sobota, 28 lutego 2009

ogłoszenia

bynajmniej nie duszpasterskie, chociaż pasterz, owca, niby się jakoś tam łączy, ale do rzeczy, bo nie mam czasu - muszę posprzątać mieszkanie przed przyjściem gości gości (21 u mnie, si?). Niestety, jako że z natury jestem niechętny wysiłkowi fizycznemu, który nie prowadzi do orgazmu/wygranego meczu/przybaunszenia na parkieciwie, to mi sprzątanie owo idzie jak przysłowiowa jucha z nosa, ergo - wymyślam sobie przeróżne czynności, dzięki którym niemiła czynność oddala się w czasie przynajmniej na trochę. wiem, że nie tylko ja stosuję tę zasadę - raczej "co mam zrobić dzisiaj zrobię pojutrze" niż "co mam zrobić jutro zrobię dzisiaj" - więc nie jestem jakoś specjalnie swoim zachowaniem zażenowany. jako, że przejrzałem wszystkie serwisy, które codziennie odwiedzam, pomyślałem, że skrobnę parę słów do internetu i oto jestem. dobra, koniec pierdolenia, do rzeczy, oto ogłoszenia:

1. Jeśli ktoś z Was chciałby obdarować ciepłym żarciem, fajną chawirą, dobrym słowem, miłym "głaskiem" i czasem wolnym jednego z tych uroczych kosmatych zwierzaków:proszony jest o zgłoszenie się pod numer "660 737 137". Julka i Atosik, tudzież Atosik i Julka czekają na michę może właśnie w Twoim domu.

2. Zjednoczone Emiraty Arabskie, a w zasadzie ich stolica Dubaj, na całym świecie znana z fikuśnej architektury, panów w sukniach i kobiet bez twarzy, odkryła swój najgłębiej skrywany sekret. Mój dobry kolega Paweł, pracujący aktualnie w tym gorącym mieście natknął się w lokalnym oddziale hipermarketu Geant na półkę "frutti di mare". jakież było jego zdziwienie, gdy wśród kalmarów, krewetek i małż odkrył prawdziwe źródło siły zjednoczonoemiratoarabskich robotników - prawdziwy, importowany PAPRYKARZ SZCZECIŃSKI:
jednego wszakże nie rozumiem - czemu władze Szczecina wciąż nie dostrzegają w swoim rękawie asa o tak potężnym marketingowym potencjale. "neptun fish spread" (pseudonim artystyczny paprykarza) sam dotarł już na Płw. Arabski i z powodzeniem reklamuje tam nasze miasto, niestety bez wyraźnej pomocy UM - a szkoda, w końcu wystarczyłoby podrasować nieco ostatnie logo naszego miasta i rozpocząć nową, światową kampanię - "Szczecin 2050 - Fish Spread Garden". Sukces gwarantowany.
Pawle - czekamy na zdjęcia pierwszych Dubajskich punktów z Pasztecikami.

3. N.A.S.A. - nie, nie chodzi mi o amerykańską agencję kosmiczną. N.A.S.A. to nazwa, pod którą ukryli się dwaj panowie - Squek E. Clean (producent) i Dj Zegon (turntablista). Skoro już się ukryli i przyjęli nawet nazwę to wypadałoby się światu pochwalić jakimś wyczynem, w końcu bez powodu się ludzie nie ukrywają pod nazwą. Jak pomyśleli, tak zrobili, a że pomysły mieli nieziemskie (jak sama nazwa ukrycia wskazuje), to efekt ich "myślenia" spowodował masowe opady szczęk pod wszelkimi szerokościami geograficznymi. Panowie postanowili mianowicie, że skroją sobie płytę producencką, a na nią zaproszą gości i to tych raczej znanych, raczej lubianych, raczej nie firmujących swoimi nazwiskami byle gówien. Tak powstał krążek na którym Kool Keith rapuje w towarzystwie Toma Waitsa, RZA współpracuje z Johnem Frusciante, Chali2na z Georgem Clintonem, a Del The Funky Homosapien z Dj'em Q-Bertem. Do tego Method Man, E-40, Santogold, M.I.A., Kanye, KRS-One, Chuck D, Ghostface, Scarface i Ol' Dirty Bastard (świętej niestety pamięci). Jak to brzmi? sprawdź sam/sama/samo, bo dla mnie to pierwszy kandydat do albumu roku:

środa, 25 lutego 2009

Tygrysy Syberyjskie w Radio Zet

w poszukiwaniu, jak pewnie wielu wiadomo, nowego stanowiska pracy, spędzam niemało czasu w odmętach sieci. czasem wynajdę zwiastun nowej megaprodukcji, innym razem płytę w kosmos przysłowiowy wyjebaną, zdarzą się również, że przypadkiem zupełnym natrafię na jakieś gołe babety, którym też chwilkę poświęcam, bo w końcu nie po to marzły bez ubrania, żeby teraz nikt się nimi nie interesował. najciekawszymi znaleziskami dzielę się z Wami, bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że jarać się czymś samemu w domowych pieleszach to żadna frajda. stąd moje dzisiejsze znalezisko, a w zasadzie znalezisko z polecenia niejakiej Sandry (zbieżność imienia z gwiazdą muzyki popularnej zamierzone), którym chcę i muszę się z Wami podzielić. czemu muszę? ano z powodu dość prozaicznego - lubię promować, przynajmniej w taki sposób, lokalnych, szczecińskich, w głównej mierze znajomych twórców sztuk wszelakich. dręczyłem Was już notkami o Łonie-i-Webberze, o PJR, o Beacie Andrzejewskiej (a.k.a. Siostrze Gosi), o Szczecinie na Majku, o djsko/recenzenckich poczyniananiach Ciastka a.k.a. Vanity, o amatorskiej kuchni Hofandera itp. - czas więc na kolejną odsłonę "a w Szczecinie".

