niedziela, 28 czerwca 2009

Ci głupi Amerykanie...

Bohater poprzedniej mini-notki - niejaki Fred Durst z Limp Bizkit, który odwiedził moje piękne miasto przy okazji Szczecin Rock Festival (oto jak się bawił), zainspirował również dzisiejszy wpis. Może inaczej, pomysł na notkę powstał jakiś czas temu, niemniej jednak tak to bywa z pomysłami i planowaniem, że jak się nie napisze od razu, to się odłoży i zapomni. W moim przypadku to reguła praktycznie bez wyjątków, tym milej mi zaprezentować dzisiaj ten rzadko występujący w przyrodzie okaz - wyjątek od reguły "odłóż = zapomnij". Do rzeczy:

Fred Durst, jak zresztą wielu znanych i lubianych "celebrytów" posiada konto na Twitterze i używa go bardzo często żeby informować swoich fanów o tym, gdzie jest, co robi, kiedy, dlaczego itp. Taki internetowy "opis na Gadu", który można aktualizować z dowolnego miejsca na ziemi, chociażby za pomocą telefonu komórkowego. Oczywiście przy okazji wizyty w Szczecinie pojawiło się kilka wpisów na temat naszego miasta. Tuż przed koncertem, Fred napisał na Twitterze, że autobus zaparkował na przeciwko skate-parku (tego obok stadionu Pogoni), a on nie ma przy sobie deski i jak ktoś mu przyniesie, to dostanie "all-access". Mieszkam jakieś 500 metrów od stadionu... i nie mam kurwa deski... to się nazywa epic fail. Nie o tym jednak miała być mowa. Durst napisał krótką wiadomość, która zaraz dostała się (wraz z cytatami z innych "sławnych" Twitterów) do portalu Infomuzyka. Treść tej wiadomości brzmiała tak: "Just checked into our hotel in Poland. City looks a bit worn and ancient, but of course they have a KFC and McDonalds. That's odd to me." - czyli w skrócie: "stare miasto, ale jest moje ulubione, amerykańskie żarcie. dziwne". Niby nic, luźne spostrzeżenie, ale pod artykułem (nie spodziewałem się NICZEGO innego) komentarze dotyczące stereotypowej głupoty Amerykanów, ich niedouczenia i niezorientowania w sprawach wykraczających poza wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku (chyba, że chodzi o Hawaje). Po lekturze tych anonimowych komentarzy, przypomniało mi się, co jeszcze niedawno sam mówiłem o edukacji w Stanach, porównując ją do naszej, swojskiej, rodzimej - i tym się z Wami podzielę, jeśli można.

Panuje przekonanie, że Polacy są lepiej wykształceni od Amerykanów. Taki stereotyp, ale dość mocno w naszej świadomości zakorzeniony: Polak się interesuje, Polak się uczy w szkole gdzie co leży i kto gdzie mieszka, jak wyjedzie za granicę to i języki i geografia i historia i matma i wos, wszystko to ma w małym (paluszku). A Amerykanin? Amerykanin żre cheesburgery, popija Bud'em i ogląda swój dziwaczny Football w milioncalowym-hd-lcd-tv w piwnicy domku na przedmieściach. To przekonanie potwierdzają pojawiające się co i rusz w mediach informacje, jak to kolejnego polskiego pracownika na zachodzie cenią i jak to kolejny durny Amerykanin zastanawia się przed kamerą gdzie leży Australia. Ha, ha, ha, to dopiero idioci.

