sobota, 4 grudnia 2010

iBitwa

Jestem raczej, jak dobrze wiecie, dość pokojowo nastawiony do życia. Nie tłukę się ze szczerbatymi dresami, nie rozpierdalam butelek na głowach losowo wybranych przechodniów, przeklinam tylko wtedy, kiedy żartuję (czyli sporo), nie posiadam żadnej broni, a konflikty załatwiam rzeczową dyskusją na argumenty merytoryczne, lub soczystym "a weź spierdalaj".

W miniony czwartek sprzeniewierzyłem się swoim zasadom i wziąłem wraz z dysk dżokejem Najtlajfem udział w Red Bull I-Battle - bitwie na empetrójki z iPodów, iPhonów iInnych produktów Apple, które robią "lalala". Schemat był prosty: 8 dwuosobowych ekip, ring na podwyższeniu, pełny klub (Lulu) i bójka "numer kontra numer" okraszona wydurnianiem się przy linach w celu zdobycia sympatii publiczności (która przez darcie ryja decydowała o zwycięstwie tych lub tamtych). Dodatkowym atutem był backstage z wódką, red bullami i dziwnymi papierosami, po których masz oczy jak przerwa między jedynkami Sookie Stackhouse. Zabawa była przednia, awans do finału przegraliśmy o przysłowiowy głos czyli jeden decybel z ekipą Sage'a i Dj'a Pete. Oni jednak musieli w finale uznać wyższość takiej dwójki szaleńców, że ja nie mam pytań, odpowiedzi ani nawet komentarzy. Maski jak Jabbawockeez, nunczako, salta w tył, choreografie do każdego numeru (she got the moves mate!) - wszystko na misternie przygotowanych podkładach ("Cockney Violin" mnie zniszczył!) i już było wiadomo, że „Wszystko Wszędzie Team” odprawią z kwitkiem resztę konkurencji. Co zresztą stało się po końcowym darciu mordy, przy którym wuwuzele w RPA są jak ciche pierdnięcie w towarzystwie, żeby nikt nie słyszał.

Hulana była przednia, z nieoficjalnych źródeł bliskich fabryce Red Bulla w Bangladeszu wiem, że podobno jedna z najlepszych w Polsce, jeśli nie najlepsza. Tak się bawi Szczecin, tak się bawią szczecinianie, tak my się bawimy. Jeśli chcecie chociaż liznąć przez monitor trochę flejworu z czwartku to zapraszam do filmiku poniżej.

Tak - ten z trąbką to ja.



Brak komentarzy: