poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Pięćdziesiąt Koła / Cyck-o-rama

Podziękowanie.

W imieniu autora bloga, niejakiego Owcy "Tak Mi Mów", zwane pieszczotliwie Owieczką, Kłakiem, Wełniakiem, Owczarzem, Muflonem i Wenezuelą, składam na Wasze czytelnicze spojówki niniejsze podziękowania. Kiedy 26 Marca 2008r. zakładałem ten pamiętnik, nie przypuszczałem, że już 9 Sierpnia 2010r. będziemy tu świętować 50 000 unikalnych odwiedzin. Dziękuję Wam zatem za "bywanie", za czytanie (ze zrozumieniem, jak i bez), za komentowanie, za polecanie, za odradzanie, za niezgadzanie się i za głosy krytyczne. Jak już wiele razy mówiłem, za każdym razem kiedy piszę notkę bawię się wyśmienicie i mam nadzieję, że Wy również bawicie się przynajmniej przeciętnie albo i nie najgorzej. Z tej okazji mam dla Was mały prezencik. Odrestaurowany, stuningowany, naoliwiony i zatankowany do pełna wpis, enigmatycznie zatytułowany "100". "100" powstał w czasach świetności umysłowej autora i jest przez niego samego, jak i wielu czytelników uznawany za szczytowe osiągnięcie pisarskie w tym zakątku internetu. Jest to cyckiem podszyta historyjka opowiedziana z okazji setnej notki na blogu, dlatego też jako jej twórca (a także z lenistwa i obawy, że nie wymyśli nic lepszego) autor postanowił przedstawić ją raz jeszcze. Panie, Panowie i Hermafrodyci - przed Wami "Setka".

"100"

Jest, nareszcie jest, długo oczekiwany, wspaniały, nietuzinkowy, zabawny ale i zmuszający do refleksji, epicki a zarazem przytulnie kameralny, dzisiaj ujrzał światło dzienne. Kto? Co? SETNY post w historii tego bloga. Początki nie były łatwe, pamiętam jakby to było dziś... nie, przepraszam nie pamiętam tego w ogóle, co nie zmienia faktu ze 100 notatek dalej wciąż tu jestem przez wzloty i upadki, ups and downs, niczym listonosz przez burze i śnieżyce docieram do was coprawiedziennie z nową porcją słowa pisanego (szkoda, ze epistolografia to sztuka pisania listów a nie postów na blogu, bo takie byłoby piękne określenie 'z nową porcją epistolografii... ehhh grubemu zawsze wiatr z dupy :/)

Długo zastanawiałem się o czym miałby być ten setny post? Czy ma być uroczysty? Odświętny? Na galowo z aksamitką pod szyją? Czy może zwykły, dla ludziów, prostym językiem w dresie pisany. Wtem! Dzisiejszy gadugadowy opis Rymka dał mi impuls. "O czym napisze? O tym co lubię najbardziej... O CYCKACH!". Tak moi drodzy, opis Rymka ('dziś nielegalnie pokażę cycki na kąpielisku "Arkonka"') i związana z nim prawdziwa niczym ze strefy 11 szczecińska historia skłoniła mnie do popełnienia paru zdań na najważniejszy temat świata.

