Dziś na wstępie zaznaczam, że nie będzie pierdolenia o przerwach i mobilizacji. Zauważyłem, że ostatnie moje notki im są rzadsze, tym bardziej monotematyczne - nie było mnie, ale jestem, będę, ale nie wiem kiedy, a tak w ogóle to kryzys, brak motywacji i weźcie wszyscy się zbierzcie i słuchajcie co mi na wątrobie leży i zamula. Nie dzisiaj. Ok?
Co zatem dzisiaj, skoro już mnie coś wzięło na pisanie? Nie wiem czy pamiętacie, ale jakiś czas temu popełniłem tu wpis pt. "wasza-klasa.pl". Nadałem tam poważnych ram bzdurnej w istocie decyzji o usunięciu konta na Naszej Klasie. Jeden z jedenastu milionów użytkowników postanowił się z niego wypisać, big deal. Dzisiaj wpadłem na kolejny, może nawet bzdurniejszy w swej istocie pomysł, a mianowicie poinformowanie wszem i wobec, że ogarnąłem w końcu konto na Facebook.com. Pewnie pomyślisz, drogi czytelniku, że brakuje mi już pomysłów na notki, że między uszami hula wiatr i pustka, zawieje i zamiecie. Nic z tych rzeczy. Rozumiem doskonale rekcje ludzi, którzy określenie "portal społecznościowy" kwitują pobłażliwym uśmieszkiem, ironicznym komentarzem, czy siarczystą wiązanką pereł podwórkowej łaciny. W końcu to w większości serwisy zapełnione przez małolatów, oferujące tony plastiku świecącego we wszystkich znanych człowiekowi kolorach, przysłowiowe gówno owinięte w papierek. Nie polemizuję, rozumiem takie opinie i widzę w nich sporo racji. Ja jednak do instytucji "portalu społecznościowego" mam stosunek dość osobisty. Mowa oczywiście o Gronie, pierwszym takim polskim serwisie z prawdziwego zdarzenia. Tam lata temu umieszczaliśmy z Foczkiem fristajle, tam przerzucaliśmy się linkami do zdjęć, muzyki, filmików, tam toczyliśmy batalie słowne, to w gronie znajomych, to przeciwko jakimś obcym, dziwnym ludziom, głównie z Zielonej Góry, tam odbywały się dyskusje na tematy błahe i istotne, dyskusje, które zapełniały kilka stron w przeciągu kilku minut, podnosiły temperaturę i ciśnienie, lub rozbawiały do łez. Tam "poznałem" fanów muzyki czy koszykówki, których potem spotkałem na żywo i "jakbyśmy się znali od dawna", stamtąd czerpałem informacje o imprezach, stamtąd również za pomocą zdjęć i "wspólnej pamięci" czerpałem informacje o imprezach po ich zakończeniu. , Tam wreszcie nawiązałem kontakt z pewną młodą damą, która od ponad półtora roku kręci moim życiem. Oczywiście nic z tego nie zaskoczyłoby, gdyby nie to, że znaliśmy się z tymi mordami, a właściwie ich większością, z tzw. "reala", niemniej jednak był taki czas, gdzie Grono scalało nas w jedną, hulaszczą ekipę, gdzie dzięki całotygodniowemu kontaktowi za pomocą forów tematycznych byliśmy w stanie poznać się lepiej niż przy tradycyjnym "chodobaru". Będąc niedawnym sceptykiem w materii internetowych znajomości, używając Grona szybko doszedłem do wniosku, że nie ma co się silić na konserwatyzm i biadolenie o słabnięciu więzi międzyludzkich, skoro na własne oczy mogłem się przekonać, że to bzdura, bo sieć zamiast te więzi osłabiać, to jeszcze je wzmacnia dodając supełek z pętelką na czubeczku. W międzyczasie swoje rozkwity przeżywały i światowy MySpace i rodzima Nasza-Klasa, ale jakoś żadne z tych przedsięwzięć nie wciągnęło mnie na dłużej. Ok, dzięki koncie na MySpace udało mi się znaleźć świeżą i nieznaną muzykę, Nasza-Klasa za to wypełniła puste pola w dziedzinach: "Dawni znajomi" i "Jak oni teraz wyglądają?". Co z tego, skoro grono zaoferowało coś, czego inne portale nie miały - fora dyskusyjne. Tu nie spotykali się ludzie, których jedynym wspólnym tematem była ostatnia ławka w 3 klasie podstawówki. Tutaj