Jakiś czas temu (dokładnie nie pamiętam, niewesołe jest życie staruszka) kino Helios zorganizowało konkurs na krótkometrażowy film o Szczecinie. do rywalizacji przystąpiło kilku twórców, każdy z własnym pomysłem na promo naszej ukochanej miejscówki. nie będę ukrywał, że z powodów czysto osobistych, nieukrywanych sympatii i zwyczajnych hulaszczych sentymentów miałem w owym konkursie jednego faworyta - produkcję niezależnego studia filmowego Tygrysy Syberyjskie z Nevady pt. "Szczecin - Nie jesteś sam".

Film zajął ostatecznie drugie miejsce (przegrywając z portretem krakowianki wpierdalającej paprykarz), co jednak nie zmienia faktu, że wizja Szczecina jako miasta, w którym każdy zna każdego, a już na pewno zna kogoś kto zna każdego, jest bliska nie tylko mi i moim znajomym, ale również jury konkursu, z definicji niezależnemu. czemu piszę o tej produkcji znowu, skoro laury swoje już zdobyła, a Tygrysy od tej pory nakreciły pare nowszych filmów? otóż za sprawą popularnego w eterze Radia Zet, filmik "Szczecin - Nie Jesteś Sam" znów walczy o nagrody, prestiż i światowy rozgłos w konkursie "Kocham to miasto". tym razem jednak to nie jury w składzie jury orzeknie o nagrodzie, a widzowie, którzy zagłosują na film za pomocą myszek tudzież touchpadów klikając na ilość gwiazdek, odpowiadającą ich reakcji na ów obraz (1 gwiazdka - chujnia z patatajnią; 5 gwiazdek - wypas nad wypasy ojajebie). jeden szkopuł, właściwie szkopulik - aby wykluczyć wielokrotne klikanie, przed głosowaniem należy się zalogować (lub, jeśli nie macie konta na portalu RadiaZet - zarejestrować i zalogować). wiem, że dla wielu użytkowników internetu wymóg logowania to niepotrzebne utrudnienie i powód do rezygnacji z tej czy innej aktywnościi sieciowej - niemniej jednak jeśli filmik ci się spodobał, leży ci na sercu, kunie czy innym narządzie pozytywny wizerunek Szczecina, albo po prostu znasz Walerego i/lub Bonka to kliknij w banner poniżej (prowadzi do strony konkursowej, można otwierać w pracy), poświęć minutkę na rejestrację i oddaj głos, będzie faaaaaajnie mówie Ci :)

poniedziałek, 23 lutego 2009

sony prezentuje

z archiwum nieocenionego "the Onion":

Sony Releases New Stupid Piece Of Shit That Doesn't Fucking Work




the fucking piece of shit is available NOW!