Cycuszki, piersi, bimbałki, bufet, jabłuszka, bliźniaki, szczeniaczki, bufory itp. Tysiąc określeń dla ulubionej zabawki każdego mężczyzny, od kołyski aż po grób. Można wyrosnąć z Lego, resoraków, G.I. Joe, plastikowych żołnierzyków, komiksów ze Spider-Manem, brudnych uszu i piłki na garażach za domem, ale z tego jednego się nie wyrasta. Osesek ssie dziarsko suta, mimo że robi to raczej ze względów kulinarnych niż z tych, dla których będzie się za suta zabierał paręnaście lat później :) Mlody szczyl w wieku przedszkolno-komunijnym na razie ma uśpione receptory biustu z prostej przyczyny - jego koleżanki nie maja się jeszcze czym pochwalić, a i hormony są jeszcze w fazie "zapierdol kapsle Tomkowi z 3b" stad nawet kiedy gówniarz przypadkiem zobaczy mamę skradająca się z łazienki do pokoju w niekompletnym stroju, ewentualnie pomyśli "hmmmm lubię to... tylko nie wiem jeszcze czemu". Cale szczęście chłopaczyna nasz przysłowiowy oczywiście rośnie, mija hucznie wyprawianą 10tkę, potem 11, 12, 13...
...i mniej więcej w tym czasie nadchodzi Przedwiośnie :) Koleżanki z klasy zaczynają pączkować, a nasz przysłowiowy, dajmy na to Włodek, wchodzi w stadium "hmmmm lubię, ale nie mogę jej tego powiedzieć". Wtedy zaczynają się końskie zaloty, zabieranie tornistra Zosi, ciągniecie za kucyki Marysi czy 'wpadanie' na korytarzu na Elę (która ma juz 170cm wzrostu i 75b bo wpierdala kukurydze modyfikowaną genetycznie).
Mija trochę czasu, chłopakowi wąs się sypie czarnym mchem, a i w innych miejscach kiełkują przebiśniegi, kuna zaczyna harcować w najmniej odpowiednich momentach i Włodek wkracza w stadium "hmmmm lubię, tylko jak zrobić żeby zobaczyć je bez tego okropnego stanika". Mniej więcej w tym samym czasie dziewczyny przestają wkurwiać się na te "balony na klacie, przez które nie można biegać", a zaczynają dostrzegać wymierne korzyści płynące z posiadania takiego ekwipunku. Stad częste o tej porze roku (mamy już wczesna Wiosnę) obrazki ,na których banda żółtodziobów z namiotami w spodniach płaszczy się przed najlepiej wyposażonymi koleżankami w nadziei, że pozwolą im ponieść swój plecak albo chociaż sam zeszyt od biologii. Dziewczęta oczywiście skwapliwie z tego korzystają, puszczając kolo ucha dwuznaczne komentarze, w których chłopcy się lubują (i lubować do śmierci nie przestana, zaczną tylko je ciszej wypowiadać, w gronie zaufanych ziomów).
Tymczasem nasz Włodek ma już 15stke, zgolił pierwszy raz wąsa, ma za sobą dwa nieudane związki (pierwszej się pociły ręce podczas chodzenia po boisku na długiej przerwie, druga taką długą przerwę miała miedzy górnymi jedynkami, stąd pod presją chłopaków rozstał się z 'czytnikiem kart magnetycznych'). Będąc już wielkomiejskim singlem Włodek jedzie na kolonie do Pogorzelicy, a tam... RAJ! Skąpo odziane plażowiczki, zakupione w kiosku przez starszych kolegów świerszczyki zalewające pokoje kolonistów, koleżanki z domku obok wygrzewające się na słońcu w samych strojach kąpielowych. Nic dziwnego że hormony buzują i któregoś wieczora Włodek na dyskotece prosi w końcu do tańca Anitę ze Skierniewic, kolonijną seks bombę. Jest przytulaniec, jest kilka głupich gadek, spacer do domku, buzi, buzi "a możne wejdziesz na moment, koleżanki jeszcze nie wróciły z baletów..." - wtedy Włodek jest już w stadium "hmmm, lubię.... lubię, lubię, lubię!!!". Oczywiście wchodzi, oczywiście drzwi się zamykają, oczywiście światło gaśnie, oczywiście... godzinę później z rumieńcami na twarzy Włodek opowiada kolegom (którzy niedługo po tej historii będą musieli przyłożyć pewnemu zwierzęciu pod kołdra), jakie to Anita ma najfajniejsze na całym świecie cycki i że jak się dotyka to takie miękkie, ale w niektórych miejscach twarde i ze w tych pornosach szmule to maja sztuczne, a on dotykał prawdziwych i idzie spać bo jutro znowu ma randkę. Nadchodzi Wiosna pełną gębą.
Od tej pory Włodkowi przybywa na koncie. Lat. Doświadczeń. Obściskanych cycków. Staje się też bardziej wybredny, w końcu cyc cycowi nie równy (tego się właśnie z doświadczeniem nauczył). Tutaj przeróżne Włodki się troszkę rozchodzą, z osiedlowej jednokierunkowej robi się wielopasmówka. Wszyscy niby w jednym kierunku, ale każdy na innym pasie - i tak jeden woli małe jędrne, takie do reki, drugi większe, pełne, prężące się w dekolcie, trzeci giganty w których może się utopić, a czwarty zmienia pasy jak szalony bo w zasadzie lubi wszystkie. Wiosna powoli mija i niepostrzeżenie przechodzi w Lato. Niby wciąż gorąco, ba nawet bardziej niż Wiosną, ale jednak trochę parno, nie ma już tej świeżości. Mimo wszystko Włodek to nadal fan nad fanami. Dzięki cyckom daje się namówić na najbardziej absurdalne zakupy (bo ta pani która reklamowała... eeee nieważne, ile place?), z powodu cycków rozbija pierwszy samochód (widziałeś to... JEBUT!), cycki prowadzą nawet do doktora (wie pan co nie pamiętam jak wyglądała, biust miała taki... ale to zejdzie z czubeczka prawda? bo boli jak sikam), w końcu pewne cycki go zaczarowują na amen. Nie takie w pacierzu. Takie przed ołtarzem. Włodek daje się usidlić tej pięknej rudej asystentce ("hmmm lubię, będą moje") z działu kontroli jakości dwa pietra niżej, przez której dekolt wydal majątek na róże, kolacje, wyjazdy za granice i pierścionek z brylantem większym niż jego przyrodzenie.