nawet nieznajomi mogli toczyć wielogodzinne dyskusje na temat wyższości tego nad tamtym i owego nad czymś jeszcze innym. Jakkolwiek infantylnie to by nie zabrzmiało, codzienne logowanie do Grona, sprawdzanie tematów oznaczonych wykrzyknikami, odpisywanie tym którzy nie mieli naszej racji, zakładanie nowych tematów, wklejanie interesujących linków, podglądanie nowych zdjęć znajomych, wyszukiwanie śmiesznych profilów - to był swego rodzaju rytuał i to nie tylko dla mnie, chociaż pewnie część najbardziej aktywnych ówczesnych gronowiczów machnie na to ręką. Ja przez kilka lat bawiłem się na tym portalu świetnie i nikt nie przekona mnie, że nie było warto poświęcić tym pierdołom paru chwil.
Co ma do tego Facebook? Jak wiadomo, a może i nie, ale w gazetach o tym pisali, więc zakładam, że wiadomo... Jak zatem wiadomo, Grono popadło w kłopoty natury finansowej, ale też wizerunkowej i powiedzmy strategicznej. Nie znam się na finansach spółek internetowych, toteż problemy Grona z płynnością są mi kompletnie nieznane. Zmiany w wizerunku i strategii tymczasem, to dziedziny, których obserwatorami byli na bieżąco wszyscy użytkownicy portalu. Grono uwiodło nas najpierw elitarnością (zaproszenia), a potem zwykłą funkcjonalnością. Nareszcie nie trzeba było zapisywać się do kilku/kilkunastu forów dyskusyjnych, żeby móc pogadać na różne tematy związane z naszymi zainteresowaniami - wszystko w jednym, dyskusje, zdjęcia, kontakt, wiadomości, informacje, ogłoszenia, działające bez zastrzeżeń ku uciesze nerdów, geeków i innych internetowych stworzeń. Szkopuł jednak w tym, że dzisiejszy "target" to nie ludzie, szukający przynajmniej namiastki stymulujących intelektualnie dyskusji (bo nawet rozmowa o impotencji pieska Paris Hilton takowym stymulantem jest), mający jakąś opinię (nawet idiotyczną) i argumenty na jej poparcie (równie, co zrozumiałe, idiotyczne), o nie. "Target" to małolaty (dosłownie i w przenośni... w takiej Japonii nie znalazłbyś różnicy), dla których ma być przede wszystkim szybko, krótko, może być bez sensu, ważne, żeby każdy widział. Ten trend wyniuchał twórca Facebooka, umożliwiając korzystanie z krótkich opisów, możliwości komentowania, quizów, gier, aplikacji i temu podobnych. Jak wielki odniósł sukces, wie każdy minimalnie zorientowany w branży IT. Niestety Grono szybko postanowiło "skorzystać" z pomysłów amerykańskiego giganta i zmienić wizerunek. "Kserofejsbukowy" wygląd, zerżnięte żywcem z amerykańskiego oryginału rozwiązania, przesunięcie dostępu do forów dyskusyjnych kosztem umożliwienia śledzenia i komentowania "aktywności" znajomych (dodał fotkę, zmienił status, pierdnął w fotel) - wszystko to sprawiło, że mając do wyboru Mercedesa lub jego chińską podróbkę w tej samej cenie (porównanie z artykułu w GW), większość moich znajomych po prostu przeniosła biznes do Ery, zostawiając zdychające Grono na rzecz Facebooka. Ja sam długo opierałem się przed logowaniem na kolejnym portalu, doszedłem do wniosku, że skoro z tymi najważniejszymi mam kontakt osobisty/telefoniczny/komunikatorowy, to przecież kolejna platforma nie jest mi już potrzebna. Ciekawość jednak zwyciężyła, dzisiaj aktywowałem konto na Facebooku, poprzyjmowałem zaproszenia do znajomych, pozapraszałem niektórych sam, dodałem fotkę, wziąłem udział w czacie, odpowiedziałem na komentarze "on the wall" i powiem szczerze, że się kurwa cieszę. Brakowało mi tego miejsca, które żyje, nawet jeśli żyje pierdołami. No bo jak nie ucieszyć się "zaktualizowanym związkiem" czy fotkami Kisia i Dory z Zakopanego. A to dopiero początek...