piątek, 20 lutego 2009

once upon a time... / ryan toby

...in nazi occupied France





-------------------------------------------------------------------------------------------------
Ryan Toby. nie mówi to nazwisko nic, a nic, ani tobie, ani tobie, ani nawet tobie. mi nie mówiło przez długi okres czasu, aż do momentu kiedy zacząłem odświeżać sobie numery, które straciłem w wyniku awarii poprzedniego dysku, a było ich całe mnóstwo, zaprawdę powiadam wam. w toku odświeżania przypomniałem sobie o dwóch kawałkach z jednej z lepszych komedii muzycznych lat 90tych - sister's act 2 (ztj. zakonnicy w przebraniu) z kreacją tak brzydkiej jak wspaniałej whoopi goldberg. na ścieżce dźwiękowej do/z tegoż filmu znajdują się dwa gospelowe numery, które mają dla mnie niemożliwą sentymentalną wartość - "joyful joyful" (z solówką młodziutkiej lauryn hill), oraz spokojne "oh happy day", gdzie popis wokalnych umiejętności daje 15letni wówczas Ryan Toby.
w zasadzie nie byłoby w tym występie nic godnego aż takiej uwagi, w końcu ilość młodych czarnoskórych utalentowanych piosenkarzy przebija pewnie populację przeciętnej europejskiej stolicy. Ryan jednak, to nie kolejny "average joe", słodki murzynek z ładnym głosem, który raz wydarł medialnie japę, po czym zgasł jak wielu przed nim i po nim. Ten chłopaczek okazał się złotym dzieckiem, tym bardziej wartościowym im mniej znanym. Albo sam doszedł do takiego wniosku, albo ktoś mu podpowiedział taka rolę - ważne, że gość postanowił wyjść ze światła reflektorów i skupić się na pracy "w tle" czyli produkcji muzycznej. miał ku temu predyspozycje? talent? zacięcie? nie mam zielonego pojęcia, wiem za to jedno - lista gwiazd, które skorzystały z jego pomocy jest doprawdy imponująca, żeby wspomnieć tylko takich wykonawców jak: Mary J. Blige, Brian McKnight, LL Cool J, Ruben Studdard, Joe, Amerie, Ginuwine, 112, Bobby Brown, Dru Hill, Usher, Tyrese, Glenn Lewis, Will Smith, Donell Jones, Joe, Monica, Kevin Lyttle, Mario, czy niesławny bokser płci pięknej Chris Brown. Ryan był również członkiem nominowanej do Grammy za debiut, głośnej przez moment w mediach grupy City High, stworzonej pod egidą niejakiego Wyclefa. niestety (a może na szczęście) City High bardziej kojarzyło się i do dzisiaj kojarzy ze śliczną Claudette Ortiz i jej karmelowymi zwrotkami, niż z pozostającym w tle Ryanem. nie ma, prawda, tego, że tak powiem, złego co by jednak na dobre, powiedzmy sobie szczerze, nie wyszło. Ryan się z Claudette ożenił, City High się rozleciało, a szczęśliwy mąż skupił się na tym co robi najlepiej - produkcji muzycznej. na szczęście dla nas, słuchaczy, w 2007 nieco niespodziewanie, po 15 latach obecności na rynku, Ryan wypuścił swój pierwszy solowy album "soul of a songwriter". tytuł wydawnictwa może w zasadzie służyć za recenzję, ta płyta to dusza autora piosenek, to hołd dla mistrzów przeszłości (cover "all I do" steviego wondera) i pokaz umiejętności dla współczesnych "artystów" - bo umówmy się, jak dobry może być longplay niezmanierowanej gwiazdy, zdolnego producenta i utalentowanego wokalisty, który z solowym projektem postanowił poczekać, nie spieszyć się, wydać wtedy, kiedy będzie gotowy, a nie wtedy kiedy koniunktura na typowe black-popowe popłuczyny będzie najlepsza. ta płyta jest po prostu dobra, wg mnie, nawet bardzo - raz przyspiesza ("I'm in love"), raz zwalnia ("miss america"), raz zajeżdża wspomnianym wonderem innym razem d'angelo (świetne "come back"), ale jedno jest pewne - nie daje się nudzić. "w dobie idoli ryżych, pedalskich strasznie" pozycja niewątpliwie warta sprawdzenia.
p.s. nie, nie pozazdrościłem "fejmu" mojej dziewczynie :) następne płytki, którymi zresztą karmię was co jakiś czas, będą już obudowane mniejszymi recenzjami. obiecuję... no chyba, że takie historie z internetu wzięte się spodobają. wtedy może pokuszę się o kolejne wypociny :)

czwartek, 19 lutego 2009

tłusta notka

dziś święto wszystkich obżartuchów, łasuchów, wpierdalaczy, żarłoków i tych kilku nazywających się koneserami. dziś tylko idioci liczą kalorie, biorą "symbolicznego kęsa", lub odmawiają ze względu na dietę. dziś każdy honorowy hodowca kubeczków smakowych ma prawo ale i obowiązek nakarmienia swoich podopiecznych całą paletą pączkowo-faworkowych frykasów. niemniej jednak nawet w takim dniu nasuwa się mnie refleksja maluśka. czemu przy okazji walentynek, bożego narodzenia, dnia kobiet i święta pracowników przemysłu dziewiarskiego, każdy wspomina o tym, że kochać trzeba na codzień, a nie od święta, że prezenty trzeba dawać na codzień, a nie od święta, że szanować kobiety trzeba na codzień, a nie od święta, że doceniać szwaczki-kalesoniarki trzeba codziennie, a nie od święta, ale przy okazji dnia łasucha/święta żarłoka, z każdą porcją słodkich kalorii dodajemy "ale to tylko dzisiaj, takie małe szaleństwo,od jutra seler naciowy, woda mineralna i soja, soja, soja!". otóż ja, w swoim i mam nadzieję nie tylko imieniu, protestuję! protestuję przeciwko traktowaniu tego dnia jak wyrzutu sumienia, przeciwko oszczędzaniu się na jeden czwartek w roku, przeciwko propagandzie całorocznej diety, głodzenia, odmawiania i ograniczania. nie po to kuchnie świata prześcigają się w wyśigu smaków, żebyś ty albo ty świadomie z większości rezygnował w nadziei, że spadnie ci pare centymetrów tu i ówdzie. masz ochotę na coś słodkiego? na coś smażonego? na pączka, pieczeń, makaron, zapiekanke, ciasto, jajko na boczku czy na jakikolwiek inny "niezdrowy" za to bardzo smaczny wiktuał? nie odmawiaj sobie, po to to wymyślili, dlatego to takie smaczne, żyjesz raz, jak nie spróbujesz teraz, to tym bardziej zakopany 6 stóp pod ziemią nie dostąpisz takiej szansy. a zdrowie? a na zdrowie biegaj, jeździj na rowerze, pływaj, bzykaj się, pij mineralkę, przekąszaj owoce i warzywa i śmiej sie od ucha do kuny. to działa i jest zajebiście przyjemne. naprawdę :)