Tutaj paniom się wydaje ze Włodek w końcu znalazł cycki na cale życie.

Panowie zaś obdarzają swoje panie promiennym uśmiechem i mówią "no PEWNIE kochanie".

Wilk syty i owca cała. Tyle ze ta owca... przepraszam - ten Włodek ani myśli zapominać o innych cyckach. Trzeba mu oddać, że u progu Jesieni nie gania już za innymi w celu poznania organoleptycznego. On jest już dojrzałym koneserem. Widok cycka już nie stawia na baczność kuny, teraz jedynie podnosi nieco ciśnienie krwi, a on patrzy, bo lekarze powiedzieli ze to zdrowo. Ruda asystentka coraz częściej jest rudą zołzą, wiec on coraz częściej oddaje się przyjemności zerknięcia na świeżego boobiesa czy to w parku na spacerze, czy w restauracji na obiedzie, czy przy chłodni w supermarkecie w nadziei ze obiekt obserwacji nie ma stanika. Jesień mija, niektóre Włodki spadają ze swoich drzew i szukają innych, młodszych zagajników, większość jednak zostaje. Rude cycuszki sięgają do pasa, wiec zołza nie nosi już tych kusych bluzeczek jak kiedyś - nieubłaganie nadchodzi Zima. Taka, w której płatki śniegu maja kształt niebieskich pastylek, a z których Włodek czasem ulepi sobie bałwana. Naszego bohatera dopada Parkinson (nie mający nic wspólnego z pojęciem 'szybkich rączek', wierzcie mi), reumatyzm a w końcu i Alzheimer. Powoli zapomina jak nazywa się ten metal do jedzenia tej kolorowej wody z miski, to pudło z ludźmi biegającymi w tą i z powrotem, ta siwa babeta kręcąca się co chwila przy kwiatach, a nawet to drewienko do otwierania języka którym ten pan w białym kitlu ostatnio dręczył jego migdałki.

I tylko jedna rzecz zostaje w pamieci...

...już do końca.