przerwie Super Bowl koncert dała Beyonce. Koncert był na poziomie, śpiew był na poziomie, efekty były na poziomie, goście byli (były) na poziomie, choreografia na poziomie i wreszcie główna bohaterka była na takim poziomie, że w co drugim domu przed telewizorem porobiły się od tego poziomu piony. W drugiej połowie domów przedstawicielki płci pięknej odkryły istnienie futbolu amerykańskiego, który podobno miał tej nocy być na biforze przed i na afterze po. Taki to był koncert! Kilka dni później, po koncercie w sieci pojawiły się fotki. Fajne fotki, z nogą tu, dekoltem tam i cycem pomiędzy. Niestety! Wśród setki ujęć do fapowania, znalazły się również ujęcia powodujące opadanie wszystkiego co tylko opaść może. Może z wyjątkiem poziomu rozbawienia, bo widok Beyonce z japą jak zmęczony buldożek francuski, to nie jest widok codzienny. Rozbawienie jednak minęło, bo ileż można patrzeć na słabe ujęcie fajnej laski? Lepiej wpisać w Google "Beyonce GQ photo shoot", kliknąć "grafika" i wrócić do fapu. Kolejny dzień w internecie - chciałoby się powiedzieć.
A jednak, zdarzyła się heca. Ktoś z managementu wspomnianej Beyonce zobaczył te zdjęcia i wystosował w jej imieniu pismo do Sz. P. Internetu (ciekawi mnie co wpisał w adresie) z kategorycznym żądaniem usunięcia wszystkich niekorzystnych ujęć swojej podopiecznej z sieci. Jak zareagował Pan Internet? Zgodnie z przewidywaniami - czyli tak jak reaguje zawsze, kiedy ktoś od niego czegoś kategorycznie żąda. Najpierw wystawił gołą dupę, potem pokazał fakolca, a na koniec wykrzyczał gdzie go może ten management pocałować i co myśli o jego matce. Po czym zabrał się do zabawy ze swoją ulubioną zabawką - Photoshopem. Sieć zalała fala mniej lub bardziej udanych przeróbek zdjęcia Beyonce, co podobno jeszcze bardziej wkurzyło management, który się popłakał, powiedział że on się tak nie bawi i wszyscy w Internecie są u pani. Oczywiście część siecionautów wzruszył los skrzywdzonej gwiazdeczki, ale ich pełne łez i historii o ludzkiej zawiści komentarze zniknęły w odmętach chamstwa i zwykłej ludzkiej niegodziwości. Och, świat jest zuy!
Jaki z tego morał? Po pierwsze taki, że Pan Internet, to skurwiel jakich mało. Nie wybacza, nie przepuszcza, wyśmiewa się ze wszystkiego, a na dodatek nie ma wyrzutów sumienia. Po drugie - jeśli jesteś osobą publiczną, to narażasz się zarówno na komplementy jak i docinki ze strony anonimów przy klawiaturze. Jeśli tolerujesz jedno, to musisz też tolerować drugie - nie masz wyjścia. I wreszcie najważniejsze, już bezpośrednio w stronę pani B. Jesteś jedną z najgorętszych lasek na tej planecie, nie ma faceta, który zareagowałby na Twój widok "meh", sprzedajesz miliony płyt i miliony biletów na koncerty. I wkurwia Cię jedno niekorzystne ujęcie, które trafiło do sieci? Really?! Nie wiem jak sytuacja wyglądała naprawdę, ale widzę dwa wyjścia. Albo Beyonce ma po tylu latach na scenie skórę cieńszą niż folia spożywcza, albo jej management zareagował jak banda skończonych osłów. W pierwszym przypadku sugeruję zakończenie kariery i kilka wizyt u psychoterapeuty, bo coś tu jest nie halo. W drugim, bardziej prawdopodobnym, sugeruję zwolnienie tej bandy cymbałów, bo jeśli ktoś pracuje jako specjalista od PR takiej gwiazdy jak Beyonce i w 2013 roku nie wie na jakich zasadach funkcjonuje Internet, to trzeba go trzymać jak najdalej od showbizu, bo sobie w końcu zrobi krzywdę.
Na koniec zaś przypominam wszystkim zasmuconym fanom jedną rzecz - takie hece w sieci mają wyjątkowo krótki okres ważności. Za kilka dni ktoś ze znanych i lubianych rozjebie lamborghini po pijaku, nagra seks-taśmę, albo pokaże chuja na czerwonym dywanie i nikt już nie będzie pamiętał o fotkach z Super Bowl. Tymczasem życzę nieco dystansu - przydaje się.