-------------------------------------------------------------------------------------------------

skoro już o przyjemnościach mowa, to przyjemnie mi bardzo zakomunikować, iż blog muzyczny mojej własnej dj'ki, kunkubentki i opiekunki, znanej bardziej jako Ciastko a.k.a. Cookie w sensie również Dj Vanity, został doceniony w branży i polecony przez jeden z najpopularniejszych serwisów o szeroko pojetej czarnej muzyce - Soulbowl.pl:
forma wyróżnienia tym bardziej przyjemna, że "kuna" nie reklamuje się nachalnie w żadnych magazynach, audycjach czy programach muzycznych, a jednak ktoś, gdzieś natrafił na link prowadzacy do jej legowiska i docenił gust muzyczny autorki polecając serwis szerokiej publiczności. trzymam kciuki za dalszy rozwój i sukcesy :)

-------------------------------------------------------------------------------------------------

wraca oficjalnie zapomniany przez wszystkich kącik filmowy. oj wraca wraca bo ma do czego. niejaki sylvester stallone, pan po sześćdziesiątce, postanowił udowodnić wszystkim niedowiarkom, ze potrafi stworzyć wiekopomne dzieło z gatunku "tratatatata zabili go i uciekł" w tym celu staje mu... przyjdzie mu stanąć za i przed kamerą na planie filmu "expandables". film opowiada klasyczna historię, którą zamknąć można w cytacie: " film o przygodach najemników jadących obalić południowoamerykańskiego dyktatora". cóż w tym takiego niesamowitego? w końcu czasy TAKICH produkcji przebrzmiały wraz z ostatnimi częściami "komando foki", "zaginionego w akcji", czy "amerykańskiego ninja" wydanymi na kasetach VHS, którym małe epitafium zdążyłem już napisać. otóż nie, moi drodzy, te czasy wracają i to wracają z hukiem. skąd ta pewność? nie ukrywam, że nie mam ani jednego argumentu merytorycznego, żadnego przecieku ze scenariusza, czy wiary w reżyserskie umiejętności Sly'a - moje przekonanie graniczące z pewnością wynika z listy aktorów, którzy zgodzili się w tym epickim dziele zagrać. kto to taki? zapraszam do lektury poniższej listy i odkładania symbolicznych 20pln na bilet do kina:
- sylvester stallone
- jason statham
- jet li
- eric roberts
- mickey rourke
- forest whitaker
- dolph lundgren
- arnold schwarzenegger (jako gubernator schwarzenegger)
- danny trejo
- robert knepper
- david zayas

robi wrażenie? dodam tylko po cichu, że ofertę zagrania w tym absolutnym mistrzostwie świata odrzucił nie kto inny jak jean-claude van damme. fani z całego świata modlą się do znanych sobie bogów o zmianę decyzji, bo jego udział byłby wisienką na torcie tego projektu. no cóż, nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać, modlić się i czekać i czekać :)

wtorek, 17 lutego 2009

LMGTFY

jesteście członkami forów dyskusyjnych gdzie roi się od cymbałów pytających "jak znaleźć to? a jak znaleźć tamto? pomóżcie!!!! pLiSkAaAaaaa..."? macie dosyć tłumaczenia znajomym, że wasza wiedza w niektórych obszarach nie jest porażająca i warto byłoby zatrudnić do pracy popularne wyszukiwarki internetowe? chcielibyście raz na zawsze wytłumaczyć temu i owemu, że Google nie gryzie i warto z niego skorzystać zamiast zaśmiecać wasz ekran coraz to bardziej kretyńskimi pytaniami "o wszystko"? jeśli na przynajmniej jedno z powyższych pytań odpowiedzieliście "tak", to znaczy, że jesteście targetem mojej dzisiejszej notki. koniec z tłumaczeniem po raz setny tego samego, koniec z popularnym facepalm'em na widok piętrzących się zapytań, różniących się osobą autora. dziś nastaje era LMGTFY czyli "Let-Me-Google-That-For-You". ten pomysłowy serwis pomoże wam dobitnie i z premedytacją przekazać przeciętnemu męczącemu współużytkownikowi waszej przestrzeni sieciowej podstawowe zasady działania jednego z najprostszych urządzeń znanych ludzkości - wyszukiwarki Google. jak to działa? nic prostszego, wystarczy wpisać... albo nie, zobaczcie sami (tak, tak, kliknij w poniższy obrazek aby przejść do następnego poziomu):
- "cześć wszystkim, jestem tu nowy, a bardzo chciałbym znaleźć tego świetnego bloga, "korwytolubia" - czy ktokolwiek mógłby mi pomóc?"
- momencik...

zaręczam, że po obejrzeniu prezentacji, każdy (a na pewno większość) jej adresatów da Wam wreszcie spokój, a zacznie męczyć przysłowiowego gugla. bez skojarzeń. oczywiście :)

sobota, 14 lutego 2009

weekend gwiazd

13-15.02.2009

MENU:

- ciastko
- łóżko
- rookies vs. sophomores
- szisza
- obżarstwo
- slam dunk contest
- wanna
- all-star game
- inercja
- 3-point shooutout
- muzyka
-skills challenge

taki weekend się szykuje. pozdrawiam i do usłyszenia.

p.s. each and every man under my command owes me 100 nazi scalps!

and I want my scalps!

czwartek, 12 lutego 2009

gdzie diabeł nie może, tam rokity pośle

miała być dzisiaj notka pod hasłem "history of violence vol.2", bo nie minęło chwil parę od incydentu w hollywood, a już w innej części świata doszło do kolejnego aktu przemocą fizycznej wobec kobiet. dwie polki, posłanka i była posłanka, nelly i maria rokity (chyba siostry, z tego co się orientuję) zostały brutalnie potraktowane przez monachijską (czyli nawet nie niemiecką, bawarską-monachijską ergo nazistowską z zasady) policję tylko dlatego, że ich kapelusze i płaszcze i reszta kapeluszy, samowolnie przemieściły się do luków bagażowych vip-klasy, z czym obie polki nic wspólnego nie miały oczywiście. w końcu miłość do nakryć głowy wyssały z mlekiem matek oraz chłoniętymi namiętnie występami hanki bielickiej i elżbiety II, stąd nie może dziwić chęć zapewnienia ulubionym częściom garderoby należnego im miejsca. niestety naziści-faszyści-germańscy-kurwa-oprawcy nie mają szacunku do krakowsko-czelabińskich nakryć głowy, co pokazali w toku wspólnej naszej (tfu!) historii wielokrotnie dekapitując wraz z odzieniem głowy słowiańskie od cedyni przez grunwald aż do warszawy '44 (dane nie potwierdzone, najpewniej z palca wyssane - przyp. aut.). pomne tamtych wydarzeń sisters rokita nie dały sobie w jęczmienną dmuchać i stawiły czynny opór przeciw barbarzyńskim zapędom demonicznej stewardessy, co zaowocowało (jakżeby inaczej) decyzją pilota, najpewniej wnuka czerwonego barona (kolejna wyssana informacja - przyp. aut.) o usunięciu krnąbrnych pasażerek. ale ale, nie będzie niemiec pluł nam w twarz! maria, z domu jan, zaparła się w fotelu, zakrzyknęła "żywcem mnie nie wezmą" (nie wiedząc zapewne o niemiecko brzmiącym nazwisku aktora-autora owego cytatu) i tym sposobem ściągnęła na siebie gniew gestapowców, którzy, nie bacząc na postanowienia konwencji genewskiej, zastosowali wobec niej środki przymusu bezpośredniego (kajdany ciemiężycielskie) oraz werbalnego, nazywając janmarię "dziurą w męskim odbycie". nie dziwi w tej sytuacji reakcja ofiary prześladowania, której pełen emocji i bólu zapis dźwiękowy przytaczam poniżej:

jeśli ukoiliście już skołatane nerwy (bo nie wyobrażam sobie innej reakcji na to wstrząsające nagranie) to mogę was jedynie zapewnić, że rodzeństwo rokitów udało się dzięki pomocy watykanu, szwajcarii i tajnych kanałów dyplomatycznych sprowadzić z terenów rzeszy z powrotem do kraju ojczystego. pozostała jednak zadra, kolejny policzek wymierzony honorowi polaka przez plugawą dłoń niecnego sąsiada. myślę, że będę wyrazicielem woli ludu, jeśli zawołam "na berlin lechu! na berlin" - wojna, to jedyne wyjście z zaistniałej sytuacji. skoro jay-z był w stanie zagrozić chrisowi brownowi trwałym kalectwem, to nie widzę powodu, dla którego prezydent nie powinien ruszyć z nowopowstałą zawodową armią na reichstag. jeśli nie, to przynajmniej niech sprzeda soczystego liścia angeli przy okazji jakiegoś szczytu (nie mylić ze szczytowaniem - przyp. aut.). lechu, nie daj się prosić, za ziemniaka i "for mary".

no więc miało być o przemocy, ale rozmyśliłem się i nie będzie. będzie o miłości, gdyż bo ponieważ jutro święto wszystkich zakochanych, kochanych, kochających i sprzedawców czerwonego barwnika. tak więc moi drodzy - kochajcie się, emocjonalnie i fizycznie, tudzież na odwrót, dbajcie o siebie, nie kłóćcie się, pomagajcie sobie, wybaczajcie, tęsknijcie za sobą, szanujcie się, cieszcie się swoim towarzystwem, bawcie się i resztę miejcie w dupie... przepraszam, nosie. czego życzę ja niżej podpisany, autor. a na deser - good ol' love i masta ace oraz 9th wonder na bicie. polecam.

