poniedziałek, 5 kwietnia 2010

zmorzawstanie / smrodziny

No i stało się. Część z Was już wie, część właśnie się dowiaduje, a część dowie się z czasem. Co się stało? Po pierwsze zacząłem notkę od "no", czego nie robiłem nigdy i w związku z czym mi głupio i przepraszam. Po drugie zaś, nieco mniej ważne, wracam na ląd. Nie na 2 tygodnie, nie na chwilę, nie czasowo, nic z tych rzeczy. Wracam na stałe, permanentnie; Owiec wylądował, na suchym ale i na dupie. Zbitej dupie, bo niby oficjalnie skończył mi się kontrakt, ale nieoficjalnie wyjebali mnie po prostu, do tego na podstawie naciąganej historyjki o "oszukiwaniu na kasie". Bez dowodów, bez argumentów, bez rozmowy, bez szansy na przedstawienie własnej wersji wydarzeń (o przepraszam, dali mi ją po przekazaniu mi informacji, że nara nara, trzym się trzym). Odchodzący na inny statek kawał niemożliwie irytującego skurwiela postanowił udowodnić mi, że jeśli ja go nie lubię, to mój problem, a jeśli on mnie nie lubi... to także mój problem. Żałuje z jednej strony, cieszę się z drugiej. 8 miesięcy to w końcu 4 miesiące siedzenia z tymi samymi ludźmi dzień w dzień. Można się przyzwyczaić, można pozawierać fajne znajomości, można dać się poznać na tyle, żeby tęsknili. No i kasa chłopaku, kasa była dobra z tego prucia fal. Z punktu widokowego ulokowanego na lądzie można jednak dostrzec pozytywy. Może nadrobię stracony czas w kontaktach międzyludzkich, może zajmę się czymś kreatywnie-konstruktywnym (im więcej używam trudnych słów, tym bardziej się przekonuję, że to się uda), na pewno więcej czasu poświęcę pielęgnowaniu mojego związku, który przeżywał, także z powodu mojej pracy, ostatnimi czasy wzlotów i upadków tysiąc. Żeby nie było niedomówień - związek jest na wznoszącej, notujemy hossę, a parkiet pełen jest indeksów zwyżkujących. Niemniej jednak wiadomo, że o te sprawy trzeba dbać, a najlepiej robi się to będąc na miejscu, przysłowiowy phone call away. Skoro już jesteśmy przy makaronizmach, to last but not least mam nadzieję, że uda mi się wrócić do regularniejszego pisania, notowania w bajtach tych przemyśleń, o które prosicie w listach, telegramach i osobiście. Nie ukrywam, że praca promowa nie sprzyjała ewolucji mojej prozy, no bo o czym można pisać, jak na około woda, woda i jeszcze raz woda. "O wodzie trzeba było" - powie ktoś. Ano trzeba było, teraz już za późno na przeprofilowanie bloga na serwis marynistyczny. Korwy tego nie lubią, więc i ja nie zamierzam polubić. Rozdział "Unity Line" uważam za zamknięty. Pora przejść do następnego...

...ale jeszcze nie dzisiaj. Dzisiaj jest święto, jest święto szczególne i bynajmniej nie dlatego, że niecałe 2000 lat temu jakiś gość zrobił wszystkich w bambuko i przesunął kamień, a Syzyf mu było na i... ok wróćmy do tematu. Święto jest dzisiaj szczególne, bo urodziny są dzisiaj szczególne. Jordanowski wiek lat 23 osiągnęła prowadząca audycję KunaMaNogi, a także ociągająca się ostatnimi czasy autorka bloga pod tą samą nazwą, Dj'ka, prawie-pani-socjolog, narciarka, koneserka dobrego jedzenia, zielonego fajka i kuchennego kanału TV, a co najważniejsze moja od-dwóch-już-lat konkubentka, na dobre i na złe, jedyna w swoim rodzaju, której nie zamieniłbym na tysiąc kochanek tysiąca Tigerów Woodsów (chociaż ona mogłaby mnie przehandlować za godzinę z Pharrellem Williamsem :P) - Ewa "Ciastko" Ciaś. Z tej okazji nie mogę Wam powiedzieć czego jej życzę, bo to tajemnica i się nie spełni, ale powiedzmy, że to coś pomiędzy gwiazdką z nieba i "world at her feet". Wszystkiego najlepszego kochanie, bo tylko na to zasługujesz :*

Z tej okazji i w ramach małego prezenciku coś, co na moim blogu nie pojawiło się nigdy i nieprędko się znowu pojawi. Kszysko tszysko!

1 komentarz:

sonifizzle pisze...

akurat nie zaglądałam z dwa miesiące, patrzę, a tu hop, nowy wpis :) powodzenia Owcze z Ciastkiem i tak samodzielnie też :)