piątek, 2 października 2009

27 / Dobre Czasy

Miesiąc... nawet więcej powiem Wam, miesiąc i ciut ciut. Tyle dokładnie minęło od mojej ostatniej twórczej aktywności na blogu. W międzyczasie oczywiście zaglądałem, oczywiście przesiadywałem w okolicy, zerkałem zza winkla i inne rzeczy robiłem nie mogąc się zabrać za sklejenie notki. Oprócz wrodzonego lenistwa, stały przede mną przeszkody obiektywne, jak to się ładnie w przypadku tłumaczeń z niewywiązania mówi. 16 dni na stateczku w tę i nazat kursującym tam i z powrotem (o czym wspominałem chyba), potem tydzień przerwy (i WTEDY trzeba było, WTEDY!) i tydzień prażenia dupska, bebzona i łysej dyśki nad basenem hotelu w basenie morza, tego co my nie mamy do niego niestety dostępu, a szkoda, bo oni nie alko tylko haszisz haszisz, giw mi jor prajs, łots jor prajs, łan dinar? krejzi? No i weź tu się jeden z drugim zmobilizuj, weź tu się skup, poszperaj w sieci, znajdź coś ciekawego, co by zainteresowało jednego z drugim z trzecią, albo jeszcze lepiej - zastanów się nad swoim zdaniem na jakiś popularny temat, ubierz to w słowa, metafory i bon moty, okraś humorem i zaprezentuj zgromadzonemu tłumowi. Tu praca, tu słońce, tu relaks, tu znowu coś i tak leci dzień za dniem, postanowienie za postanowieniem, jutro z rana, po południu, coś napiszę, coś wrzucę, coś dodam, ku uciesze - i nagle okazuje się, że skoro tyle czasu minęło, to przecież jeden dzień dłużej nic nie zmieni, że co te 24h zmienią, że przecież jak już ktoś czekał tyle, to poczeka jeszcze moment, a jak nie czeka, to po co się ciśnieniować. Niestety (dla mojego nieróbstwa) i na szczęście (dla całej reszty) zostałem z paru stron zmobilizowany, że w końcu ktoś to czyta, lubi nawet i czeka i ze zwykłej ludzkiej czy tam owczej przyzwoitości weź coś kurwa napisz, bo aż żal. No więc piszę! W głośniku nowy Drake z gościnnym udziałem i Kanye i Wayne'a i Marshalla, prosto z podkładu do reklamowego filmiku Nike o przygodach niejakiego LeBrona we Francji. Na ekranie ORYGINALNE, pierwsze i nieoficjalne ujęcie klipu do Universal Mind Control z ostatniego albumu Commona. Na koncie świeżo obejrzany pilot nowego, wydaje-się-że-zajebiście-zapowiadającego serialu Flash Forward, początek drugiego sezonu Fringe (dzięki za cynk Morgu, przekonałem się), The Mentalist, Dextera i Heroes oraz 4 sezony nieodżałowanej pamięci My Name Is Earl, bo jak kurwa można skasować serial i ostatni odcinek zakończyć "to be continued"? Nie lubię. Dodatkowo zakończony True Blood, sprawdzony Star Trek, ściągnięte G.I. Joe, Transformers, District 9, czyli wszystko to, czym jako wielkie dziecko się jaram, co polecam, a czego moje, młodsze bądź co bądź Ciastko nie rozumie. Może oprócz Dextera, bo i rozumie i się jara ze mną wraz mimo tej różnicy wieku strasznej :) Jednym słowem wszystko na swoim miejscu, gra i buczy, hula i trybi - i tak jest dobrze, tak być powinno, jest praca, jest wolne, jest lowe, jest relaks i żeby tak było. Ja nie jestem wybredny, mi wiele nie potrzeba do tego szczęścia, co to każdy za nim gania, a ono spierdala. Stabilizacji, ciepła nieco, pozytywnej atmosfery, hajsu w kiermanie na kino, Subway'a i buty nowe i rachunki czasem, bo jak mus to mus. Uśmiechu, muzyki dobrej, całusa na dobranoc i dzień dobry i innych miłych rzeczy na dzień dobry i dobranoc i w trakcie dnia. Emenemsów żółtych, wątroby zdrowszej, przyjaciół wkoło, tych najlepszych najbliżej i tych chujowych najdalej, dystansu, słońca, piłki do kosza i paru jeszcze drobiazgów co to się z reguły przypominają poniewczasie.

I tego mi możecie pożyczyć, jak chcecie. Chyba, że nie chcecie, no ale w dzień urodzin mi odmówicie? Tak, to dzisiaj. 27 rok skończony, zamknięty na kłódkę, odfajkowany, ostatnia kropka i na półkę do poprzednich dwudziestu sześciu. To dobry rok był. Mimo tego czy śmego to był dobry rok. Skrzętnie zanotowany, przyozdobiony wycinkami muzyczno-filmowymi, oprawiony w ramkę z napisem blogspot. W teorii dla siebie, w praktyce dla Was, w zasadzie, żeby dać upust tej potrzebie, co to siedzi w środku, żeby zanotować publicznie i wrócić w razie czego z uśmiechem. Chyba że ktoś w 2050 skasuje Internet i pójdzie się jebać to wszystko, to od nowa, z pamięci na stukartkowym brulionie przepiszę, w pięciu egzemplarzach, na zapisy będzie, szykujcie sakwy. Tymczasem niech przygrywa radośnie Ortega Cartel i Reno w kawałku "Dobre Czasy". Bo pasuje jak ulał tak wizualnie jak i muzycznie. A Poliszynel, ten od tajemnicy co ją każdy zna, to postać gbura z włoskiej commedia dell'arte i francuskiego teatru kukiełkowego. Wiedziałeś? Bo ja aż do dzisiaj nie. Tfu, dygresja, przepraszam, wracamy do programu artystycznego:


P.S. Kunamanogi, opinio-w-pewnych-kręgach-twórczy blog muzyczno-recenzencki mojego Ciastka obchodzi dziś razem ze mną swoje urodziny, tyle że nieco inne bo pierwsze. Z tej okazji życzenia ślę po kablu na drugą stronę internetu, żeby się rozwijało grono wiernych czytelników, żeby się zarażały nowe uszy Twoim gustem, żeby recenzje z Nuty były komentowane wszerz i wzdłuż sieci i żeby audycja co to ma się pojawić była sukcesem. Żeby z górki było wciąż. Żeby, żeby, ty już wieszco. Jednym słowem - POZDRAWIAMKUNĘ!

4 komentarze:

Cookie pisze...

ahahahhahahahha :D

łan dinar, dziekuje

owiec pisze...

for ju is no problem, ju ma frend :)

Monia pisze...

no jajebie nareszcie! ;] jakos pusto na internetach bez cie bylo :P
i sto latek zycze ci ja ;]

Anonimowy pisze...

Nie ma za co Owiec, mysle ze drugi sezon Fringe bedzie jeszcze lepszy ;]
27 tal to nie dziadek, nie tragizuj ;]