w wersji "download" - TUTAJ

p.s. zupełnie niemiłośnie, ale za to bardzo hulaszczo, co w sumie też jest dość miłosne bo emocje podobne - wrzucam dzisiaj selekcję singli (jeśli jeszcze ktoś czegoś nie ma) pierwszego zespołu tegorocznego open'era, który zasługuje w mojej opinii na miano gwiazdy. mimo, że ponownie (po 3 latach), to jednak mając w pamięci ich koncert rozpierdalający lotnisko w babich dołach na kawałeczki, nie mogę się nie cieszyc. ladies i panowie: basement jaxx - the singles
HASŁO: warez-bb_bloob


*ciekawostka - "żona" po norwesku to "kuna". autorem tej wiadomości jest głowa. koniec ciekawostki*

niestety nie KUNA, tylko KONE/KONA (bo skrzynia mi wyjaśnił że jedna to określona, a inna nieokreślona. forma, nie żona :P). niestety ciekawostka tak do końca nieaktualna, chociaż może nieco troszkę. zainteresowanych przepraszam :)

środa, 11 lutego 2009

zasłużyłaś dziwko

idol nastolatek, gwiazdor popu i tzw. contemporary r'n'b, znany z miłej buźki i pięknych piosenek o miłości - chris brown, w brutalny sposób rozpierdolił twarz i obojczyk idolce nastolatek, gwieździe popu i tzw. contemporary r'n'b, znanej z miłej buźki i pięknych piosenek o miłości - rihannie. najpierw w ramach pudelkowej plotki, potem gazetowej notatki i reutersowego doniesienia informacja ta rozniosła się po medialnym światku z prędkością e-maila. para nie pojawiła się na rozdaniu nagród grammy, interweniujący na miejscu policjanci oraz przeprowadzający obdukcję lekarze przekazywali coraz bardziej szokujące relacje na temat stanu zdrowia ślicznotki z barbados, słowem - rzeźnia w hollywood. rzeźnia tym bardziej zaskakująca, że nikt takiego obrotu sprawy by się nie spodziewał - w końcu oboje wykonawcy to gimbus-gwiazdy, starannie stworzone na potrzeby purytańskiego amerykańskiego showbizu dzieciaki, które jak śpiewają o miłości to tylko tej walentynkowej, jak całują się to tylko cmokami w usta i policzki, jak spotykają się to tylko na gruncie przyjacielskim, a jak pokazują się w skąpym odzieniu na koncercie to tylko dlatego, że było gorąco. wszelkie wizerunkowe "szaleństwa" w ich przypadku są przecież idealnie wykrojone na miarę "targetu" i co bardziej dojrzały odbiorca zrozumie ten swoisty signum temporis (tak tak, to z Insertu :P). w końcu tak się teraz sprzedaje muzykę, nie zawartością albumów, ale przede wszystkim otoczką i słynnym z "Testosteronu" Eventem. tym większe zaskoczenie, że ci piękni celebryci śpiewający o złamanych serduszkach, nieprzespanych nocach, braku powietrza i innych tego typu pierdołach, okazują się koniec końców zwyczajnymi skurwielami. nie ma w tym w zasadzie nic dziwnego, w końcu ta aktorka to kleptomanka, ten piosenkarz to pedofil, a tamten bokser to gwałciciel - zawsze pierdolniętym gwiazdom jest łatwiej zaistnieć w mediach niż przeciętnemu smithowi ktory robi to samo w małym domku na przedmieściach kansas city. z pana browna wyszedł po prostu zwierzak, który w momencie różnicy zdań (nie, to nie jest eufemizm, KAŻDA kłótnia to różnica zdań, od poziomu obu stron zależy jak zostanie rozwiązana) nie sięga po argumenty słowne tylko siłowe. osobiście nie widzę większej różnicy między praniem adwersarza płci męskiej i żeńskie (poza brakiem elementarnego poczucia honoru i przyzwoitości w stosunku do osób słabszych fizycznie), w obu przypadkach świadczy to jedynie o emocjonalności na poziomie małpy, która nie posiadając tego pięknego i niezwykle użytecznego wynalazku jakim jest mowa, rozwiązuje wszelkie konflikty za pomocą zaciśniętej pięści, nie zważając na czy jest to walka o przywództwo w stadzie, czy o mniej zgniłego banana z drzewka na przeciwko. takim oto małpiszonem okazał się idol nastolatek, który widać nigdy nie zaznajomił się z przysłowiem "muzyka łagodzi obyczaje", tudzież zwyczajnie jakichkolwiek obyczajów (w sensie pozytywnym) w swoim krótkim życiu nie zaznał. co najbardziej jednak dziwi i w zasadzie przeraża, to reakcje zaobserwowane przeze mnie na losowo wybranym forum fanów chrisa browna... jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czemu kobiety maltretowane przez swoich mężczyzn nie reagują, tylko spokojnie znoszą te upokorzenia, to zerknijcie na poniższe cytaty, komentarz chyba zbędny:
- "No chyba, że przez tą plote zmieniliscie o nim zdanie... Jeżeli ta cała historyjka to prawda, to cóż ja moge poradzic ? I tak dalej będę słuchała jego muzy..."
- "ja powiem tyle ze jestem z tego powodu nadal w szoq i nie doszlo to do mnie...; | :O załamka poprostu! a powiem tyle ze Chris bedzie dla mnie do końca i nie zmienie o nim zdania nigdy!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! :(:(("
- "Wiele jest kobiet, które są bite przez mężów i nadal ich kochają."
- "np jak bym zasluzyla na to zeby mnie uderzyl to zrozumialabym to i tyle. a nie robila akcji. i zrywała... innaczej by to wygladalo gdyby to bylo bez powodu to tak. ale musiala go wkurwic ze tak brzydko powiem... :/ ja napewno będe z nim do końca i zmienie zdania juz mowilam."