Sprawa jednak nie wygląda tak czarno-biało. Owszem, teoretycznie wieksze jest prawdopodobieństwo, że losowo wybrany Polak wskaże na mapie świata Nowy Jork, niż to, że losowo wybrany Amerykanin wskaże na mapie świata Polskę, o Warszawie, czy Krakowie nie mówiąc. Tylko o czym to świadczy? Czy naprawdę mamy powód do dumy i poczucia wyższości nad tymi, których jeden z komentujących internautów nazwał "ta cholota z zachodu to ciemnogrod"? Otóż pozwolę sobie nie zgodzić się z takim podejściem. Wystarczy zerknąć na systemy edukacyjne u nas i za oceanem, żeby przekonać się który ostatecznie jest lepszy. W Polsce, KAŻDY może zostać magistrem. Słowo "każdy" nie jest tutaj demagogicznym zagraniem - u nas na prawdę każdy może skończyć studia. Jeśli mieszkasz we względnie dużym mieście i masz nieco rozumu, to dostaniesz się na jakiś kierunek, skończysz go i dostaniesz dyplom. Jeśli jesteś z małej miejscowości, czy wsi, to również jest szereg opcji (zakładając, że również masz nieco rozumu) studiowania - można ubiegać się o akademik, stypendia itp. Z definicji dostęp do nauki jest równy i każdy rozgarnięty człowiek może z tego dostępu skorzystać. Co to oznacza? Co roku mury uczelni opuszcza kilka tysięcy magistrów, różnych specjalności. Wśród nich tylko garstka to ludzie, którzy podczas studiów autentycznie przyswoili sobie wiedzę i umiejętności potrzebne w samodzielnej karierze zawodowej. Reszta to ludzie, którzy zrobili "papier". Jak kurs maszynopisania czy szydełkowania, tylko 5-letni gwarantujący magiczne "wykształcenie wyższe". Nie będę się rozwodził nad tym, ile prac magisterskich powstało w systemie "kopiuj-wklej-bibliografia-wyjustuj", ile egzaminów i zaliczeń to farsy, ilu magistrów nie pamięta nawet nazw przedmiotów z 1 roku i ilu z nich bezskutecznie poszukuje pracy. Niewydolny system szkolnictwa, oparty na fasadzie zbudowanej z rosnącej liczby dyplomów ukończenia uczelni wyższej, produkuje "wykształconych" bałwanów, ludzi mogących pochwalić się papierkiem, za którym nie stoi nic. zero. pustka. O ile ze szkół średnich wynieśliśmy górę kompletnie nieprzydatnych w życiu informacji (którymi faktycznie możemy się pochwalić w nieokrzesanym, zagranicznym towarzystwie), o tyle ze studiów z reguły wynosimy niewiele, a i tak niewiele z tym "niewiele" na rynku pracy zdziałamy. Mamy więc obraz wykształconego Polaka - magister z głową pełną bezużytecznych faktów, może kilka dat połączonych z wydarzeniami, może jakieś lokalizacje, może język, może wszystko, a może tak naprawdę nic.

Jak na tym tle wypada nasz zacofany Amerykanin? Otóż pan Amerykanin wcale nie ma "bezpłatnego i równego" dostępu do studiów. Więcej - dostęp ten jest dla przeciętnego Jankesa dość utrudniony. Studia są płatne (od 3 do 50 tys. $ za rok), są więc trzy opcje dostania się na nie: masz bogatych rodziców, którzy studia ci opłacą; uprawiasz sport i jesteś w tym dobry; świetnie się uczysz. W dwóch ostatnich przypadkach uczelnia może zaproponować ci stypendium - sportowe lub naukowe. System ten nie jest jednak snobistycznym wymysłem bogatych, którzy nie chcą by biedota się uczyła, bo kto będzie pracował fizycznie. No może trochę jest :) ale ja mam nieco inny punkt widzenia. Ten system, to zwyczajna, darwinowska selekcja naturalna. "Jak to naturalna?" - oburzy się ktoś - "Przecież to zwykła segregacja ze względu na zawartość portfela..." Otóż nie do końca. Faktycznie, szkolnictwo wyższe w USA faworyzuje bogatych studentów. Ich rodzice są często byłymi absolwentami danych uczelni, czasem bywają też hojnymi sponsorami. W Stanach jednak bogactwo nie jest jednak powodem do wstydu, "młodzi" częstokroć wchodzą po studiach w biznesy rodzinne po jakimś czasie je przejmując, a studia na renomowanej uczelni pomagają w odnalezieniu się w biznesie krótko po wręczeniu dyplomu. U nas też zamożni wysyłają swoje pociechy za granicę, żeby tam nabrały umiejętności i wróciły już na głęboką wodę. Nic dziwnego.