Jakiś czas temu zarzekałem się, że nie chce, nie będę, że po co i że nie potrzebuję. Dzisiaj posypuję łysinę popiołem - pewnie wsiąknę, pewnie będę korzystał, pewnie się zajaram, pewnie, pewnie, pewnie. Na razie trwa dzień 1 na fesjbuku. Czy ktoś skomcia mój link jak dodam? PliiIIsKKaaaa~~~!!!
Co zatem dzisiaj, skoro już mnie coś wzięło na pisanie? Nie wiem czy pamiętacie, ale jakiś czas temu popełniłem tu wpis pt. "wasza-klasa.pl". Nadałem tam poważnych ram bzdurnej w istocie decyzji o usunięciu konta na Naszej Klasie. Jeden z jedenastu milionów użytkowników postanowił się z niego wypisać, big deal. Dzisiaj wpadłem na kolejny, może nawet bzdurniejszy w swej istocie pomysł, a mianowicie poinformowanie wszem i wobec, że ogarnąłem w końcu konto na Facebook.com. Pewnie pomyślisz, drogi czytelniku, że brakuje mi już pomysłów na notki, że między uszami hula wiatr i pustka, zawieje i zamiecie. Nic z tych rzeczy. Rozumiem doskonale rekcje ludzi, którzy określenie "portal społecznościowy" kwitują pobłażliwym uśmieszkiem, ironicznym komentarzem, czy siarczystą wiązanką pereł podwórkowej łaciny. W końcu to w większości serwisy zapełnione przez małolatów, oferujące tony plastiku świecącego we wszystkich znanych człowiekowi kolorach, przysłowiowe gówno owinięte w papierek. Nie polemizuję, rozumiem takie opinie i widzę w nich sporo racji. Ja jednak do instytucji "portalu społecznościowego" mam stosunek dość osobisty. Mowa oczywiście o Gronie, pierwszym takim polskim serwisie z prawdziwego zdarzenia. Tam lata temu umieszczaliśmy z Foczkiem fristajle, tam przerzucaliśmy się linkami do zdjęć, muzyki, filmików, tam toczyliśmy batalie słowne, to w gronie znajomych, to przeciwko jakimś obcym, dziwnym ludziom, głównie z Zielonej Góry, tam odbywały się dyskusje na tematy błahe i istotne, dyskusje, które zapełniały kilka stron w przeciągu kilku minut, podnosiły temperaturę i ciśnienie, lub rozbawiały do łez. Tam "poznałem" fanów muzyki czy koszykówki, których potem spotkałem na żywo i "jakbyśmy się znali od dawna", stamtąd czerpałem informacje o imprezach, stamtąd również za pomocą zdjęć i "wspólnej pamięci" czerpałem informacje o imprezach po ich zakończeniu. , Tam wreszcie nawiązałem kontakt z pewną młodą damą, która od ponad półtora roku kręci moim życiem. Oczywiście nic z tego nie zaskoczyłoby, gdyby nie to, że znaliśmy się z tymi mordami, a właściwie ich większością, z tzw. "reala", niemniej jednak był taki czas, gdzie Grono scalało nas w jedną, hulaszczą ekipę, gdzie dzięki całotygodniowemu kontaktowi za pomocą forów tematycznych byliśmy w stanie poznać się lepiej niż przy tradycyjnym "chodobaru". Będąc niedawnym sceptykiem w materii internetowych znajomości, używając Grona szybko doszedłem do wniosku, że nie ma co się silić na konserwatyzm i biadolenie o słabnięciu więzi międzyludzkich, skoro na własne oczy mogłem się przekonać, że to bzdura, bo sieć zamiast te więzi osłabiać, to jeszcze je wzmacnia dodając supełek z pętelką na czubeczku. W