p.s. całe szczęście panna robyn zdecydowała się zeznawać przeciwko panu brownowi. najgorsze co można by było zrobić to zamieść całą sytuację pod dywanik i przejść nad nią do porządku dziennego, bo wtedy każdy anonimowy kmiotek dostałby do ręki nie lada alibi - skoro pan brown może przyjebać pani rihannie, to czemu ja nie mogę codziennie sprać mojej żony, profilaktycznie, dla zasady. w końcu kto wie kiedy mi wywinie jakiś numer, te dziwki są zdolne do wszystkiego. a skoro są zdolne, to tak jakby zasłużyły, prawda?

wisielec

zawisłem. podobno zawisłem, ale na szczęście w końcu zawisłem. gdzie? co? jak to? a tak to, zawisłem w postaci podobizny na billboardach w dwóch miejscach naszego kochanego Szczecina. w ramach drugiej już akcji "morda z billboarda", czyli promocji szczecińskiej MLB (MiejskiejLigiBasketu) znów na nośnikach reklamowych pojawiły się plakaty w przeróżny sposób ową inicjatywę nagłaśniające. wszystkie można obejrzeć TUTAJ, natomiast te z moją "skromną osobą" (bo takie określenie podobno ładniej brzmi) można już dzisiaj obejrzeć poniżej,

oraz na żywo live w następujących lokalizacjach:
- Wiosenna – Słoneczne, wejście do C.H.Gryf
- Struga Andrzeja/Pomorska – okolice Mercedes Benz Mojsiuk
nie są to niestety miejsca w centrum samiutkim, ale kwestię umiejscowienia dość rozsądnie wyjaśnił komisarz ligi ("Kolejna sprawa to wpływ Partnerów Wspierających na lokalizację. Wiem, że Hrabia Patryk Petrusewicz chciał dla siebie lokalizacji w pobliżu City Hall, w którym króluje. Mimo, że mieliśmy tam lokalizacje, na życzenie Mercedesa musiał znaleźć się gdzieś bliżej siedziby salonu.") i nie sposób się z nim w tej materii nie zgodzić. niemniej jednak ryjem z plakatu zaświeciłem, nie ukrywam, że to fajne uczucie i nieskromnie dodam, że jaram się :)
do tego, żeby już było prywatnie na tak zwanego maxa, niech mi ktoś, ktokolwiek rozeznany w tajemnicach internetowych portali plotkarskich wytłumaczy, skąd na portalu fotoplotka znalazło się takie zdjęcie, niepasujące do takiej informacji z takim (zakreślonym ładnie w celu uwypuklenia) podpisem, bo JA nie mam pojęcia... ktoś? ktokolwiek? nikt? tak myślałem, internet (dzięki któremu każdy, nawet ja i autor fotoplotki może mieć swój własny zakątek) to jednak najbardziej szalony wynalazek ludzkości od czasu koła i z każdym dniem utwierdzam się w powyższym przekonaniu coraz bardziej. dowody? a może być jeden? spójrzcie tylko na ranking, nie bez powodu nazwany "25 most disturbing sex toys". gdyby nie world.wide.sieć. nigdy nie dowiedzielibyście się o istnieniu wibratora w kształcie penisa orki, wibratorze do iPoda, panu Jacku z wąsyma czy ciężko przetłumaczalnym na polski baby jesus butt plug :) a tak, dzięki niewinnej witrynce macie 25 nowych pomysłów na zbliżające się święto miłości, z którą seks, (a więc i urozmaicenia... czyli także zabawki... może czasem dziwne...) jest bezpośrednio związany. miłej zabawy :)

oczywiście nie ma zabawy bez oprawy. jedni preferują oprawę świetlną inni zapachową jeszcze inni oprawę obrazów. ja, jak i pewnie ty, nad wyraz cenię sobie oprawę muzyczną. poniższy krążek wykonawcy, o którym informacji znaleźć za przysłowiowego chuja (jeśli znacie jakieś przysłowia z chujami to zapraszam do komentarzy) nie mogę. słowo Lacquer, oprócz pseudonimu prezentowanego artysty, oznacza również lakier/emalię, dlatego też przebrnięcie przez reklamy kolorków na pazurki i przyrdzewiałe ławeczki to za dużo nawet dla takiego miłośnika google jak ja. dlatego musicie mi zaufać i pociągnąć poniższe wydawnictwo bo to kawał fajnej klubowej muzyki, której mały kęs mogliście skosztować w notce wcześniej. Lacquer - Overloaded. z głębi kuny polecam.
p.s. nowe show w tvp. stop. z udziałem gwiazd. stop. będzie ciekawie? stop. śmiesznie? stop. bynajmniej. stop. "Aleja Gwiazd na L4". stop. ojaciekurwapierdole ktotokurwawymyślił. stop. znane osoby opowiadają historie swoich zmagań z chorobą. stop. abonament stop. stop.