Ciekawie robi się jednak w przypadku braku funduszy na naukę - a ten problem dotyka prawie 70% studentów. Tu właśnie pojawia się selekcja, dobór. Studia są oczywiście płatne, ale kandydaci o wyjątkowych wynikach w nauce czy sporcie mogą liczyć na stypendium. Uczelnie chętnie przyznają takie granty, bo jest to świetny sposób na wciągnięcie w swoje mury intelektualnej lub sportowej elity. Tu rozdzielę trochę te dwie drogi, bo nie są jednak takie same. Sportowcy na uczelniach to specyficzny gatunek. Z reguły mają najsłabszą średnią (obowiązuje ich minimum), a wykładowcy patrzą na nich łaskawszym okiem. Nie bez powodu - jeśli któryś z nich dostanie się do zawodowej ligi sportowej i będzie odnosił w niej sukcesy, to wpłynie to pozytywnie na wizerunek uczelni z której się wywodzi. Nie bez powodu takie uniwersytety jak Arizona State, Kansas czy Duke są uznawane za "wylęgarnie" gwiazd NBA. Uczelnie prześcigają się w propozycjach dla obiecujących licealistów, a ci w nagrodę reprezentują swoje barwy w najbardziej rozwiniętym systemie rozgrywek akademickich na świecie. W końcu kto powiedział, że studia to ma być nauka z książek. Nauka zagrywek i szlifowanie swoich umiejętności sportowych to też swego rodzaju nauka - a ta stoi w amerykańskich uczelniach na najwyższym poziomie.

Podobnie sprawa ma się ze stypendiami naukowymi, z tym, że tutaj promuje się przymioty umysłu ponad sprawność fizyczną. Najlepsi uczniowie szkół średnich mogą ubiegać się o stypendia w najlepszych uczelniach kraju z uniwersytetem Harvarda czy Yale na czele. Umowa jest prosta - ty jesteś zdolny, uczysz się pilnie, a my płacimy za ciebie czesne i dajemy do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt akademicki na świecie. Tym sposobem, sposobem naturalnej selekcji (w końcu słabsze w tym wyścigu odpadają), na uczelniach amerykańskich studiuje elita. Czy sportowa, czy naukowa czy finansowa, wszystko jedno - elita. "Wykształcenie wyższe" nie jest dla każdego i wbrew pozorom, nie jest tylko dla zamożnych. Jest dla najlepszych, dla tych, którzy na to zasługują, dla tych, którzy się wyróżniają, są w czymś najlepsi. Oczywiście system nie jest idealny, nie wszędzie szkoli się światowa elita, jednak ci, którzy studiują są już w jakiś sposób ustawieni. Albo mają zamożnych rodziców (i wtedy faktycznie mogą się, kolokwialnie mówiąc, opierdalać), albo są w systemie stypendialnym - ci z reguły skupiają się na nauce, z obawy przed utratą świadczeń. Dlatego właśnie USA przodują w ilości zgłaszanych rocznie patentów, a Uniwersytet Kalifornijski zatrudnia najwięcej noblistów na świecie. Elitarne umysły + bogato wyposażone ośrodki akademickie = przepis na naukowy sukces.

A co z resztą? Z tymi, którzy albo nie mieli pieniędzy, albo byli słabsi w wyścigu o stypendium? Ci "oni" świetnie sobie radzą w "wykształceniem średnim". Nie chcę wyjść na piewcę zgniłego imperialistycznego kapitalizmu, ale wielu Amerykanów po prostu nie ma "parcia" na wykształcenie. Pogodzili się z systemem selekcji, co więcej - świetnie się w nim znaleźli. Mechanicy, budowlańcy, piekarze, kucharze, kierowcy, a nawet personel sprzątający - to wszystko zawody, które pozwalają normalnie żyć, płacić rachunki, mieć na kino, piwko, pizze, ale też na pieluchę dla dziecka czy jedzenie dla psa. To uproszczony obraz, ale ludzie "niewykształceni" w Stanach, to nie są ludzie odliczający do pierwszego i ledwo wiążący koniec z końcem, to często zaradni biznesmeni, właściciele małych przedsiębiorstw, wykwalifikowani pracownicy, rzemieślnicy czy pracownicy sektora usługowego. "Średnio-wykształceni" udowadniają zresztą, że można się dorobić i bez dyplomu - wystarczy być dobrym w swoim fachu, a pieniądze i rozpoznawalność przyjdzie sama (co pokazuje pierwszy lepszy z brzegu przykład programu "Pimp My Ride" i nagłej popularności mechaników z Los Angeles).

A że nie wiedzą gdzie leży Polska... hmmm - a na cholerę im to. Oni nie czują się gorsi z powodu braku tej wiedzy, to tylko my, z naszym niezrozumiałym "kultem dyplomu", czujemy się pominięci, nieważni, olani, przecież my jesteśmy ważni, wykształceni... Wkurwia nas to, że oni nic o nas nie wiedzą i są zadowoleni ze swojego prostego życia, a my wiemy o nich praktycznie wszystko i w swoich skomplikowanych małych żywotach gówno, za przeproszeniem, z tego mamy.