międzyczasie swoje rozkwity przeżywały i światowy MySpace i rodzima Nasza-Klasa, ale jakoś żadne z tych przedsięwzięć nie wciągnęło mnie na dłużej. Ok, dzięki koncie na MySpace udało mi się znaleźć świeżą i nieznaną muzykę, Nasza-Klasa za to wypełniła puste pola w dziedzinach: "Dawni znajomi" i "Jak oni teraz wyglądają?". Co z tego, skoro grono zaoferowało coś, czego inne portale nie miały - fora dyskusyjne. Tu nie spotykali się ludzie, których jedynym wspólnym tematem była ostatnia ławka w 3 klasie podstawówki. Tutaj nawet nieznajomi mogli toczyć wielogodzinne dyskusje na temat wyższości tego nad tamtym i owego nad czymś jeszcze innym. Jakkolwiek infantylnie to by nie zabrzmiało, codzienne logowanie do Grona, sprawdzanie tematów oznaczonych wykrzyknikami, odpisywanie tym którzy nie mieli naszej racji, zakładanie nowych tematów, wklejanie interesujących linków, podglądanie nowych zdjęć znajomych, wyszukiwanie śmiesznych profilów - to był swego rodzaju rytuał i to nie tylko dla mnie, chociaż pewnie część najbardziej aktywnych ówczesnych gronowiczów machnie na to ręką. Ja przez kilka lat bawiłem się na tym portalu świetnie i nikt nie przekona mnie, że nie było warto poświęcić tym pierdołom paru chwil.
Co ma do tego Facebook? Jak wiadomo, a może i nie, ale w gazetach o tym pisali, więc zakładam, że wiadomo... Jak zatem wiadomo, Grono popadło w kłopoty natury finansowej, ale też wizerunkowej i powiedzmy strategicznej. Nie znam się na finansach spółek internetowych, toteż problemy Grona z płynnością są mi kompletnie nieznane. Zmiany w wizerunku i strategii tymczasem, to dziedziny, których obserwatorami byli na bieżąco wszyscy użytkownicy portalu. Grono uwiodło nas najpierw elitarnością (zaproszenia), a potem zwykłą funkcjonalnością. Nareszcie nie trzeba było zapisywać się do kilku/kilkunastu forów dyskusyjnych, żeby móc pogadać na różne tematy związane z naszymi zainteresowaniami - wszystko w jednym, dyskusje, zdjęcia, kontakt, wiadomości, informacje, ogłoszenia, działające bez zastrzeżeń ku uciesze nerdów, geeków i innych internetowych stworzeń. Szkopuł jednak w tym, że dzisiejszy "target" to nie ludzie, szukający przynajmniej namiastki stymulujących intelektualnie dyskusji (bo nawet rozmowa o impotencji pieska Paris Hilton takowym stymulantem jest), mający jakąś opinię (nawet idiotyczną) i argumenty na jej poparcie (równie, co zrozumiałe, idiotyczne), o nie. "Target" to małolaty (dosłownie i w przenośni... w takiej Japonii nie znalazłbyś różnicy), dla których ma być przede wszystkim szybko, krótko, może być bez sensu, ważne, żeby każdy widział. Ten trend wyniuchał twórca Facebooka, umożliwiając korzystanie z krótkich opisów, możliwości komentowania, quizów, gier, aplikacji i temu podobnych. Jak wielki odniósł sukces, wie każdy minimalnie zorientowany w branży IT. Niestety Grono szybko postanowiło "skorzystać" z pomysłów amerykańskiego giganta i zmienić wizerunek. "Kserofejsbukowy" wygląd, zerżnięte żywcem z amerykańskiego oryginału