sobota, 7 lutego 2009

Lacquer: Behind

mój absolutny PRZEhit ostatnich dni.

codziennie goszczący w winampie i przenośnym odtwarzaczu creative stone plus od kilku do kilkunastu razy.

znaleziony przypadkiem podczas przesłuchiwania kolejnej składanki spod szyldu "nova tunes".

lacquer - behind.



dla równie-co-ja-zajaranych wersja w formacie stratnej kompresji dźwięku opierającym się na zmodyfikowanej dyskretnej transformacie cosinusowej i używającym modelu psychoakustycznego (w skrócie mp3): ŚJ TU

czwartek, 5 lutego 2009

metro w szczecinie moi drodzy!

superszybka kolejka podziemna, przecinająca przecznice w mgnieniu oka, dowożąca jednego z drugim z piątym w miejsce przeznaczenia szybciej niż każdy środek naziemnego transportu, czy to tramwaj, czy autobus, czy taksówka, czy wreszcie nieznany na pomorzu zachodnim trolejbus. o czym mówię? o metrze! nie o gazecie darmowej, codziennej, wciskanej, czy o musicalu józefowiczowym, najlepszym-polskim-podobno-do-tej-pory, o nie! mówię o takim klasycznym metrze, zbudowanym z pożytkiem w metropoliach Europy i z niemałym wysiłkiem i czasochłonięciem w stolicy RP.

"co z tym metrem?" spytacie? "nic szczególnego" odpowiem wam. mamy jedno (w wyżej wymienionej stolicy) i na nowe możemy sobie poczekać parę ładnych lat, tudzież dygnąć do Berlina i skorzystać z ichniego za odpowiednią euro-opłatą. tytułowe "metro w Szczecinie" to niestety nie inwestycja w podziemne środki transportu, a jedynie (jedynie?) budowa najlepszego (In My Humble Opinion, w netykietowym skrócie IMHO) fast-food'u znanego ludzkości na zachód, wschód, północ i południe od jakiegokolwiek zakątka na kuli ziemskiej. fast-food ten, z angielska zwie się "Subway" co w wolnym, ale też dosłownym tłumaczeniu oznacza właśnie Metro. każdy kto kiedykolwiek żarł w tym przybytku grillowaną kanapkę w bułce parmezan/oregano napchaną dobrym kurczakiem tudzież wieprzem plus świeżymi zieleniznami, czerwoniznami, oliwkami, papryczkami i innymi dodatkami ten wie, ze Subway RZĄDZI i zjada (nomen omen) na przysłowiowe śniadanie wszystkie inne "szybkie-żarcia" jak McDonald's, KFC, Burger King, o lokalnych wynalazkach typu MakKwak czy najgorsze-kebaby-świata nad klubem Hormon w Szczecinie, nie wspominając. tak więc w dniu otwarcia (jeszcze nie znam daty, reklamy na autobusach głoszą jednak rychłe nadejście tego dnia) zjawiam się z paroma znanymi mi fanami marki w DH Kupiec (tam gdzie Helios, cymbały), żeby osobiście wpierdolić po 30cm pieczywa z farszem na gorąco i w pełni szczęścia oddalić się do miejsca trawienia. kto z nami?*

*powyższy akapit został napisany z inspiracji żołądka oraz ośrodka głodu w mózgu. zdrowy rozsądek oraz poczucie przyzwoitości odmawiały komentarza w tej sprawie, natomiast samozaparcie i chęć schudnięcia zaginęły w niewyjaśnionych okolicznościach, prawdopodobnie popełniając zbiorowe samobójstwo z poszukiwanym od jakiegoś czasu odpowiednim stanem BMI.

p.s. czujecie czasem zwyczajne, ludzkie, zażenowanie i jedyne co macie ochotę zrobić to soczysty facepalm? otóż ja, dzięki nieocenionej ZakazanejPlanecie ostatnio miałem okazję do doświadczenia tego unikalnego uczucia. oto plakat, od którego wszystko się zaczęło, reszta artykułu w linku pod plakatem, bo wiem, że lepiej tej historyjki nie opiszę :) a zatem klik klik i żenujcie się ze mną:
-------------------------------------------------------
Alter Art na razie ssie pałę i to mocno. Placebo, The Gossip, Madness, The Ting Tings, Duffy i Buraka Som Sistema. Sześć zagranicznych gwiazd Openera i ani drgnięcia kuny na dźwięk ŻADNEJ nazwy, ewentualne skrzywienie mordy na Duffy i Placebo i zdziwienie przy Buraka'ch. miejmy nadzieję (cytując autorkę bardzo poczytnego bloga muzycznego), że Alter Art "za miesiąc powie hahaha, ale was zrobiliśmy w chuja i poda prawdziwe gwiazdy" bo "jak na razie śmierdzi podeschłym kawałkiem sera". nie sposób się z tym nie zgodzić.

parafrazując pijanego klasyka polskiej prezydentury - AlterArcie i psie Sabo - nie idźcie tą drogą!