P.S. Jak już pisałem w trakcie notki, jest w niej sporo uproszczeń, skrótów myślowych i pewnie nadużyć. Generalny przekaz jest jednak w miarę jasny, więc proszę o rozgrzeszenie mnie z tych nadużyć :)

13 komentarzy:

eM. pisze...

dobrze napisane dobrze. tylko czarno widzę ten system stypendialny dla zdolnych licealistów w Polsce... na samej uczelni są to opłakane kwoty, na dodatek podnoszą progi stypendialne bo za dużo zdolnych, a za mało funduszy od Rządu.

Paweł Żebrowski pisze...

Się nie zgodzę z pewnymi stwierdzeniami.

Amerykanie mają w dupie gdzie leżą Włochy, bo w swoim kraju mają PRZYZWOLENIE na fakt, że można być głupim. To pewien rodzaj tolerancji głupoty. Inaczej jest u Nas. U Nas na imprezie zalanym w pół-trupa nikt nie powie "Myślałem że Europa to państwo" a jak powie to zostanie wybrechtany od stóp do głów. W USA taki tekst nie wywoła żadnych albo prawie żadnych reakcji, bo wszyscy mają to gdzieś i w dodatku nie mają oporów chwalenia sią swoją głupotą, co demonstruje klasyczny już filmik: http://www.youtube.com/watch?v=fJuNgBkloFE&feature=PlayList&p=4CBF1FEE217056E9&playnext=1&playnext_from=PL&index=8

Nie twierdzę, że uczelnie polskie są lepsze od amerykańskich, bo raczej nie są - mają system edukacji lepszy, bardziej życiowy ale dostępny dla nielicznych. Cała reszta ludzi nie ma pojęcia o podstawach i to ta reszta powoduje że poziom wiedzy całego społeczeństwa jest żenująco niski.

Anonimowy pisze...

zgadzam sie z przedmówcą,
poza tym amerykański system "produkowania" sportowców w szkołach sprowadza się do tego, że gros wakatów na renomowanych uniwerkach czy college'ach idzie dla tępych osiłków, których predyspozycje intelektualne nigdy nie pozwoliłyby ukończyć pewnie żadnej szkoły, potem tacy "absolwenci" (w cudzysłowie bo tylko niekiedy konczą pełne 4 lata szkoły) albo roztrwaniają swoje fortuny na bling blingi i fury, albo łapią kontuzje i nie mają zadnej koncepcji na swoje zycie poza sportem - oto czego uczy ich amerykanska szkoła

owiec pisze...

Żebrusiu - zapytaj przeciętnego absolwenta polskiego uniwerku gdzie lezy Benin, jaka jest waluta w Gujanie Francuskiej i kto jest prezydentem Laosu. Gwarantuje ci mniejszą ilosc "trafien" niz w przypadku pytan do losowo wybranych Amerykanow o informacje o Polsce. To nie jest kwestia glupoty i przyzwolenia na nią, tylko priorytetów edukacyjnych. My wiemy o Stanach sporo, bo interesujemy sie tym, kiedys chcielismy tam jezdzic, pracowac, robic kariery, w koncu USA to nowoczesna "ziemia obiecana" - kazdy wie o Amerykanach wiecej niz o jakimkolwiek innym narodzie na swiecie - stad wychodzi dosc dziwne oczekiwanie ze oni maja wiedziec o swiecie przynajmniej tyle samo - a oni zwyczajnie tej wiedzy nie potrzebuja, tam faktycznie powiedziec ze "europa to panstwo" to nie jest wstyd. tylko ze boli to wszystkich na okolo, tylko nie Amerykanow - im jest z tą niewiedzą dobrze, bo takie fakty sa im zwyczajnie w zyciu niepotrzebne. tak jak nam fakty o zyciu ludzi w malych azjatyckich czy afrykanskich panstwach, o ktorych nie wiemy nic, lub prawie nic.

owiec pisze...

a co do systemu edukacji - wlasnie taki mi sie podoba, system elitarny, nie dla kazdego, dla wybranych, w koncu nie kazdemu jest pisane byc profesorem.