rozwiązania, przesunięcie dostępu do forów dyskusyjnych kosztem umożliwienia śledzenia i komentowania "aktywności" znajomych (dodał fotkę, zmienił status, pierdnął w fotel) - wszystko to sprawiło, że mając do wyboru Mercedesa lub jego chińską podróbkę w tej samej cenie (porównanie z artykułu w GW), większość moich znajomych po prostu przeniosła biznes do Ery, zostawiając zdychające Grono na rzecz Facebooka. Ja sam długo opierałem się przed logowaniem na kolejnym portalu, doszedłem do wniosku, że skoro z tymi najważniejszymi mam kontakt osobisty/telefoniczny/komunikatorowy, to przecież kolejna platforma nie jest mi już potrzebna. Ciekawość jednak zwyciężyła, dzisiaj aktywowałem konto na Facebooku, poprzyjmowałem zaproszenia do znajomych, pozapraszałem niektórych sam, dodałem fotkę, wziąłem udział w czacie, odpowiedziałem na komentarze "on the wall" i powiem szczerze, że się kurwa cieszę. Brakowało mi tego miejsca, które żyje, nawet jeśli żyje pierdołami. No bo jak nie ucieszyć się "zaktualizowanym związkiem" czy fotkami Kisia i Dory z Zakopanego. A to dopiero początek...
Jakiś czas temu zarzekałem się, że nie chce, nie będę, że po co i że nie potrzebuję. Dzisiaj posypuję łysinę popiołem - pewnie wsiąknę, pewnie będę korzystał, pewnie się zajaram, pewnie, pewnie, pewnie. Na razie trwa dzień 1 na fesjbuku. Czy ktoś skomcia mój link jak dodam? PliiIIsKKaaaa~~~!!!
P.S. Do napisania powyższej notki zainspirował mnie gołąb, siedzący od pół godziny na moim parapecie z głową coraz bardziej schowaną w piórach. Widok ów spowodował w mojej głowie lawinę myśli w stylu "czy aby JA nie jestem takim gołębiem?", "czemu siedzę na parapecie życia zamiast wzlecieć w poszukiwania ziarna sensu?". Kiedy leki przestały działać i zorientowałem się, że byłem o krok od zostania polskim Paulo Coelho, zabrałem się czym prędzej do dziobania w klawiaturę zawstydzając gołębia niczym Turbodymoman. Bo tu się pisze, tworzy, nie opierdala, zapamiętaj pan sobie, panie gołąb.
7 komentarzy:
Gołąb to już jest zajęty mój drogi :P
no i raz jeszcze wilkomen! (napisala ta, ktora tez sie zarzekala, ze fb to syfek.ehh.)
to jak on jest zajety to co on robi na moim parapecie? marta wie? :PP
tylko krowa nie zmienia zdania
a owca owszem :P
Opłaciło się przejść przez tę grafomanię aby przeczytać porównanie do polskiego Paolo Coelho. No i gdyby nie fejsbuk zapomniałbym o Twoim blogu;)
no to teraz bede cie ZASYPYWAL linkami do notek. strzez sie :D
Cant find U both!;/
Aż się łezka w oku kręci Panie Owiec;) Kolejny Twój bardzo dobry tekst.
Podpisano: Bośniak, minięty gdzieś po drodze na kolejnym skamieniałym gronie.
bez kitu, przeczytalem sobie go jeszcze raz i, mimo paru literowek, to faktycznie niezly tekst. szkoda ze nie ukazal sie w poczytntm branzowym pismie, no ale nie mozna miec wszystkiego.
a pan, panie bosniak, jestes czescia tego dyskusyjnego zajarania sie gronem, mimo (a moze dzieki) naszych enbijejowskim spięć :) wiec sie ciesz pan, panie bosniak :D
Prześlij komentarz