Poniedziałek jaki jest - każdy widzi. Szczególnie dzisiejszy jest niespecjalnie "user-friendly" - siąpi deszcz, temperatura wczesnojesienna, biometr niekorzystny, a do tego wszystkiego w Bratysławie jakiś niezrównoważony szczyl zastrzelił 7 osób, Polska w słabiutkim stylu przegrała z Belgią w meczu o bezpośredni awans do ME w koszykówce, a Pudelek informuje o desancie Tomasza Kammela na kolejne programy "rozrywkowe" ulubionej stacji polskich rednecków - Polsatu. "Nic tylko się chlasnąć", jak rapuje w swoim songu o PKP niejaki Łona. Nie dość, że do weekendu jeszcze grubo ponad 100 godzin (spokojnie, część prześpimy), to jeszcze na wejście tygodnia dostajemy wszyscy razem i każdy z osobna po soczystym liściu. Sucks, innit?
Otóż... nie do końca. Nie wiem jak Wy, ale ja mam "kurwa dobry humor" (tak, tak, znowu Łonson). Mimo wspomnianych już ewidentnych czarnych dziur, errorów 404 i innych wyciętych klatek, mam za sobą świetny weekend. Poznałem nowych ludzi, z których część upiła mnie w sobotę do absolutnej nie-ob-czaj-ki. W piątek wytańczyłem się za wszystkie czasy przy secie Harpera - warszawskiego Dja, który zniszczył mi uszy, nogi, ręce, gardło i głowę selekcją najlepszych z najlepszych niesłyszanych wcześniej numerów.Pogadałem, pośmiałem się, pożartowałem, a na dokładkę wsiadłem do samochodu firmy ochroniarskiej Solid i zażądałem usługi taksówkarskiej - posiadanie całej szczęki i sprawnych kończyn również zaliczę do plusów mijającego weekendu. W czwartek byłem na pikniku, w niedzielę nie miałem kaca, w sobotę jadłem pyszne racuchy, do tego obejrzałem dwa mecze Teamu USA w TV, nową Futuramę na laptopie, a dziś, żeby dopełnić szczęścia ściągnąłem nowy odcinek True Blood, zjadłem nowość Knorra - gorący kubek serowo-szpinakowy bez konserwantów i odnalazłem zagubiony portfel, a w nim komplet tego, co tam zostawiłem, plus 50zł. Do tego komplet przyrzeczeń i wyrzeczeń uczynionych samemu sobie, 101 fanów Korwytolubia na Facebooku i wszystkie poniedziałki świata mogą mnie pocałować w dupę.
Małe rzeczy cieszą. To frazes, ale tak często zapominany, czy ignorowany, że ciężko w taki dzień go nie przypomnieć. Nie masz wpływu na pogodę, na rozkład dni tygodnia, wkurwiających cię nieznajomych, lub co gorsza znajomych wkurwiających cię mimo wszystko. Truizmy, truizmy i jeszcze raz truizmy, ale jak w końcu zrozumiesz że dobry humor kryje się w kilku pozytywnych pierdołach, to może dojdziesz do kilku interesujących wniosków na czele z tym najważniejszym - poniedziałek to taki prawie wtorek, od którego już krok do środy, będącej zapleczem czwartku, czyli małego piątku - weekendu początku. Dobra perspektywa co?
P.S. Taki był numer jeden w piątek, że aż go tu zaprezentuję, gdyż ojejku jejku. Miazga!
W hulaszczym miksie, który rozpierdolił w drobny mak Boom Barowy parkiet do przesłuchania TUTAJ.
Otóż... nie do końca. Nie wiem jak Wy, ale ja mam "kurwa dobry humor" (tak, tak, znowu Łonson). Mimo wspomnianych już ewidentnych czarnych dziur, errorów 404 i innych wyciętych klatek, mam za sobą świetny weekend. Poznałem nowych ludzi, z których część upiła mnie w sobotę do absolutnej nie-ob-czaj-ki. W piątek wytańczyłem się za wszystkie czasy przy secie Harpera - warszawskiego Dja, który zniszczył mi uszy, nogi, ręce, gardło i głowę selekcją najlepszych z najlepszych niesłyszanych wcześniej numerów.Pogadałem, pośmiałem się, pożartowałem, a na dokładkę wsiadłem do samochodu firmy ochroniarskiej Solid i zażądałem usługi taksówkarskiej - posiadanie całej szczęki i sprawnych kończyn również zaliczę do plusów mijającego weekendu. W czwartek byłem na pikniku, w niedzielę nie miałem kaca, w sobotę jadłem pyszne racuchy, do tego obejrzałem dwa mecze Teamu USA w TV, nową Futuramę na laptopie, a dziś, żeby dopełnić szczęścia ściągnąłem nowy odcinek True Blood, zjadłem nowość Knorra - gorący kubek serowo-szpinakowy bez konserwantów i odnalazłem zagubiony portfel, a w nim komplet tego, co tam zostawiłem, plus 50zł. Do tego komplet przyrzeczeń i wyrzeczeń uczynionych samemu sobie, 101 fanów Korwytolubia na Facebooku i wszystkie poniedziałki świata mogą mnie pocałować w dupę.
Małe rzeczy cieszą. To frazes, ale tak często zapominany, czy ignorowany, że ciężko w taki dzień go nie przypomnieć. Nie masz wpływu na pogodę, na rozkład dni tygodnia, wkurwiających cię nieznajomych, lub co gorsza znajomych wkurwiających cię mimo wszystko. Truizmy, truizmy i jeszcze raz truizmy, ale jak w końcu zrozumiesz że dobry humor kryje się w kilku pozytywnych pierdołach, to może dojdziesz do kilku interesujących wniosków na czele z tym najważniejszym - poniedziałek to taki prawie wtorek, od którego już krok do środy, będącej zapleczem czwartku, czyli małego piątku - weekendu początku. Dobra perspektywa co?
P.S. Taki był numer jeden w piątek, że aż go tu zaprezentuję, gdyż ojejku jejku. Miazga!
W hulaszczym miksie, który rozpierdolił w drobny mak Boom Barowy parkiet do przesłuchania TUTAJ.