"Cała reszta ludzi nie ma pojęcia o podstawach i to ta reszta powoduje że poziom wiedzy całego społeczeństwa jest żenująco niski."

co nie przeszkadza im byc najwiekszym rynkiem swiata od lat wielu :) elity są motorem postepu, dofinansowywanie najlepszych - to jest pomysl na progres, a nie "dajmy dyplomy kazdemu, bedziemy najbardziej wyksztalconym narodem swiata". zreszta wystarczy przejrzec listy zgloszonych patentow czy nazwiska noblistow zeby zobaczyc ktory system edukacyjny jest wydajniejszy.

tekstu o "tępych osilkach" nie skomentuje, wystarczy zobaczyc jak amerykanskie podejscie do sportu przeklada sie na wyniki, a jak "nasza mysl szkoleniowa" wyglada na tym tle. w USA jest najepiej rozwiniety system rozgrywek akademickich na swiecie, to jest prawdziwa kuznia reprezentacji amerykanskiej w jakiejkolwiek dziedzinie sportowej. swietny system finansowania, otwarte, dobrze wyposazone osrodki sportowe, trenerzy akademiccy, ktorzy z powodzeniem mogliby trenowac zawodowcow - to jest ideal, do ktorego trzeba dążyć jesli chodzi o rozwoj sportowy. no ale skoro sportowiec to u Anonimowego "tępy osiłek", to chyba nie ma o czym gadac.

p.s. skoro odchodza po roku, to chyba nie zajmuja tak duzo miejsca tym ktorzy chca sie uczyc.

owiec pisze...

zreszta chetnie poczytam dane statystyczne - ilu, wg. Anonima, sportowcow, ktorzy po uczelni dostalo sie do sportu zawodowego (w jakiejkolwiek dziedzinie) roztrownilo swoje fortuny na "bling-blingi", albo zlapalo kontuzje przekreslajace ich szanse na kariere.

chodzi mi o taka statystyke - ilosc studentow ktora przeszla na zawodowstwo a pod spodem ilosc tych ktorzy zbankrutowali i/albo odniesli kontuzje wykluczajace ich z czynnego uprawiania sportu.

bardzo mnie ciekawi ta proporcja, wiec chetnie poczekam na szczegóły.

Paweł Żebrowski pisze...

Owca, nie zgadzam się. Nie porównuj Włoch do Beninu czy Laosu bo to spore nadużycie. Przeciętny Amerykanin nie wie, co to w ogóle jest Laos czy Benin. Przewaga Polaków jest już w tym że my wiemy że to jest państwo w ogóle, chociaż to oczywiście nie usprawiedliwia niskiego poziomu. W przytoczonym filmie nie ma pytań o Polskę tylko o kluczowe rzeczy jak np. Mur Berliński (!) czy znane, europejskie państwa do cholery! Oczywiście że przyzwolenie jest, a pisanie o tym że wiedza o tym, że Europa nie jest państwem jest im niepotrzebna jest rzeczą zatrważającą.
Tu nie chodzi tylko o USA - nie powiesz CZEGOKOLWIEK o Korei Północnej, Kazachstanie czy RPA? To, że się do USA jeździło żeby pracować nie ma nic do rzeczy - statystyczny Polak wie więcej od statystycznego Amerykanina jeżeli mówimy o tej kwesti!
Proszę Cię, nie porównuj Europy do "malych azjatyckich czy afrykanskich panstw"!
Owszem że są największym rynkiem, ale rozmawiamy tu poziomie edukacyjnym społeczeństw a nie potencjale rynkowym.

Bless you, Ż.

Anonimowy pisze...

najpierw stawiasz oczywistą tezę, a potem negujesz dodatkowe zdania postawione w dyskusji,
nie kwestionuję całości Twojej wypowiedzi jako takiej, przecież to oczywiste że polski system szkoleniowy i edukacyjny jest jakies 100 lat za amerykańskim,
to w czym z Tobą sie nie zgadzam to kwestia sensu utrzymywania na amerykańskich renomowanych uczelniach tępaków tylko ze względu na ich wysokie umięjętności sportowe.
Budowanie renomy szkoły nie ze względu na jej wyniki edukacyjne, a sportowe sprowadza sie przepychania z roku na rok osób, które gdyby nie ich forma sportowa nidgy by się takiej szkole utrzymały.
Ty mówisz o śmietance, która wypływa i trafia do zawodowych lig, ja mówie o tych, który przez lata obijają się o przedsionek takich lig, jezdzac po swiecie i grajac gdzie popadnie (także w Polsce). Gdy nie uda im sie ziścić swoich marzen o karierze zawodowca i dużych pieniądzach "nauka zagrywek i szlifowanie swoich umiejętności sportowych" wyniesione ze szkoły nie specjanie im na tym etapie życia pomaga,

owiec pisze...

Żebruś - dla Amerykanina z małego miasteczka w Kansas, Włochy są dokładnie tym samym czym dla Polaka z Szamotuł - Benin. Im ta wiedza nie jest po prostu potrzebna. Wiekszość z tych nieogarnietych "głupków" nigdy nie wyjedzie poza miasto, nie mowiac juz o wyjezdzie do innego stanu czy za granice. Dlatego wlasnie mysle ze stereotyp amerykanina-debila, ktory nie wie ze w Polsce sa pomidory (wiesz o czym mowie :P) brzmi moze i smiesznie, ale patrzac na to z punktu widzenia tegoż Amerykanina, juz taki smieszny nie jest. Sam zauwazyles ze u nich nikt by sie z niewiedzy w sprawach "fundamentalnych" nie bedzie smial - bo dla nich brak tej wiedzy nie jest czyms żenującym. Po prostu im to nie jest potrzebne. do niczego :) tylko nas boli ze o nas nie wiedzą.

a co do rynku... nie widzisz korelacji miedzy edukacja i poziomem elit polityczno-ekonomicznych, a potencjalem rynkowym? :>

Anonim - mowie o smietance, bo o tym moja notka byla. o elicie. w jaki sposob mozna ta elite odlowic, skoro nie da sie jej wyciagnac z biednych dzielnic w ktorych nikt nie ma pieniedzy na rozwoj w jakimkolwiek kierunku. wiesz ile zmarnowanych talentow koszykarskich zostalo na rucker park? czemu? bo nie bylo komu pomoc, "przepchnac" przez studia, nawet na tym najnizszym poziomie.

przypominam, ze do 1992 roku, reprezentacją USA w koszykowce byli zawodnicy NCAA, a nie NBA - i to oni zdobywali wysokie pozycje, medale itp. Dlatego obstaje przy pozytywnej ocenie amerykanskiego systemu stypendiow sportowych, bo dzieki temu systemowi USA sa liderami w wiekszosci najpopularniejszych dyscyplin sportowych. czy jest sens? spytaj w michigan gdzie trenowal phelps, spytaj w polnocnej karolinie gdzie trenowal jordan, spytaj w stanford gdzie gral mcenroe, potem spytaj wlascicieli klubow, fanow koszykowki, hokeja, baseballa, footballu amerykanskiego, siatkowki, tenisa czy jest sens utrzymywania takiego systemu. ja uwazam ze tak - dowód? sportowe wyniki amerykanow. ty mowisz ze to bez sensu, bo czesc z nich nigdy nie przejdzie na to najpowazniejsze zawodowstwo. tylko pomysl co by bylo BEZ tego systemu. polska mysl szkoleniowa? kupowanie zawodnikow z nędznej 4 ligi za worek pilek do treningow? dziekuje bardzo.

zarzucasz mi ze pisze o smietance, a pomijam "reszte". otoz zauwaz, ze u nas jest tylko "reszta". smietanka nie istnieje.

owiec pisze...

aha, Żebrusiu kochany - wszystkiego najlepszego :)

Paweł Żebrowski pisze...

Ależ serdecznie dziękuję :)
Podróżowaliśmy po świecie sporo Owiec i jakoś w innych krajach wiedzieli gdzie leży Londyn, Paryż czy Budapeszt. Polak z Szamotuł nie wie gdzie leży Benin, ale wie gdzie USA, Meksyk, Tokio i Moskwa. Amerykanin nie wie ani tego ani tego. Nie ma pojęcia o GŁÓWNYCH krajach świata i w dodatku nie ma żadnych oporów żeby powiedzieć że tego nie wie. On nie zostanie wybrechtany na imprezie, nie pójdzie do domu, nie weźmie atlasu i nie zobaczy gdzie leżą te miasta, żeby następnym razem nie zostać wybrechtanym. On to powie, inni mu przytakną bo też nie wiedzą i dalej pozostanie debilem. Ot, taka subtelna różnica :) Po co Nam wiedzieć gdzie leży Brazylia czy Chile? Wybierasz się tam? Nie? Widzisz, a wiesz gdzie są. Buzi.

webre pisze...

Amerykanów jest sporo więcej i są bardziej zaawansowani gospodarczo. Poczekajcie kilka lat albo już dziś wejdźcie na pudelka to zobaczycie gdzie zmierza nasza młodzież ;)

tasoa pisze...

see hereclick now useful referencecheck my site Get More Infobrowse around this website